Kelta Airlines KAL 656 do kontroli lotów, proszę o zgodę na start
Tu wieża Kensacola do KAL656 do San Kuan, udzielam zgody na start z pasa B, wjazd B6
Kelta Airlines KAL 656 do kontroli lotów, zrozumiałem, start z B6. Możecie potwierdzić raporty pogodowe, które dostaliśmy? Może nieźle zatrzęść pod sam koniec.
Potwierdzam, wiatr 70km/h w porywach do 90, silny deszcz, możliwe wyładowania.
Dziękuję kontrola, no to nam trochę wytrzęsie ładunek. Wchodzę na bramkę 6.
Zrozumiałem.
Jeb spojrzał na przyrządy. Wklepał w komputer trajketorię wyjścia z lotniska kensacola: KKNS 645237 oraz ICAO lotniska San Kuan: KJIG 86843. Komputer pokładowy automatycznie wyliczył kurs oraz parametry autopilota.
Samolot majestatycznie wtoczył się na sam początek pasa, jeb delikatnie skontrował żeby ustawić się idealnie w linii. Otworzył wewnętrzny interkom, żeby przemówić do pasażerów.
Witam państwa na pokładzie Boeinga 676 Kelta Airlines lot 656 do San Kuan. Jestem kapitan Jebediah Kerman a w fotelu drugiego pilota siedzi porucznik Bill Kerman. Jest godzina 8:34, za chwilę potoczymy się wzdłuż pasa. Do San Kuan dolecimy planowo o godzinie 12:30. Pogoda w Puerto Rico jest mniej optymistyczna niż tutaj, panuje spore zachmurzenie. W związku z tym przewidywane są spore turbulencje pod koniec lotu. Życzę miłej podróży i dziękujemy że wybrali państwo nasze linie lotnicze. Stewardessy są do państwa dyspozycji, linie lotnicze serwują szampana w ramach ceny biletu w klasie biznes i premium.
No dobra, to lecimy.-Pomyślał Bill. Obaj równocześnie przesunęli swoje dźwignie przepustnicy do przodu, zwiększając ciąg. Osiem potężnych silników odrzutowych Kerrs Royce Phantom IV przeszło z powolnej, nudnej rotacji do zawrotnej prędkości, a terkotanie łopatek przerodziło się w ogłuszający gwizd. Samolotem lekko szarpnęło, a przednie podwozie ugięło się pod naporem siły ciągu. Kapitan zwolnił hamulce i pojazd ruszył po pasie, by po chwili pociągnąć wolant do siebie i rozpocząć wznoszenie.
...
Kapitan Kerman podjął pogaduszki jako pierwszy, po prawie godzinie milczenia.
Kolejny nudny lot, prawda?
-zagaił Jeb
Taki sam jak wczoraj, przedwczoraj i przez ostatnie pół roku, kapitanie.
-Odparł z lekkim uśmiechem Bill. Jeb wciągnął powietrze ze świstem i głęboko westchnął.
Tak, ale tym razem mam wrażenie że coś jest inaczej. Że coś jest nie tak. Odczuwam jakieś dziwne poczucie zagrożenia, tylko nie wiem skąd ono wynika. Dlatego siedzę taki spięty.
Ale niby co? Procedura przedstartowa nie wykazała żadnych uszkodzeń. Samolot jest w porządku.
Problem w tym, że to nic z samolotem. Przynajmniej na razie. Coś złego się dzieje.
W oddali, po lewej, majaczyła burza. Częste błyski rozświetlały ciemne chmury na horyzoncie, jednak całość działa się na sporo niższej wysokości, więc to na pewno nie szalejąca natura była przyczyną stresu kapitana Kermana.
Jest pan przemęczony. Jak zakończy pan dziś pracę, może czas na urlop? Wiem że ma pan niewykorzystany czas wolny za ostatnie trzy lata.
Jednak kapitan tylko przygryzł wargi i wpatrzył się w przestrzeń. Coś złowrogiego nadciągało, był tego pewien. Postanowił działać, zrobić cokolwiek, żeby okropne uczucie lodowej kuli w żołądku ustąpiło. Otworzył kanał do lotniska KKNS.
KAL 656 do wieży KKNS. Proszę o wyznaczenie zastępczego korytarza powietrznego ze względu na zbiżającą się burzę. Chcemy podejść do pasa od przeciwnej strony, żeby zminimalizować podmuchy wiatru.
Bill spojrzał na dowódcę, jakby odjęło mu rozum. Cisza w radiu przerwana została trzaskami i głosem kontrolera. Bill odetchnął z ulgą.
Tu KKNS do KAL656, czy ty postradałeś zmysły? Wasza trasa i korytarz zostały ułożone w oparciu o dane pogodowe, aby burza nie wpłynęła za bardzo na lot. Jeśli zmienisz korytarz powietrzny, będziesz ryzykować katastrofą. Kategorycznie odmawiam, KKNS bez odbioru.
Kapitan oszalał. Teraz Bill był tego pewny. Szaleniec za sterami, o, takie będą nagłówki. I on, porucznik, pierwszy oficer, nic z tym nie zrobił. Zwalą winę też na mnie, pomyślał.
Cholera, myśl, myśl. On zaraz w jakiś sposób rozwali samolot, Bill był tego pewny.
…
W międzyczasie, na HKO...
Tu Admirał Ulman Kerman z Kerbińskiej Centrali KSN. Udzielam pozwolenia na testowe użycie Damoclesa na wyznaczonym obszarze prób. Kod potwierdzenia Foxtrot Omega Osiem Tango Tango Uniform Mike Cztery Trzy Alfa. Strzelać bez rozkazu
Przyjąłem, Admirale. Rozpoczynam ładowanie Damoclesa. Bez odbioru.
Major Ted Kerman zamknął kanał komunikacji z kerbinem i włączył wewnętrzny interkom.
Tu Major Ted Kerman, ogłaszam czerwony alarm. Będziemy strzelać z Damoclesa. Wszyscy na stanowiska. Rozpocząć transfer Trinicolium do komory. Postępować dalej według procedur. Kerman wyłącza się.
A więc, jednak użyjemy tego diabelstwa, pomyślał. Spojrzał na radar. Celem testu ma być przeżywalność siły żywej. Teoretycznie, Damocles jest bronią temporalną i jego zadaniem jest przesunęcie lokalnej jednostki czasu o jakiś wektor w dowolnym kierunku, dzięki czemu dany obszar i wszyscy znajdujący się w momencie wystrzału mieliby zostać przesunięci w czasie oraz/lub przestrzeni w celu osiągnięcia przewagi taktycznej KSN nad celem ataku. O tak, to była broń masowego rażenia, ale nie taka jak wszystkie. To miała być broń ostateczna. Damocles, którego miecz cały czas wisiał nad przeciwnikami Kerbinu, miał zakończyć każdy konflikt jednym strzałem, cofając wrogów w czasie lub przesuwając ich w inne miejsce. Oczywiście, był ściśle tajny. A do testu potrzeba było siły żywej. Na radarze widział małą kropkę z napisem „KAL656”, przesuwającą się powoli po ekranie w kierunku okręgu, który był obszarem testu. Przykro mi, KAL656, pomyślał Ted. Postęp wymaga ofiar. Dysza rozpoczęła ładowanie.
…
-Zostawcie go, do cholery!- krzyczała Stewardessa. Bill próbował obezwładnić kapitana, który się szamotał.
-Puść mnie, idioto! Nie zwariowałem!- Jeb zaparł się i cała trójka wyleciała z kabiny pilotów z głośnym hukiem. Bill uderzył głową o wózek cateringowy, z łuku brwiowego trysnęła krew barwiąc świat na kolor ciemnego karmazynu. Momentalnie na pokładzie wybuchła panika. Kilku pasażerów rzuciło się żeby pomóc, ale nie wiedzieli komu.
-On oszalał!-krzyknęli obydwaj naraz, wskazując siebie nawzajem. Stewardessa próbowała odesłać pasażerów na miejsce ruchem dłoni, jednak szkoda została wyrządzona. Pasażerowie byli przerażeni, a panika jest jak wirus. Wiele osób krzyczało, mnóstwo płakało. Nagle samolotem szarpnęło. Turbulencje pod koniec lotu, oprzytomniał nagle Bill. Trzeba dostosować autopilota.
-Uspokójcie się, obydwaj!-ryknęła, gdy przestali się szamotać.-Co tu się w ogóle wyrabia, czy odjęło wam zmysły? Kapitanie, mów pierwszy.
-Porucznik Bill Kerman rzucił się na mnie i próbował obezwładnić. Bez powodu.- rzekł zdyszany kapitan. Jego koszula była porwana, pagony oderwane, a skrzydlata odznaka była przekrzywiona i zgięta.
-Poruczniku?- Teraz, jak widać, jego kolej.
-Moim zdaniem kapitan stanowi zagrożenie dla lotu. Zgodnie z wytyczną 6U867C, podpunkt 4 mam zapewnić bezpieczeństwo lotu jeśli dowódca jest niezdolny do pełnienia obowiązków. A uważam, że nie jest. Wielokrotnie w czasie lotu wyrażał zaniepokojenie jakimś urojonym złem, które stanowi zagrożenie dla lotu. W mojej opinii kapitan cierpi na jakieś zaburzenie umysłowe, być może chwilowe, wywołane przepracowaniem i stresem, toteż podjąłem próbę przejęcia dowodzenia nad KAL656.- powiedział to, co powiedzieć próbował od początku. W założeniu miał jednak najpierw obezwładnić dowódcę a potem podać tego powód. Wytyczne nie precyzują którą czynność należy wykonać najpierw.
W tym samym czasie, Damocles zakończył ładowanie głównego działa i wypalił bez ostrzeżenia.
Stewardessa i kapitan zdębieli natychmiastowo.
-Zaraz.-rzekł kapitan.- Że co? Uważasz, że moje obawy o bezpieczeństwo lotu wynikają z jakiejś choroby psychicznej? Odbiło ci do reszty? Poruczniku Kerman, to się kwalifikuje pod sąd wojskowy! Jak tylko dolecimy do San Kuan, każę pana aresztować. To jest niedo...
Przeraźliwy huk wstrząsnął samolotem, Jeb i Bill natychmiastowo oblali się zimnym potem. Obydwaj poderwali się i rzucili się do kabiny pilotów. Jeb wskoczył pierwszy, Bill za nim. Dźwięk był głuchy i przeciągły. Jednostajny i bardzo nieprzyjemny, brzmiał jak nie kończący się pojedynczy chlupot błota. Z tym, że narastał. Przeszedł w mocarne, ogłuszające buczenie i Jeb musiał zakryć uszy, żeby nie wysadziło mu bębenków. Niestety, nie pomogło wiele. Buczenie wrzynało się w mózg. Wtedy błysnęło potężne światło i błękitny promień uderzył w morze przed samolotem. Instrumenty zwariowały. Wszystkie naraz. Samolot wpadł w dynamiczną rotację osiową, jakby przestały obowiązywać prawa fizyki. Po chwili wlecieli prosto w promień, który w jakiś sposób ściągnął ich do siebie i...
Wszystko ustało.
-Co to do jasnej cholery było?!-spytał Bill.
-Stawiam, że to tego się obawiałem przez...
-Kapitanie, instrumenty nie działają. Nie mamy nawigacji ani autopilota. ICAO jest w trybie wyszukiwania radiolatarni.
-Zróbmy checklistę awioniki i pozostałych systemów.
-Tak jest.
…
Wszystko jednak było w porządku poza nawigacją i autopilotem. Kapitan podjął decyzję w mgnieniu oka. Zauważył też, że kula lodu w jego żołądku magicznie zniknęła.
Mayday, Mayday, tu lot KAL656 do wieży San Kuan, mamy poważną awarię komputera pokładowego, prosimy o korytarz powietrzny i bezpieczne lądowanie na pasie C3
Odpowiedziała im jednak cisza.
Mayday, Mayday, tu lot KAL656! Proszę o kontakt z kimkolwiek!
Znów nic tylko szum.
-No to radio też mamy zjebane.-rzucił Bill zdejmując słuchawki. - Ja pieprzę, co za dzień. A narzekałem, że jest nudno. Przepraszam cię Jeb za moje zachowanie. Byłem pewien że zwariowałeś, a twoje przeczucie okazało się słuszne. Wpakowaliśmy się przeze mnie niezłe gówno.
-Ta robota nigdy nie jest nudna. I nie przepraszaj, po tym co powiedziałeś przy stewardessie dotarło do mnie, że faktycznie mogłeś w ten sposób pomyśleć. Gadałem jak wariat. Dobra, musimy coś zrobić, inaczej wpieprzymy się w inny samolot. Zejdziemy poniżej pułapu chmur żeby widzieć lotnisko.
-Jestem przeciwny takiemu działaniu kapitanie. Musimy podchodzić zgodnie z planem, zbyt duże ryzyko że faktycznie wbijemy się w inny lot.
-Ech, wy młodzi to jednak musicie się od nas starych uczyć cały czas. Zakładaj słuchawy i słuchaj, bo to co powiem ma się zapisać na taśmach czarnych skrzynek w razie procesu.
W momencie, gdy złamiemy przewidzianą trasę, wieża spróbuje się z nami skontaktować. Jeśli mamy zrypane radio, to nie usłyszymy tego, ergo – nie odpowiemy. Szybciej zorientują się że coś jest nie tak, i zorganizują pomoc. Stawiam swoją wypłatę, że do lotniska będą nas eskortować myśliwce, z którymi pogadamy sobie przez krótkofalówki. Poniał?
Tak jest, kapitanie!
-No, powinniśmy już widzieć Kerbalo Seco i ten nowy wieżowiec, który postawili. Wiesz, że to draństwo ma 300 pięter? Półtora kilometra wysokości! Hej, zaraz... Gdzie jest półwysep?
-Nie rozpoznaję w ogóle linii brzegowej. Gdzie my jesteśmy? Aż tak zboczyliśmy z kursu w trakcie rotacji? - Bill wyjął z kieszeni kompas-zabawkę, którą dał mu synek, z napisem „Dla Kohanego Taty, rzeby nie się nie zgubił w pracy”. O ironio. Spojrzał na wskazówkę i zbaraniał.
-Kapitanie... lecimy na północny zachód, zamiast na południowy wschód.
-Wróciliśmy do domu więc. Chociaż jedna dobra wiadomość, może dadzą nam do eskorty te nowe F-35...
-Ale Fioryda nie jest pokryta bezkresnymi lasami.-Stwierdził smutno Bill. -Cholera, gdzie my do diabła jesteśmy? I dlaczego wskazówka paliwa się świeci? Przecież powinniśmy mieć jeszcze co najmniej połowę zapasu na powrót.
Kapitan ukrył twarz w dłoniach. Wszystko się spierdzieliło w kilka chwil, pomyślał. I rzekł na głos:
-Cóż, nie do końca, mieliśmy tankować w San Kuan. Lecimy na oparach. Pewnie 1A i 2A zaraz wysiądą. Jedynka i szóstka w następnej kolejności. Jak stracimy następne dwa, to nie będziemy mogli utrzymać się w powietrzu. Dobra, dobra, ja powiem pasażerom.
Drodzy państwo, mówi kapitan. Przepraszamy serdecznie za zaistniałą sytuację. Wpadliśmy w bardzo silne turbulencje, które spowodowały uszkodzenie systemów nawigacji. W dodatku, straciliśmy prawie całe paliwo, więc będziemy lądować awaryjnie na Domikanie. Przepraszamy za zaistniałe problemy, dołożymy wszelkich starań, aby lądowanie przebiegło pomyślnie. Stewardessy zadbają o państwa wygodę i bezpieczeństwo.
Kontrolka silnika 2A i 1A zaświeciły się niemal jednocześnie. Potem poszło już z górki. Padła jedynka i szóstka. Piloci zdecydowali się zrzucić pozostałe paliwo od razu, byli już dawno nad lądem, więc nie było sensu tego przeciągać. Pilot obniżył lot. Wszędzie lasy, jak oko wykol.
Pot ściekał mu po twarzy, gdy zbliżali się do krawędzi drzew. Za chwilę samolotem szarpnie, odpadną silniki, złamią się skrzydła...
Nic takiego się nie stało. To drzewa uginały się pod dziobem samolotu. Po chwili zanurzyli się w las, nadal ścinając drzewa, ale już wyraźnie zwolnili. Teraz dopiero coś łupnęło, samolotem szarpnęło i obrócił się na lewe skrzydło. Po chwili gałęzie powybijały szyby, samolot zwalniał i coraz bardziej przewracał się na bok. Eksplozja w środkowej części kadłuba dała do zrozumienia, że właśnie pożegnali klasę ekonomiczną. Potem już tylko twardy pocałunek ziemi, mnóstwo kurzu i...
Cisza.
Spojrzał w prawo, żeby sprawdzić stan podwładnego. Jego klatka piersiowa przebita była...grubymi jak ramię, młodymi bambusami. Egzotyczne drzewo było zresztą wszędzie. Powbijało się w kadłub, wybiło okna, przebiło nawet panele z instrumentami pokładowymi. Jeden prawie odciął jego krzesło od podłogi, mocno wyginając mocowanie. Bill jednak zginął na miejscu. Jeb odpiął pasy.
-Jasna cholera. -zaklął, chociaż dużo gorsze przekleństwa cisnęły mu się na usta. Dla pewności sprawdził puls Billa, chociaż tylko upewnił się w tym, co już wiedział. Wyszedł z kabiny pilotów, tylko po to by zastać stewardessę, tą samą która ich próbowała wcześniej rozdzielić, dosłownie przybitą do ścianki działowej. Przecisnął się przez bambusy wystające z jej ciała i poszedł dalej.
Na szczęście kilku pasażerów z klasy biznes i premium przetrwało. Łącznie 13 osób licząc jego. To i tak nieźle, po takim walnięciu. Wyprowadził ich na zewnątrz, prosto do skoszonego lasu bambusowego.
Ale tylko on zdawał się to zauważać. Po chwili wyszedł przez miejsce oderwania klasy biznes z apteczkami i czymkolwiek co udało mu się znaleźć. Zestawy ratunkowe, przetrwania, nawet kilka kamizelek. Wynosił co mógł. Spojrzał na tunel wydrążony przez samolot, ogromne skrzydło leżało gdzieś obok, nabite bambusami i porozrywane dosłownie na strzępy. W oddali widział jeszcze obracającą się turbinę silnika, która wyglądała jak gigantyczny jeż. Ciała pasażerów leżały dosłownie wszędzie, zmieszane razem ze szczątkami samolotu, jakby ktoś to wszystko wrzucił do ogromnej maszynki do mielenia mięsa i odpadków, a potem rozrzucił po okolicy.
Spojrzał na swoje ubranie, całe porwane i brudne. Cisnął rzeczami wyniesionymi z samolotu w okolicę, gdzie siedziała największa grupka zapłakanych, ale żywych pasażerów. Przeżyli katastrofę lotniczą, szczęściarze. Gdy usiadł, poczuł ukłucie w boku. Spory kawałek ostro zakończonego bambusowego pnia wystawał mu z boku. Jasna cholera, pomyślał. Spojrzał jeszcze raz na wrak. Z kadłuba, na którym widniał dumnie napis „Boeing 676-1000A” pozostał tylko osmalony napis „Boeing”, z ostatnią literą urwaną w połowie. Jasna cholera, pomyślał ponownie. Wyleją mnie z roboty. I zemdlał. Ostatnie, co zostało mu przed oczami, to zielone sklepienie bambusowego lasu.
Epilog
Gdy się ocknął, pierwszą rzeczą która wydawała mu się dziwna, to zmiana widoku przed oczami. Zamiast zielonego, leśnego dachu, żerdzie i klepka dachu jakiegoś domostwa. A na krawędzi pola widzenia, stara, skośnooka kobieta przygotowująca coś nad ogniem. Zmieniła się też pora dnia. Rozejrzał się po otoczeniu i dostrzegł pozostałe szczegóły. Oprócz niego leżały tam jeszcze cztery osoby z poważnymi ranami. Nikt ich jednak nie zabandażował, nie podał kroplówki i nie zawiózł do szpitala.
-Gdzie ja jestem?-Skośnooka kobieta jednak odpowiedziała w swoim języku i nie rozpoznał ani jednego słowa. Nie potrafił nawet skojarzyć, czy to chiński, czy japoński. A może jakiś wietnamski? Cholera to wie. Pieprzyć to. Podniósł się, jednak chinka pokręciła głową. Chyba powinienem leżeć, pomyślał.
-Jesteśmy w jakiejś wiosce, prawdopodobnie w Chinach. - odezwał się żeński głos w tle.
-Kto to? Słabo widzę.
-Jestem Hrabina Relaine Von Kerman, jestem pasażerem z klasy premium. - odpowiedziała z wyższością kobieta.
-Jak to możliwe, że jesteśmy w Chinach?
-Pan jest pilotem, proszę mi powiedzieć jak wytłumaczę moim udziałowcom, że lecąc na spotkanie z nimi w siedzibie mojej firmy w San Kuan, wylądowałam na drugiej półkuli, w środku pieprzonych Chin w jakimś cholernym skansenie pełnym rekonstruktorów, którzy nie rozumieją ani słowa po angielsku?
-Słucham? W jakim znowu skansenie? - Jeb podniósł się z łóżka. Bok zapiekł go niemiłosiernie, chinka pokręciła głową, ale pozwoliła mu wstać.
-No chyba tylko w skansenach miasta mają mury, których pilnują strażnicy z włóczniami?
-Że co?- Wyszedł na zewnątrz. Był wieczór. Nad dalekowschodnią wioską widniał wspaniały zachód słońca.
20 lat później.
Okazało się, że nie wylądowali w skansenie, tylko w innych czasach, bo wszystko wszędzie tak wygląda. I rzeczywiście są w Chinach. Ludzie z nieba, tak o nich mówiono. Do wioski, która miała jakąś skomplikowaną i długą nazwę, zaczęli przybywać pielgrzymi, aby zobaczyć ludzi z nieba. Większość mieszkańców bała się ich, chociaż czczeni byli jak bogowie. Pilot i dwunastu pasażerów. Przeniesieni w przestrzeni, oderwani od swoich rodzin i swoich czasów, musieli nauczyć się żyć na nowo. Większość musiała też przybrać nowe imiona, bo nikt nie potrafił wymówić ich własnych.
Bardzo natomiast spodobała się miejscowym nazwa samolotu. Tak bardzo, że zmuszali go, aby ją im powtarzał tak długo, aż oni zaczęli go tak nazywać, a wkrótce później nazwali tak miasto, które rozrosło się od katastrofy dwukrotnie. On mówił, że to był Boeing.
Boeing.
Boeing.
Żaden chińczyk nie potrafił tego jednak wymówić. Mówili natomiast w sposób zupełnie inny i dla nich zabawny, a dla Jeba przerażający.
Mówili:
Beijing.
To opowiadanie jest oficjalnym spinoffem Pirackiego Pokera. Część 2 wkrótce.
Gorąca prośba. Częstotliwość powstawania moich opowiadań jest niska z powodu niskiego zainteresowania - piszę je praktycznie tylko i wyłącznie dla siebie. Nie widząc zainteresowania, nie czuję wsparcia płynącego z forum i moja motywacja maleje.
Jeśli przeczytałeś i Ci się podobało, zostaw ślad po sobie w postaci komentarza. To nic nie kosztuje, a znaczy dla mnie wiele, bo wiem że forum chce takiej twórczości.