1
Lądowniki załogowe, bazy, kolonie / Cel - Laythe. Sporo żelastwa leci w kosmos.
« dnia: Pią, 14 Sie 2020, 12:01:10 »
Pewnie wszyscy zapomnieli o Kadafie. Niektórzy pewnie nawet odetchnęli z ulgą. No to peszek, bo ściągnąłem najnowszą wersję, poczekałem na kilka modów i zasiadłem w VABie. Efektem tego siedzenia są cztery statki kosmiczne, które postanowiłem wysłać na Laythe. Bo podobno ma nową powierzchnię, w końcu ładną i zróżnicowaną. Trzeba sprawdzić!
Nie będę się tutaj bawił w tryb opowiadania, bo forum generalnie jest martwe, a takie pisanie opowiadań to sporo pracy. Ale fotki (dużo fotek) mogę wrzucić, a co mi tam. Narobiłem się, to pokażę.
A więc zaczynamy - KADAF INDUSTRIES back online!
Statek numer jeden. Rdzeń całej wyprawy, centrum wydobywcze i cała baza.
Duża część manewru transferowego Kerbin-Jool wykonana jeszcze na paliwie z rakiety nośnej. Potem przeszedłem na napęd atomowy, który stanowi 6 silników.
Wszystko wyszło tak wydajnie, że zewnętrzne zbiorniki odrzucałem dopiero podczas manewru hamowania na orbicie Laythe.
Baza leci w owiewce, bo te owiewki całkiem nieźle chronią ładunek podczas aerobrakingu i lot jest aerodynamicznie stabilny, a poza tym, to co pod owiewką to wielka tajemnica. W tej chwili baza znajduje się na orbicie parkingowej. Z lądowaniem trzeba poczekać, na statek numer 2, bo w nim dopiero leci orbitalny skaner. A jeszcze trzeba znaleźć płaskie miejsce. Szukaniem równego terenu zajmie się zawartość rakiety numer 3. Poniżej zdjęcie dwójki jeszcze na orbicie Kerbinu.
Podobnie jak baza, zapasy paliwa wystarczyły całkiem nieźle. Obawiałem się problemów z łącznością, bo ten sprzęt leci bezzałogowo. Na szczęście cała armada leciała w grupie, więc kontakt z centrum ani razu się nie zerwał. No i hamowanie u celu o jakieś 3000 m/s
To był długi manerw, przeszło 10 minut.
Orbita wyszła bardzo wydłużona, dokładnie zgodnie z planem, bo skaner musi wejść na orbitę polarną, a takie manewry najlepiej robić w możliwie dalekim punkcie apoapsy. Ładunek uwolniony!
Wnikliwy obserwator zauważy, że ta rakieta to nie tylko skaner, ale również pokaźna ilość żelastwa, która będzie lądować. Dlatego też nie całą rakietą wchodziłem na orbitę polarną, a samym skanerem. Paliwa wystarczyło i jest nawet niezły zapasik. Kompletnie nie wiadomo po co, bo jednak na dotarcie do Vaal raczej nie wystarczy.
Po zeskanowaniu powierzchni pojawiło się kilka opcji lądowania, a wszystkie słabe. Na równiku tylko jedna mała i nieciekawa wysepka jest zdatna do wydobycia. A nie po to leci cała armada, żebym lądował w nudnym miejscu. Po naprawdę długim dumaniu doszedłem do wniosku, że posadzę bazę na jednym z większych lądów na półkuli południowej. Ale żeby wiedzieć gdzie dokładnie, to trzeba najpierw wylądować łazikiem i tu na scenę wkracza rakieta numer 3. Dla żadnego ze statków nie wymyślałem nazw, ale statek numer 3 zdecydowanie zasłużył sobie na nazwę Problem.
A oto i on, na orbicie Kerbinu nic jeszcze nie zwiastowało jakie będę miał kłopoty z tą maszyną.
Część manewru na nośnej, sama końcówka na czterech silnikach atomowych. Kończąc transfer jeszcze nie zauważyłem jaki dramat tam się odbywa w instalacjach. Może zwrócić uwagę fakt, że statek ten ma silniki również na czubku, więc będzie hamować tyłem do przodu. Zbudowałem go tak, z przyczyn technicznych, tylko właśnie sobie zdałem sprawę, że zapomniałem z jakich. Żebyście już tak nie drżeli z niecierpliwości to napiszę, że to co wygląda na moduł transferowy jest też sześcioosobowym statkiem powrotnym Laythe-Kerbin. Pod owiewką normalne wyposażenie, czyli łazik i odrzutowiec zwiadowczy. W centralnej części satelity komunikacyjne. Lecimy, kilka drobnych korekt, wchodzę na orbitę Laythe. I nagle zdaję sobie sprawę, że silniki atomowe za cholerę nie chcą brać paliwa ze zbiornika centralnego i zamiast mieć 3000 DV mają 300. Masakra!
Okazało się, że podczas składania statku silniki zaczepiły mi się nie do głównego zbiornika, a do dwuteownika, który za cholerę nie przekazuje paliw. Jakoś mi to umknęło przy montażu. Zmienianie w opcjach, że wszystko ma przekazywać paliwo nic nie dało, ale przynajmniej zaczęła być możliwa opcja, że ze zbiorników zewnętrznych paliwo będzie przechodziło do silników. Tyle, że nie chciało się to robić samoczynnie, musiałem przelewać ręcznie po 400 galonów jeden po drugim. Na dodatek prędkość była taka, że do wyhamowania miałem 3000 m/s z manewrem trwającym 15 minut. Na wskutek jakiegoś buga tylko niektóre zbiorniki umożliwiały przelanie powtórne, bo przecież został jeszcze wielki zbiornik centralny 3200 galonów z którego już w ogóle nie chciało normalnie paliwo iść. przelewałem je przez jeden mały zbiornik czterysetkę (który jakimś cudem działał prawidłowo) i potem z niego do pozostałych po trochu. Czasami rakieta szła więc na trzech, a czasami nawet na dwóch silnikach. A tymczasem jak najpierw Laythe była daleko, to po chwili już mijałem i zacząłem się oddalać. W końcu nie byłem już w stanie zmusić wszystkich silników do pracy, więc obróciłem zestaw i zacząłem hamować dwoma silnikami chemicznymi, które miały służyć do deorbitacji. To był koszmarny kwadrans i nie powiem, żeby udał się za pierwszym razem, wczytywałem chyba grę ze 3 razy. Nawet tak zacząłem kombinować, że przebuduję statek, wszak na pokładzie leciał inżynier, a wśród garstki modów, które mam, za absolutny Must Have uważam KAS+KIS. Niestety okazało się, że żeby przenieść ciężki silnik atomowy potrzeba 3 kerbali, a ja miałem tylko dwóch. Musiałem działać po staremu hamując tym cholerstwem. W końcu się udało. Poszło 3/4 paliwa do silników chemicznych, w module transferowym nieco wodoru który uparcie nie chciał się przelewać, ale orbitę złożyłem do kupy. Przyszedł czas na rozstawienie komunikacji.
Cztery satelity średniego zasięgu rozmieściłem wokół Laythe na 500 km, potem przyszedł czas na te dalekiego zasięgu, które zostaną umieszczone na orbicie Joola między Laythe a Vaalem. Fotka, gdy byłem w cieniu Joola, dziwnie czerwona. Skąd to światło niby?
Orbita Problema (chyba tak należy odmieniać nazwę własną statku, jak sądzicie?) była skrajnie wydłużona, ale teraz już to nie miało znaczenia, jakoś ją skorygowałem hamując jednym z silników atomowych, który od biedy brał paliwo. Nie było by kłopotu, gdyby to był tylko moduł transferowy, ale niestety jest to też rakieta powrotna, która aktualnie nie nadaje się do użycia. Ale z tym sobie poradzę później - już wiem jak Tymczasem mogłem przystąpić do lądowania. Rozłączanie.
No to po Problemie - tak sobie pomyślałem wówczas. No... nie. Ta rakieta to Problem pełną gębą. Gdy już się szykowałem do obrotu przed zejściem na powierzchnie wyszło, że nie ma prądu. Ha, te silniki, które służą do hamowania nie mają generatorów, a jedyne RTG zostało w statku powrotnym. Na szczęście udało się obrócić dzięki wektorowanemu ciągowi. Schodzę z orbity.
Chwilę później odrzuciłem owiewkę i wystrzeliłem spadochrony.
Chwilę później odrzuciłem ablator i rozłożyłem nóżki, hamowanie końcowe tuż przed lądowaniem.
No i uff, Problem dał radę. Czy to już koniec kłopotów? Bynajmniej.
Okazało się, że nie mogę odłączyć łazika, bo nigdzie nie pojedzie - brak prądu. Panele skutecznie zasłaniały rozmaite żelastwa. Co tu robić? Na szczęście na pokładzie znajdował się alternator, gdzie? Ano w samolocie.
Czy samolot zadziała? Testowałem go do bólu na Kerbinie, ale nie na Laythe. Jest to dwusilnikowy VTOL z jednym silnikiem pionowym i drugim poziomym. Na szczęście odłączenie przebiegło pomyślnie, Jumo posłusznie wytworzył ciąg i po chwili wylądowałem obok Problema. Inżynier podpiął wąż, który służy do tankowania samolotu i rozpoczęła się operacja, której kompletnie nie przewidziałem. To nie paliwo szło z łazika do odrzutowca, tylko prąd z odrzutowca do łazika. Silnik sobie jęczał na wolnych obrotach i akumulatory zaczęły się ładować. Po kilku minutach odłączyłem łazik od Problema i wyjechałem spod lądownika.
No to można przybijać piątki, wszystko się udało. No nie do końca! Samolot był zamontowany do lądownika na kratownicy i dikaplerze i z nimi się odłączył. Sobie pomyślałem, pan inżynier zaraz odkręci. A guzik. Przenosząc samolot z Subassembly do VAB jako root wyznaczyłem dikapler. A więc gdy próbowałem go zdemontować to okazało się, że to nie kratownicę mogę odkręcić od samolotu, tylko samolot od kratownicy. Gdy odkładałem samolot na grunt obok kratownicy wziął i wybuchł. Dobrze, że zapisałem stan gry wcześniej. Druga próba, też kaszana, udało się przy trzeciej.
Czy tak do końca się udało? No nie, silnik się przekrzywił, na szczęście tutaj już udało się go bez kłopotu odłączyć i przykręcić z powrotem jak należy. Pilot wsiadł do kokpitu i postanowiłem przeprowadzić test jakże to moje maleństwo fruwa.
I tutaj mam nadzieję, że fatum ciążące nad Problemem się już zakończyło, bo odrzutowiec działa wprost wyśmienicie. Pułap maksymalny jest wyższy niż na Kerbinie, chociaż praktyczny ustaliłem na 11 km 300 metrów - powyżej alternator już robi za mało prądu.
Po zatoczeniu sporego koła wylądowałem i ponownie zatankowałem samolot z niewielkich zbiorników łazika. A do łazika przelałem z Problema, został jeszcze spory zapas.
To tyle! Co tam się będzie działo dalej napiszę później. Może ktoś zauważył, że ani słowa nie było o rakiecie numer cztery. Jakoś zapomniałem zrobić zdjęcia z orbity Kerbinu, a tak się złożyło, że czwórka ma jeszcze 2 miesiące do dotarcia na Laythe.
[Post scalony: [time]Sob, 15 Sie 2020, 00:12:34[/time]]
[Post scalony: [time]Sob, 15 Sie 2020, 00:16:58[/time]]
[Post scalony: Sob, 15 Sie 2020, 00:30:37]
No i uj, Grabek zauważył, że zrobiłem błąd z nazwą jednego z księżyców Joola, to sobie pomyślałem, a poprawię. No to se kurna poprawiłem. Guzik "modyfikuj" u mnie nie istnieje, myślałem, że to może ten kwadracik obok "cytuj", tyle że opisu nie ma, no i se poprawiłem. Trzy razy jest teraz to samo i za... a co tam, napiszę, za chuja nic nie mogę z tym zrobić.
Nie będę się tutaj bawił w tryb opowiadania, bo forum generalnie jest martwe, a takie pisanie opowiadań to sporo pracy. Ale fotki (dużo fotek) mogę wrzucić, a co mi tam. Narobiłem się, to pokażę.
A więc zaczynamy - KADAF INDUSTRIES back online!
Statek numer jeden. Rdzeń całej wyprawy, centrum wydobywcze i cała baza.
Duża część manewru transferowego Kerbin-Jool wykonana jeszcze na paliwie z rakiety nośnej. Potem przeszedłem na napęd atomowy, który stanowi 6 silników.
Wszystko wyszło tak wydajnie, że zewnętrzne zbiorniki odrzucałem dopiero podczas manewru hamowania na orbicie Laythe.
Baza leci w owiewce, bo te owiewki całkiem nieźle chronią ładunek podczas aerobrakingu i lot jest aerodynamicznie stabilny, a poza tym, to co pod owiewką to wielka tajemnica. W tej chwili baza znajduje się na orbicie parkingowej. Z lądowaniem trzeba poczekać, na statek numer 2, bo w nim dopiero leci orbitalny skaner. A jeszcze trzeba znaleźć płaskie miejsce. Szukaniem równego terenu zajmie się zawartość rakiety numer 3. Poniżej zdjęcie dwójki jeszcze na orbicie Kerbinu.
Podobnie jak baza, zapasy paliwa wystarczyły całkiem nieźle. Obawiałem się problemów z łącznością, bo ten sprzęt leci bezzałogowo. Na szczęście cała armada leciała w grupie, więc kontakt z centrum ani razu się nie zerwał. No i hamowanie u celu o jakieś 3000 m/s
To był długi manerw, przeszło 10 minut.
Orbita wyszła bardzo wydłużona, dokładnie zgodnie z planem, bo skaner musi wejść na orbitę polarną, a takie manewry najlepiej robić w możliwie dalekim punkcie apoapsy. Ładunek uwolniony!
Wnikliwy obserwator zauważy, że ta rakieta to nie tylko skaner, ale również pokaźna ilość żelastwa, która będzie lądować. Dlatego też nie całą rakietą wchodziłem na orbitę polarną, a samym skanerem. Paliwa wystarczyło i jest nawet niezły zapasik. Kompletnie nie wiadomo po co, bo jednak na dotarcie do Vaal raczej nie wystarczy.
Po zeskanowaniu powierzchni pojawiło się kilka opcji lądowania, a wszystkie słabe. Na równiku tylko jedna mała i nieciekawa wysepka jest zdatna do wydobycia. A nie po to leci cała armada, żebym lądował w nudnym miejscu. Po naprawdę długim dumaniu doszedłem do wniosku, że posadzę bazę na jednym z większych lądów na półkuli południowej. Ale żeby wiedzieć gdzie dokładnie, to trzeba najpierw wylądować łazikiem i tu na scenę wkracza rakieta numer 3. Dla żadnego ze statków nie wymyślałem nazw, ale statek numer 3 zdecydowanie zasłużył sobie na nazwę Problem.
A oto i on, na orbicie Kerbinu nic jeszcze nie zwiastowało jakie będę miał kłopoty z tą maszyną.
Część manewru na nośnej, sama końcówka na czterech silnikach atomowych. Kończąc transfer jeszcze nie zauważyłem jaki dramat tam się odbywa w instalacjach. Może zwrócić uwagę fakt, że statek ten ma silniki również na czubku, więc będzie hamować tyłem do przodu. Zbudowałem go tak, z przyczyn technicznych, tylko właśnie sobie zdałem sprawę, że zapomniałem z jakich. Żebyście już tak nie drżeli z niecierpliwości to napiszę, że to co wygląda na moduł transferowy jest też sześcioosobowym statkiem powrotnym Laythe-Kerbin. Pod owiewką normalne wyposażenie, czyli łazik i odrzutowiec zwiadowczy. W centralnej części satelity komunikacyjne. Lecimy, kilka drobnych korekt, wchodzę na orbitę Laythe. I nagle zdaję sobie sprawę, że silniki atomowe za cholerę nie chcą brać paliwa ze zbiornika centralnego i zamiast mieć 3000 DV mają 300. Masakra!
Okazało się, że podczas składania statku silniki zaczepiły mi się nie do głównego zbiornika, a do dwuteownika, który za cholerę nie przekazuje paliw. Jakoś mi to umknęło przy montażu. Zmienianie w opcjach, że wszystko ma przekazywać paliwo nic nie dało, ale przynajmniej zaczęła być możliwa opcja, że ze zbiorników zewnętrznych paliwo będzie przechodziło do silników. Tyle, że nie chciało się to robić samoczynnie, musiałem przelewać ręcznie po 400 galonów jeden po drugim. Na dodatek prędkość była taka, że do wyhamowania miałem 3000 m/s z manewrem trwającym 15 minut. Na wskutek jakiegoś buga tylko niektóre zbiorniki umożliwiały przelanie powtórne, bo przecież został jeszcze wielki zbiornik centralny 3200 galonów z którego już w ogóle nie chciało normalnie paliwo iść. przelewałem je przez jeden mały zbiornik czterysetkę (który jakimś cudem działał prawidłowo) i potem z niego do pozostałych po trochu. Czasami rakieta szła więc na trzech, a czasami nawet na dwóch silnikach. A tymczasem jak najpierw Laythe była daleko, to po chwili już mijałem i zacząłem się oddalać. W końcu nie byłem już w stanie zmusić wszystkich silników do pracy, więc obróciłem zestaw i zacząłem hamować dwoma silnikami chemicznymi, które miały służyć do deorbitacji. To był koszmarny kwadrans i nie powiem, żeby udał się za pierwszym razem, wczytywałem chyba grę ze 3 razy. Nawet tak zacząłem kombinować, że przebuduję statek, wszak na pokładzie leciał inżynier, a wśród garstki modów, które mam, za absolutny Must Have uważam KAS+KIS. Niestety okazało się, że żeby przenieść ciężki silnik atomowy potrzeba 3 kerbali, a ja miałem tylko dwóch. Musiałem działać po staremu hamując tym cholerstwem. W końcu się udało. Poszło 3/4 paliwa do silników chemicznych, w module transferowym nieco wodoru który uparcie nie chciał się przelewać, ale orbitę złożyłem do kupy. Przyszedł czas na rozstawienie komunikacji.
Cztery satelity średniego zasięgu rozmieściłem wokół Laythe na 500 km, potem przyszedł czas na te dalekiego zasięgu, które zostaną umieszczone na orbicie Joola między Laythe a Vaalem. Fotka, gdy byłem w cieniu Joola, dziwnie czerwona. Skąd to światło niby?
Orbita Problema (chyba tak należy odmieniać nazwę własną statku, jak sądzicie?) była skrajnie wydłużona, ale teraz już to nie miało znaczenia, jakoś ją skorygowałem hamując jednym z silników atomowych, który od biedy brał paliwo. Nie było by kłopotu, gdyby to był tylko moduł transferowy, ale niestety jest to też rakieta powrotna, która aktualnie nie nadaje się do użycia. Ale z tym sobie poradzę później - już wiem jak Tymczasem mogłem przystąpić do lądowania. Rozłączanie.
No to po Problemie - tak sobie pomyślałem wówczas. No... nie. Ta rakieta to Problem pełną gębą. Gdy już się szykowałem do obrotu przed zejściem na powierzchnie wyszło, że nie ma prądu. Ha, te silniki, które służą do hamowania nie mają generatorów, a jedyne RTG zostało w statku powrotnym. Na szczęście udało się obrócić dzięki wektorowanemu ciągowi. Schodzę z orbity.
Chwilę później odrzuciłem owiewkę i wystrzeliłem spadochrony.
Chwilę później odrzuciłem ablator i rozłożyłem nóżki, hamowanie końcowe tuż przed lądowaniem.
No i uff, Problem dał radę. Czy to już koniec kłopotów? Bynajmniej.
Okazało się, że nie mogę odłączyć łazika, bo nigdzie nie pojedzie - brak prądu. Panele skutecznie zasłaniały rozmaite żelastwa. Co tu robić? Na szczęście na pokładzie znajdował się alternator, gdzie? Ano w samolocie.
Czy samolot zadziała? Testowałem go do bólu na Kerbinie, ale nie na Laythe. Jest to dwusilnikowy VTOL z jednym silnikiem pionowym i drugim poziomym. Na szczęście odłączenie przebiegło pomyślnie, Jumo posłusznie wytworzył ciąg i po chwili wylądowałem obok Problema. Inżynier podpiął wąż, który służy do tankowania samolotu i rozpoczęła się operacja, której kompletnie nie przewidziałem. To nie paliwo szło z łazika do odrzutowca, tylko prąd z odrzutowca do łazika. Silnik sobie jęczał na wolnych obrotach i akumulatory zaczęły się ładować. Po kilku minutach odłączyłem łazik od Problema i wyjechałem spod lądownika.
No to można przybijać piątki, wszystko się udało. No nie do końca! Samolot był zamontowany do lądownika na kratownicy i dikaplerze i z nimi się odłączył. Sobie pomyślałem, pan inżynier zaraz odkręci. A guzik. Przenosząc samolot z Subassembly do VAB jako root wyznaczyłem dikapler. A więc gdy próbowałem go zdemontować to okazało się, że to nie kratownicę mogę odkręcić od samolotu, tylko samolot od kratownicy. Gdy odkładałem samolot na grunt obok kratownicy wziął i wybuchł. Dobrze, że zapisałem stan gry wcześniej. Druga próba, też kaszana, udało się przy trzeciej.
Czy tak do końca się udało? No nie, silnik się przekrzywił, na szczęście tutaj już udało się go bez kłopotu odłączyć i przykręcić z powrotem jak należy. Pilot wsiadł do kokpitu i postanowiłem przeprowadzić test jakże to moje maleństwo fruwa.
I tutaj mam nadzieję, że fatum ciążące nad Problemem się już zakończyło, bo odrzutowiec działa wprost wyśmienicie. Pułap maksymalny jest wyższy niż na Kerbinie, chociaż praktyczny ustaliłem na 11 km 300 metrów - powyżej alternator już robi za mało prądu.
Po zatoczeniu sporego koła wylądowałem i ponownie zatankowałem samolot z niewielkich zbiorników łazika. A do łazika przelałem z Problema, został jeszcze spory zapas.
To tyle! Co tam się będzie działo dalej napiszę później. Może ktoś zauważył, że ani słowa nie było o rakiecie numer cztery. Jakoś zapomniałem zrobić zdjęcia z orbity Kerbinu, a tak się złożyło, że czwórka ma jeszcze 2 miesiące do dotarcia na Laythe.
[Post scalony: [time]Sob, 15 Sie 2020, 00:12:34[/time]]
Aby zobaczyć link -
ZAREJESTRUJ SIĘ lub ZALOGUJ SIĘ
Pewnie wszyscy zapomnieli o Kadafie. Niektórzy pewnie nawet odetchnęli z ulgą. No to peszek, bo ściągnąłem najnowszą wersję, poczekałem na kilka modów i zasiadłem w VABie. Efektem tego siedzenia są cztery statki kosmiczne, które postanowiłem wysłać na Laythe. Bo podobno ma nową powierzchnię, w końcu ładną i zróżnicowaną. Trzeba sprawdzić!
Nie będę się tutaj bawił w tryb opowiadania, bo forum generalnie jest martwe, a takie pisanie opowiadań to sporo pracy. Ale fotki (dużo fotek) mogę wrzucić, a co mi tam. Narobiłem się, to pokażę.
A więc zaczynamy - KADAF INDUSTRIES back online!
Statek numer jeden. Rdzeń całej wyprawy, centrum wydobywcze i cała baza.
Duża część manewru transferowego Kerbin-Jool wykonana jeszcze na paliwie z rakiety nośnej. Potem przeszedłem na napęd atomowy, który stanowi 6 silników.
Wszystko wyszło tak wydajnie, że zewnętrzne zbiorniki odrzucałem dopiero podczas manewru hamowania na orbicie Laythe.
Baza leci w owiewce, bo te owiewki całkiem nieźle chronią ładunek podczas aerobrakingu i lot jest aerodynamicznie stabilny, a poza tym, to co pod owiewką to wielka tajemnica. W tej chwili baza znajduje się na orbicie parkingowej. Z lądowaniem trzeba poczekać, na statek numer 2, bo w nim dopiero leci orbitalny skaner. A jeszcze trzeba znaleźć płaskie miejsce. Szukaniem równego terenu zajmie się zawartość rakiety numer 3. Poniżej zdjęcie dwójki jeszcze na orbicie Kerbinu.
Podobnie jak baza, zapasy paliwa wystarczyły całkiem nieźle. Obawiałem się problemów z łącznością, bo ten sprzęt leci bezzałogowo. Na szczęście cała armada leciała w grupie, więc kontakt z centrum ani razu się nie zerwał. No i hamowanie u celu o jakieś 3000 m/s
To był długi manerw, przeszło 10 minut.
Orbita wyszła bardzo wydłużona, dokładnie zgodnie z planem, bo skaner musi wejść na orbitę polarną, a takie manewry najlepiej robić w możliwie dalekim punkcie apoapsy. Ładunek uwolniony!
Wnikliwy obserwator zauważy, że ta rakieta to nie tylko skaner, ale również pokaźna ilość żelastwa, która będzie lądować. Dlatego też nie całą rakietą wchodziłem na orbitę polarną, a samym skanerem. Paliwa wystarczyło i jest nawet niezły zapasik. Kompletnie nie wiadomo po co, bo jednak na dotarcie do Vall raczej nie wystarczy.
Po zeskanowaniu powierzchni pojawiło się kilka opcji lądowania, a wszystkie słabe. Na równiku tylko jedna mała i nieciekawa wysepka jest zdatna do wydobycia. A nie po to leci cała armada, żebym lądował w nudnym miejscu. Po naprawdę długim dumaniu doszedłem do wniosku, że posadzę bazę na jednym z większych lądów na półkuli południowej. Ale żeby wiedzieć gdzie dokładnie, to trzeba najpierw wylądować łazikiem i tu na scenę wkracza rakieta numer 3. Dla żadnego ze statków nie wymyślałem nazw, ale statek numer 3 zdecydowanie zasłużył sobie na nazwę Problem.
A oto i on, na orbicie Kerbinu nic jeszcze nie zwiastowało jakie będę miał kłopoty z tą maszyną.
Część manewru na nośnej, sama końcówka na czterech silnikach atomowych. Kończąc transfer jeszcze nie zauważyłem jaki dramat tam się odbywa w instalacjach. Może zwrócić uwagę fakt, że statek ten ma silniki również na czubku, więc będzie hamować tyłem do przodu. Zbudowałem go tak, z przyczyn technicznych, tylko właśnie sobie zdałem sprawę, że zapomniałem z jakich. Żebyście już tak nie drżeli z niecierpliwości to napiszę, że to co wygląda na moduł transferowy jest też sześcioosobowym statkiem powrotnym Laythe-Kerbin. Pod owiewką normalne wyposażenie, czyli łazik i odrzutowiec zwiadowczy. W centralnej części satelity komunikacyjne. Lecimy, kilka drobnych korekt, wchodzę na orbitę Laythe. I nagle zdaję sobie sprawę, że silniki atomowe za cholerę nie chcą brać paliwa ze zbiornika centralnego i zamiast mieć 3000 DV mają 300. Masakra!
Okazało się, że podczas składania statku silniki zaczepiły mi się nie do głównego zbiornika, a do dwuteownika, który za cholerę nie przekazuje paliw. Jakoś mi to umknęło przy montażu. Zmienianie w opcjach, że wszystko ma przekazywać paliwo nic nie dało, ale przynajmniej zaczęła być możliwa opcja, że ze zbiorników zewnętrznych paliwo będzie przechodziło do silników. Tyle, że nie chciało się to robić samoczynnie, musiałem przelewać ręcznie po 400 galonów jeden po drugim. Na dodatek prędkość była taka, że do wyhamowania miałem 3000 m/s z manewrem trwającym 15 minut. Na wskutek jakiegoś buga tylko niektóre zbiorniki umożliwiały przelanie powtórne, bo przecież został jeszcze wielki zbiornik centralny 3200 galonów z którego już w ogóle nie chciało normalnie paliwo iść. przelewałem je przez jeden mały zbiornik czterysetkę (który jakimś cudem działał prawidłowo) i potem z niego do pozostałych po trochu. Czasami rakieta szła więc na trzech, a czasami nawet na dwóch silnikach. A tymczasem jak najpierw Laythe była daleko, to po chwili już mijałem i zacząłem się oddalać. W końcu nie byłem już w stanie zmusić wszystkich silników do pracy, więc obróciłem zestaw i zacząłem hamować dwoma silnikami chemicznymi, które miały służyć do deorbitacji. To był koszmarny kwadrans i nie powiem, żeby udał się za pierwszym razem, wczytywałem chyba grę ze 3 razy. Nawet tak zacząłem kombinować, że przebuduję statek, wszak na pokładzie leciał inżynier, a wśród garstki modów, które mam, za absolutny Must Have uważam KAS+KIS. Niestety okazało się, że żeby przenieść ciężki silnik atomowy potrzeba 3 kerbali, a ja miałem tylko dwóch. Musiałem działać po staremu hamując tym cholerstwem. W końcu się udało. Poszło 3/4 paliwa do silników chemicznych, w module transferowym nieco wodoru który uparcie nie chciał się przelewać, ale orbitę złożyłem do kupy. Przyszedł czas na rozstawienie komunikacji.
Cztery satelity średniego zasięgu rozmieściłem wokół Laythe na 500 km, potem przyszedł czas na te dalekiego zasięgu, które zostaną umieszczone na orbicie Joola między Laythe a Vallem. Fotka, gdy byłem w cieniu Joola, dziwnie czerwona. Skąd to światło niby?
Orbita Problema (chyba tak należy odmieniać nazwę własną statku, jak sądzicie?) była skrajnie wydłużona, ale teraz już to nie miało znaczenia, jakoś ją skorygowałem hamując jednym z silników atomowych, który od biedy brał paliwo. Nie było by kłopotu, gdyby to był tylko moduł transferowy, ale niestety jest to też rakieta powrotna, która aktualnie nie nadaje się do użycia. Ale z tym sobie poradzę później - już wiem jak Tymczasem mogłem przystąpić do lądowania. Rozłączanie.
No to po Problemie - tak sobie pomyślałem wówczas. No... nie. Ta rakieta to Problem pełną gębą. Gdy już się szykowałem do obrotu przed zejściem na powierzchnie wyszło, że nie ma prądu. Ha, te silniki, które służą do hamowania nie mają generatorów, a jedyne RTG zostało w statku powrotnym. Na szczęście udało się obrócić dzięki wektorowanemu ciągowi. Schodzę z orbity.
Chwilę później odrzuciłem owiewkę i wystrzeliłem spadochrony.
Chwilę później odrzuciłem ablator i rozłożyłem nóżki, hamowanie końcowe tuż przed lądowaniem.
No i uff, Problem dał radę. Czy to już koniec kłopotów? Bynajmniej.
Okazało się, że nie mogę odłączyć łazika, bo nigdzie nie pojedzie - brak prądu. Panele skutecznie zasłaniały rozmaite żelastwa. Co tu robić? Na szczęście na pokładzie znajdował się alternator, gdzie? Ano w samolocie.
Czy samolot zadziała? Testowałem go do bólu na Kerbinie, ale nie na Laythe. Jest to dwusilnikowy VTOL z jednym silnikiem pionowym i drugim poziomym. Na szczęście odłączenie przebiegło pomyślnie, Jumo posłusznie wytworzył ciąg i po chwili wylądowałem obok Problema. Inżynier podpiął wąż, który służy do tankowania samolotu i rozpoczęła się operacja, której kompletnie nie przewidziałem. To nie paliwo szło z łazika do odrzutowca, tylko prąd z odrzutowca do łazika. Silnik sobie jęczał na wolnych obrotach i akumulatory zaczęły się ładować. Po kilku minutach odłączyłem łazik od Problema i wyjechałem spod lądownika.
No to można przybijać piątki, wszystko się udało. No nie do końca! Samolot był zamontowany do lądownika na kratownicy i dikaplerze i z nimi się odłączył. Sobie pomyślałem, pan inżynier zaraz odkręci. A guzik. Przenosząc samolot z Subassembly do VAB jako root wyznaczyłem dikapler. A więc gdy próbowałem go zdemontować to okazało się, że to nie kratownicę mogę odkręcić od samolotu, tylko samolot od kratownicy. Gdy odkładałem samolot na grunt obok kratownicy wziął i wybuchł. Dobrze, że zapisałem stan gry wcześniej. Druga próba, też kaszana, udało się przy trzeciej.
Czy tak do końca się udało? No nie, silnik się przekrzywił, na szczęście tutaj już udało się go bez kłopotu odłączyć i przykręcić z powrotem jak należy. Pilot wsiadł do kokpitu i postanowiłem przeprowadzić test jakże to moje maleństwo fruwa.
I tutaj mam nadzieję, że fatum ciążące nad Problemem się już zakończyło, bo odrzutowiec działa wprost wyśmienicie. Pułap maksymalny jest wyższy niż na Kerbinie, chociaż praktyczny ustaliłem na 11 km 300 metrów - powyżej alternator już robi za mało prądu.
Po zatoczeniu sporego koła wylądowałem i ponownie zatankowałem samolot z niewielkich zbiorników łazika. A do łazika przelałem z Problema, został jeszcze spory zapas.
To tyle! Co tam się będzie działo dalej napiszę później. Może ktoś zauważył, że ani słowa nie było o rakiecie numer cztery. Jakoś zapomniałem zrobić zdjęcia z orbity Kerbinu, a tak się złożyło, że czwórka ma jeszcze 2 miesiące do dotarcia na Laythe.
[Post scalony: [time]Sob, 15 Sie 2020, 00:16:58[/time]]
Aby zobaczyć link -
ZAREJESTRUJ SIĘ lub ZALOGUJ SIĘ
Pewnie wszyscy zapomnieli o Kadafie. Niektórzy pewnie nawet odetchnęli z ulgą. No to peszek, bo ściągnąłem najnowszą wersję, poczekałem na kilka modów i zasiadłem w VABie. Efektem tego siedzenia są cztery statki kosmiczne, które postanowiłem wysłać na Laythe. Bo podobno ma nową powierzchnię, w końcu ładną i zróżnicowaną. Trzeba sprawdzić!
Nie będę się tutaj bawił w tryb opowiadania, bo forum generalnie jest martwe, a takie pisanie opowiadań to sporo pracy. Ale fotki (dużo fotek) mogę wrzucić, a co mi tam. Narobiłem się, to pokażę.
A więc zaczynamy - KADAF INDUSTRIES back online!
Statek numer jeden. Rdzeń całej wyprawy, centrum wydobywcze i cała baza.
Duża część manewru transferowego Kerbin-Jool wykonana jeszcze na paliwie z rakiety nośnej. Potem przeszedłem na napęd atomowy, który stanowi 6 silników.
Wszystko wyszło tak wydajnie, że zewnętrzne zbiorniki odrzucałem dopiero podczas manewru hamowania na orbicie Laythe.
Baza leci w owiewce, bo te owiewki całkiem nieźle chronią ładunek podczas aerobrakingu i lot jest aerodynamicznie stabilny, a poza tym, to co pod owiewką to wielka tajemnica. W tej chwili baza znajduje się na orbicie parkingowej. Z lądowaniem trzeba poczekać, na statek numer 2, bo w nim dopiero leci orbitalny skaner. A jeszcze trzeba znaleźć płaskie miejsce. Szukaniem równego terenu zajmie się zawartość rakiety numer 3. Poniżej zdjęcie dwójki jeszcze na orbicie Kerbinu.
Podobnie jak baza, zapasy paliwa wystarczyły całkiem nieźle. Obawiałem się problemów z łącznością, bo ten sprzęt leci bezzałogowo. Na szczęście cała armada leciała w grupie, więc kontakt z centrum ani razu się nie zerwał. No i hamowanie u celu o jakieś 3000 m/s
To był długi manerw, przeszło 10 minut.
Orbita wyszła bardzo wydłużona, dokładnie zgodnie z planem, bo skaner musi wejść na orbitę polarną, a takie manewry najlepiej robić w możliwie dalekim punkcie apoapsy. Ładunek uwolniony!
Wnikliwy obserwator zauważy, że ta rakieta to nie tylko skaner, ale również pokaźna ilość żelastwa, która będzie lądować. Dlatego też nie całą rakietą wchodziłem na orbitę polarną, a samym skanerem. Paliwa wystarczyło i jest nawet niezły zapasik. Kompletnie nie wiadomo po co, bo jednak na dotarcie do Vaal raczej nie wystarczy.
Po zeskanowaniu powierzchni pojawiło się kilka opcji lądowania, a wszystkie słabe. Na równiku tylko jedna mała i nieciekawa wysepka jest zdatna do wydobycia. A nie po to leci cała armada, żebym lądował w nudnym miejscu. Po naprawdę długim dumaniu doszedłem do wniosku, że posadzę bazę na jednym z większych lądów na półkuli południowej. Ale żeby wiedzieć gdzie dokładnie, to trzeba najpierw wylądować łazikiem i tu na scenę wkracza rakieta numer 3. Dla żadnego ze statków nie wymyślałem nazw, ale statek numer 3 zdecydowanie zasłużył sobie na nazwę Problem.
A oto i on, na orbicie Kerbinu nic jeszcze nie zwiastowało jakie będę miał kłopoty z tą maszyną.
Część manewru na nośnej, sama końcówka na czterech silnikach atomowych. Kończąc transfer jeszcze nie zauważyłem jaki dramat tam się odbywa w instalacjach. Może zwrócić uwagę fakt, że statek ten ma silniki również na czubku, więc będzie hamować tyłem do przodu. Zbudowałem go tak, z przyczyn technicznych, tylko właśnie sobie zdałem sprawę, że zapomniałem z jakich. Żebyście już tak nie drżeli z niecierpliwości to napiszę, że to co wygląda na moduł transferowy jest też sześcioosobowym statkiem powrotnym Laythe-Kerbin. Pod owiewką normalne wyposażenie, czyli łazik i odrzutowiec zwiadowczy. W centralnej części satelity komunikacyjne. Lecimy, kilka drobnych korekt, wchodzę na orbitę Laythe. I nagle zdaję sobie sprawę, że silniki atomowe za cholerę nie chcą brać paliwa ze zbiornika centralnego i zamiast mieć 3000 DV mają 300. Masakra!
Okazało się, że podczas składania statku silniki zaczepiły mi się nie do głównego zbiornika, a do dwuteownika, który za cholerę nie przekazuje paliw. Jakoś mi to umknęło przy montażu. Zmienianie w opcjach, że wszystko ma przekazywać paliwo nic nie dało, ale przynajmniej zaczęła być możliwa opcja, że ze zbiorników zewnętrznych paliwo będzie przechodziło do silników. Tyle, że nie chciało się to robić samoczynnie, musiałem przelewać ręcznie po 400 galonów jeden po drugim. Na dodatek prędkość była taka, że do wyhamowania miałem 3000 m/s z manewrem trwającym 15 minut. Na wskutek jakiegoś buga tylko niektóre zbiorniki umożliwiały przelanie powtórne, bo przecież został jeszcze wielki zbiornik centralny 3200 galonów z którego już w ogóle nie chciało normalnie paliwo iść. przelewałem je przez jeden mały zbiornik czterysetkę (który jakimś cudem działał prawidłowo) i potem z niego do pozostałych po trochu. Czasami rakieta szła więc na trzech, a czasami nawet na dwóch silnikach. A tymczasem jak najpierw Laythe była daleko, to po chwili już mijałem i zacząłem się oddalać. W końcu nie byłem już w stanie zmusić wszystkich silników do pracy, więc obróciłem zestaw i zacząłem hamować dwoma silnikami chemicznymi, które miały służyć do deorbitacji. To był koszmarny kwadrans i nie powiem, żeby udał się za pierwszym razem, wczytywałem chyba grę ze 3 razy. Nawet tak zacząłem kombinować, że przebuduję statek, wszak na pokładzie leciał inżynier, a wśród garstki modów, które mam, za absolutny Must Have uważam KAS+KIS. Niestety okazało się, że żeby przenieść ciężki silnik atomowy potrzeba 3 kerbali, a ja miałem tylko dwóch. Musiałem działać po staremu hamując tym cholerstwem. W końcu się udało. Poszło 3/4 paliwa do silników chemicznych, w module transferowym zostało nieco wodoru (czy tam czegoś) który uparcie nie chciał się przelewać, ale orbitę złożyłem do kupy. Przyszedł czas na rozstawienie komunikacji.
Cztery satelity średniego zasięgu rozmieściłem wokół Laythe na 500 km, potem przyszedł czas na te dalekiego zasięgu, które zostaną umieszczone na orbicie Joola między Laythe a Vaalem. Fotka, gdy byłem w cieniu Joola, dziwnie czerwona. Skąd to światło niby?
Orbita Problema (chyba tak należy odmieniać nazwę własną statku, jak sądzicie?) była skrajnie wydłużona, ale teraz już to nie miało znaczenia, jakoś ją skorygowałem hamując jednym z silników atomowych, który od biedy brał paliwo. Nie było by kłopotu, gdyby to był tylko moduł transferowy, ale niestety jest to też rakieta powrotna, która aktualnie nie nadaje się do użycia. Ale z tym sobie poradzę później - już wiem jak Tymczasem mogłem przystąpić do lądowania. Rozłączanie.
No to po Problemie - tak sobie pomyślałem wówczas. No... nie. Ta rakieta to Problem pełną gębą. Gdy już się szykowałem do obrotu przed zejściem na powierzchnie wyszło, że nie ma prądu. Ha, te silniki, które służą do hamowania nie mają generatorów, a jedyne RTG zostało w statku powrotnym. Na szczęście udało się obrócić dzięki wektorowanemu ciągowi. Schodzę z orbity.
Chwilę później odrzuciłem owiewkę i wystrzeliłem spadochrony.
Chwilę później odrzuciłem ablator i rozłożyłem nóżki, hamowanie końcowe tuż przed lądowaniem.
No i uff, Problem dał radę. Czy to już koniec kłopotów? Bynajmniej.
Okazało się, że nie mogę odłączyć łazika, bo nigdzie nie pojedzie - brak prądu. Panele skutecznie zasłaniały rozmaite żelastwa. Co tu robić? Na szczęście na pokładzie znajdował się alternator, gdzie? Ano w samolocie.
Czy samolot zadziała? Testowałem go do bólu na Kerbinie, ale nie na Laythe. Jest to dwusilnikowy VTOL z jednym silnikiem pionowym i drugim poziomym. Na szczęście odłączenie przebiegło pomyślnie, Jumo posłusznie wytworzył ciąg i po chwili wylądowałem obok Problema. Inżynier podpiął wąż, który służy do tankowania samolotu i rozpoczęła się operacja, której kompletnie nie przewidziałem. To nie paliwo szło z łazika do odrzutowca, tylko prąd z odrzutowca do łazika. Silnik sobie jęczał na wolnych obrotach i akumulatory zaczęły się ładować. Po kilku minutach odłączyłem łazik od Problema i wyjechałem spod lądownika.
No to można przybijać piątki, wszystko się udało. No nie do końca! Samolot był zamontowany do lądownika na kratownicy i dikaplerze i z nimi się odłączył. Sobie pomyślałem, pan inżynier zaraz odkręci. A guzik. Przenosząc samolot z Subassembly do VAB jako root wyznaczyłem dikapler. A więc gdy próbowałem go zdemontować to okazało się, że to nie kratownicę mogę odkręcić od samolotu, tylko samolot od kratownicy. Gdy odkładałem samolot na grunt obok kratownicy wziął i wybuchł. Dobrze, że zapisałem stan gry wcześniej. Druga próba, też kaszana, udało się przy trzeciej.
Czy tak do końca się udało? No nie, silnik się przekrzywił, na szczęście tutaj już udało się go bez kłopotu odłączyć i przykręcić z powrotem jak należy. Pilot wsiadł do kokpitu i postanowiłem przeprowadzić test jakże to moje maleństwo fruwa.
I tutaj mam nadzieję, że fatum ciążące nad Problemem się już zakończyło, bo odrzutowiec działa wprost wyśmienicie. Pułap maksymalny jest wyższy niż na Kerbinie, chociaż praktyczny ustaliłem na 11 km 300 metrów - powyżej alternator już robi za mało prądu.
Po zatoczeniu sporego koła wylądowałem i ponownie zatankowałem samolot z niewielkich zbiorników łazika. A do łazika przelałem z Problema, został jeszcze spory zapas.
To tyle! Co tam się będzie działo dalej napiszę później. Może ktoś zauważył, że ani słowa nie było o rakiecie numer cztery. Jakoś zapomniałem zrobić zdjęcia z orbity Kerbinu, a tak się złożyło, że czwórka ma jeszcze 2 miesiące do dotarcia na Laythe.
[Post scalony: [time]Sob, 15 Sie 2020, 00:12:34[/time]]Aby zobaczyć link - ZAREJESTRUJ SIĘ lub ZALOGUJ SIĘPewnie wszyscy zapomnieli o Kadafie. Niektórzy pewnie nawet odetchnęli z ulgą. No to peszek, bo ściągnąłem najnowszą wersję, poczekałem na kilka modów i zasiadłem w VABie. Efektem tego siedzenia są cztery statki kosmiczne, które postanowiłem wysłać na Laythe. Bo podobno ma nową powierzchnię, w końcu ładną i zróżnicowaną. Trzeba sprawdzić!
Nie będę się tutaj bawił w tryb opowiadania, bo forum generalnie jest martwe, a takie pisanie opowiadań to sporo pracy. Ale fotki (dużo fotek) mogę wrzucić, a co mi tam. Narobiłem się, to pokażę.
A więc zaczynamy - KADAF INDUSTRIES back online!
Statek numer jeden. Rdzeń całej wyprawy, centrum wydobywcze i cała baza.
Duża część manewru transferowego Kerbin-Jool wykonana jeszcze na paliwie z rakiety nośnej. Potem przeszedłem na napęd atomowy, który stanowi 6 silników.
Wszystko wyszło tak wydajnie, że zewnętrzne zbiorniki odrzucałem dopiero podczas manewru hamowania na orbicie Laythe.
Baza leci w owiewce, bo te owiewki całkiem nieźle chronią ładunek podczas aerobrakingu i lot jest aerodynamicznie stabilny, a poza tym, to co pod owiewką to wielka tajemnica. W tej chwili baza znajduje się na orbicie parkingowej. Z lądowaniem trzeba poczekać, na statek numer 2, bo w nim dopiero leci orbitalny skaner. A jeszcze trzeba znaleźć płaskie miejsce. Szukaniem równego terenu zajmie się zawartość rakiety numer 3. Poniżej zdjęcie dwójki jeszcze na orbicie Kerbinu.
Podobnie jak baza, zapasy paliwa wystarczyły całkiem nieźle. Obawiałem się problemów z łącznością, bo ten sprzęt leci bezzałogowo. Na szczęście cała armada leciała w grupie, więc kontakt z centrum ani razu się nie zerwał. No i hamowanie u celu o jakieś 3000 m/s
To był długi manerw, przeszło 10 minut.
Orbita wyszła bardzo wydłużona, dokładnie zgodnie z planem, bo skaner musi wejść na orbitę polarną, a takie manewry najlepiej robić w możliwie dalekim punkcie apoapsy. Ładunek uwolniony!
Wnikliwy obserwator zauważy, że ta rakieta to nie tylko skaner, ale również pokaźna ilość żelastwa, która będzie lądować. Dlatego też nie całą rakietą wchodziłem na orbitę polarną, a samym skanerem. Paliwa wystarczyło i jest nawet niezły zapasik. Kompletnie nie wiadomo po co, bo jednak na dotarcie do Vall raczej nie wystarczy.
Po zeskanowaniu powierzchni pojawiło się kilka opcji lądowania, a wszystkie słabe. Na równiku tylko jedna mała i nieciekawa wysepka jest zdatna do wydobycia. A nie po to leci cała armada, żebym lądował w nudnym miejscu. Po naprawdę długim dumaniu doszedłem do wniosku, że posadzę bazę na jednym z większych lądów na półkuli południowej. Ale żeby wiedzieć gdzie dokładnie, to trzeba najpierw wylądować łazikiem i tu na scenę wkracza rakieta numer 3. Dla żadnego ze statków nie wymyślałem nazw, ale statek numer 3 zdecydowanie zasłużył sobie na nazwę Problem.
A oto i on, na orbicie Kerbinu nic jeszcze nie zwiastowało jakie będę miał kłopoty z tą maszyną.
Część manewru na nośnej, sama końcówka na czterech silnikach atomowych. Kończąc transfer jeszcze nie zauważyłem jaki dramat tam się odbywa w instalacjach. Może zwrócić uwagę fakt, że statek ten ma silniki również na czubku, więc będzie hamować tyłem do przodu. Zbudowałem go tak, z przyczyn technicznych, tylko właśnie sobie zdałem sprawę, że zapomniałem z jakich. Żebyście już tak nie drżeli z niecierpliwości to napiszę, że to co wygląda na moduł transferowy jest też sześcioosobowym statkiem powrotnym Laythe-Kerbin. Pod owiewką normalne wyposażenie, czyli łazik i odrzutowiec zwiadowczy. W centralnej części satelity komunikacyjne. Lecimy, kilka drobnych korekt, wchodzę na orbitę Laythe. I nagle zdaję sobie sprawę, że silniki atomowe za cholerę nie chcą brać paliwa ze zbiornika centralnego i zamiast mieć 3000 DV mają 300. Masakra!
Okazało się, że podczas składania statku silniki zaczepiły mi się nie do głównego zbiornika, a do dwuteownika, który za cholerę nie przekazuje paliw. Jakoś mi to umknęło przy montażu. Zmienianie w opcjach, że wszystko ma przekazywać paliwo nic nie dało, ale przynajmniej zaczęła być możliwa opcja, że ze zbiorników zewnętrznych paliwo będzie przechodziło do silników. Tyle, że nie chciało się to robić samoczynnie, musiałem przelewać ręcznie po 400 galonów jeden po drugim. Na dodatek prędkość była taka, że do wyhamowania miałem 3000 m/s z manewrem trwającym 15 minut. Na wskutek jakiegoś buga tylko niektóre zbiorniki umożliwiały przelanie powtórne, bo przecież został jeszcze wielki zbiornik centralny 3200 galonów z którego już w ogóle nie chciało normalnie paliwo iść. przelewałem je przez jeden mały zbiornik czterysetkę (który jakimś cudem działał prawidłowo) i potem z niego do pozostałych po trochu. Czasami rakieta szła więc na trzech, a czasami nawet na dwóch silnikach. A tymczasem jak najpierw Laythe była daleko, to po chwili już mijałem i zacząłem się oddalać. W końcu nie byłem już w stanie zmusić wszystkich silników do pracy, więc obróciłem zestaw i zacząłem hamować dwoma silnikami chemicznymi, które miały służyć do deorbitacji. To był koszmarny kwadrans i nie powiem, żeby udał się za pierwszym razem, wczytywałem chyba grę ze 3 razy. Nawet tak zacząłem kombinować, że przebuduję statek, wszak na pokładzie leciał inżynier, a wśród garstki modów, które mam, za absolutny Must Have uważam KAS+KIS. Niestety okazało się, że żeby przenieść ciężki silnik atomowy potrzeba 3 kerbali, a ja miałem tylko dwóch. Musiałem działać po staremu hamując tym cholerstwem. W końcu się udało. Poszło 3/4 paliwa do silników chemicznych, w module transferowym nieco wodoru który uparcie nie chciał się przelewać, ale orbitę złożyłem do kupy. Przyszedł czas na rozstawienie komunikacji.
Cztery satelity średniego zasięgu rozmieściłem wokół Laythe na 500 km, potem przyszedł czas na te dalekiego zasięgu, które zostaną umieszczone na orbicie Joola między Laythe a Vallem. Fotka, gdy byłem w cieniu Joola, dziwnie czerwona. Skąd to światło niby?
Orbita Problema (chyba tak należy odmieniać nazwę własną statku, jak sądzicie?) była skrajnie wydłużona, ale teraz już to nie miało znaczenia, jakoś ją skorygowałem hamując jednym z silników atomowych, który od biedy brał paliwo. Nie było by kłopotu, gdyby to był tylko moduł transferowy, ale niestety jest to też rakieta powrotna, która aktualnie nie nadaje się do użycia. Ale z tym sobie poradzę później - już wiem jak Tymczasem mogłem przystąpić do lądowania. Rozłączanie.
No to po Problemie - tak sobie pomyślałem wówczas. No... nie. Ta rakieta to Problem pełną gębą. Gdy już się szykowałem do obrotu przed zejściem na powierzchnie wyszło, że nie ma prądu. Ha, te silniki, które służą do hamowania nie mają generatorów, a jedyne RTG zostało w statku powrotnym. Na szczęście udało się obrócić dzięki wektorowanemu ciągowi. Schodzę z orbity.
Chwilę później odrzuciłem owiewkę i wystrzeliłem spadochrony.
Chwilę później odrzuciłem ablator i rozłożyłem nóżki, hamowanie końcowe tuż przed lądowaniem.
No i uff, Problem dał radę. Czy to już koniec kłopotów? Bynajmniej.
Okazało się, że nie mogę odłączyć łazika, bo nigdzie nie pojedzie - brak prądu. Panele skutecznie zasłaniały rozmaite żelastwa. Co tu robić? Na szczęście na pokładzie znajdował się alternator, gdzie? Ano w samolocie.
Czy samolot zadziała? Testowałem go do bólu na Kerbinie, ale nie na Laythe. Jest to dwusilnikowy VTOL z jednym silnikiem pionowym i drugim poziomym. Na szczęście odłączenie przebiegło pomyślnie, Jumo posłusznie wytworzył ciąg i po chwili wylądowałem obok Problema. Inżynier podpiął wąż, który służy do tankowania samolotu i rozpoczęła się operacja, której kompletnie nie przewidziałem. To nie paliwo szło z łazika do odrzutowca, tylko prąd z odrzutowca do łazika. Silnik sobie jęczał na wolnych obrotach i akumulatory zaczęły się ładować. Po kilku minutach odłączyłem łazik od Problema i wyjechałem spod lądownika.
No to można przybijać piątki, wszystko się udało. No nie do końca! Samolot był zamontowany do lądownika na kratownicy i dikaplerze i z nimi się odłączył. Sobie pomyślałem, pan inżynier zaraz odkręci. A guzik. Przenosząc samolot z Subassembly do VAB jako root wyznaczyłem dikapler. A więc gdy próbowałem go zdemontować to okazało się, że to nie kratownicę mogę odkręcić od samolotu, tylko samolot od kratownicy. Gdy odkładałem samolot na grunt obok kratownicy wziął i wybuchł. Dobrze, że zapisałem stan gry wcześniej. Druga próba, też kaszana, udało się przy trzeciej.
Czy tak do końca się udało? No nie, silnik się przekrzywił, na szczęście tutaj już udało się go bez kłopotu odłączyć i przykręcić z powrotem jak należy. Pilot wsiadł do kokpitu i postanowiłem przeprowadzić test jakże to moje maleństwo fruwa.
I tutaj mam nadzieję, że fatum ciążące nad Problemem się już zakończyło, bo odrzutowiec działa wprost wyśmienicie. Pułap maksymalny jest wyższy niż na Kerbinie, chociaż praktyczny ustaliłem na 11 km 300 metrów - powyżej alternator już robi za mało prądu.
Po zatoczeniu sporego koła wylądowałem i ponownie zatankowałem samolot z niewielkich zbiorników łazika. A do łazika przelałem z Problema, został jeszcze spory zapas.
To tyle! Co tam się będzie działo dalej napiszę później. Może ktoś zauważył, że ani słowa nie było o rakiecie numer cztery. Jakoś zapomniałem zrobić zdjęcia z orbity Kerbinu, a tak się złożyło, że czwórka ma jeszcze 2 miesiące do dotarcia na Laythe.
[Post scalony: Sob, 15 Sie 2020, 00:30:37]
No i uj, Grabek zauważył, że zrobiłem błąd z nazwą jednego z księżyców Joola, to sobie pomyślałem, a poprawię. No to se kurna poprawiłem. Guzik "modyfikuj" u mnie nie istnieje, myślałem, że to może ten kwadracik obok "cytuj", tyle że opisu nie ma, no i se poprawiłem. Trzy razy jest teraz to samo i za... a co tam, napiszę, za chuja nic nie mogę z tym zrobić.