CZĘŚĆ JEDENASTA
Dwa dni wcześniej, gdy GreyHound znajdował się jeszcze na orbicie Gilly, ciężki łazik ATE MB kontynuował swoją podróż do pozycji przyszłej bazy. Po uważnym przestudiowaniu pokładowych map obaj Kerbonauci doszli do wniosku, że najrozsądniej będzie jak najszybciej dotrzeć do morza. Najbliższy brzeg znajdował się na północny wschód. Ustalono kurs w okolicach siedemdziesięciu stopni, osiem silników pojazdu zajęczało basowo, szybko rozpędzając niemal dziesięciotonową maszynę.
Jazda pomiędzy szczytami potężnego masywu górskiego nie była jednak tak prosta. Często należało omijać ślepo zakończone urwiska. To czego należało unikać za wszelką cenę, to zbyt dużych przechyłów bocznych, gdyż środek ciężkości ATE znajdował się dość wysoko. Kilkadziesiąt minut później potężny łańcuch górski, w którym wylądowali, zostawili daleko za sobą.
Z każdym kolejnym kilometrem teren stawał się coraz bardziej równy. Strome górskie szczyty ustąpiły miejsca łagodniejszemu ukształtowaniu terenu. Łazik wznosił się i opadał przemierzając rozległe równiny.
Według wskazań przyrządów przejechali już sto czterdzieści kilometrów. Przed nimi rozciągał się po horyzont lekko pagórkowaty teren. Scott Kerman zatrzymał pojazd i zapytał kolegę. - Co powiesz na drobny test prędkości maksymalnej? Chciałbym zobaczyć ile toto wyciągnie gdy uruchomimy dodatkowo śmigła.
Doodson z entuzjazmem się zgodził, faktycznie podróż mocno się dłużyła, a łazik poruszał się jednak nieco wolniej niż przewidywano. Tu, niżej, gdzie gęsta atmosfera stawiała większy opór kanciastej sylwetce pojazdu osiem kół nie było w stanie uciągnąć maszyny z prędkością większą niż dwadzieścia dwa metry na sekundę. Scott przebiegł szybko palcami po konsoli uruchamiając dwa elektryczne silniki zaprojektowane oryginalnie do samolotów. Do uszu załogantów doszedł powoli narastający wysoki ton potężnych motorów.
Kierowca puścił hamulec i wcisnął akcelerator jednocześnie przesuwając manetkę ciągu śmigieł. ATE przyspieszał szybko, po chwili prędkość dobiła do dwudziestu pięciu metrów na sekundę.
- Dziewięćdziesiąt na godzinę! - krzyknął Scott. Za nim w głównym pomieszczeniu łomotały w szufladach sztućce i garnki, a cała kabina trzęsła się jak w febrze. Teren zaczął opadać, ale Scott ani myślał odpuszczać pełnej mocy. po chwili wskazówka prędkościomerza drżąc przekroczyła sto kilometrów na godzinę. Hałas był ogłuszający, silniki śpiewały, wszytko co nie było na stałe zamocowane tłukło się po pokładzie. Gdy kolejny raz wybiło ich w powietrze na nierównościach kierowca nieco odpuścił zwalniając do dwudziestu czterech metrów na sekundę. Metaliczne zgrzytanie wyposażenia kuchni nieco przycichło umożliwiając normalną rozmowę. - Wiesz co Doodson? Na Kerbinie rozpędziłem tą maszynkę do stu trzydziestu na pasie. Niby śmigła mają tu co mielić przy tak gęstej atmosferze, ale jednak opór czołowy robi swoje! Będę trzymał te dwa cztery, bo jeszcze coś rozwalimy.
Teren stopniowo się obniżał rzadko przekraczając osiemset metrów nad poziomem morza. Jakiś czas później po lewej stronie zabłysnęła w słońcu pierwsza tafla płynu niewielkiego jeziorka.
Kilkanaście minut później daleko na horyzoncie pojawiła się ciemna linia Eviańskiego morza.
Niedługo potem Scott wyłączył silniki lotnicze i zatrzymał pojazd. Stanęli kilka metrów od tajemniczej tafli płynu stanowiącego zawartość mórz i jezior fioletowej planety. Wstał z fotela i przeszedł do zapatrzonego przed siebie kolegi. Nigdy jeszcze kerbalskie oko nie widziało bezpośrednio mórz na Eve, a co dopiero po nich pływać. Doodson otrząsnął się z rozmyślań i powiedział. - Wiesz co, zanim w to wiedziemy, może obejrzyjmy to sobie z bliska, co myślisz?
- Jasne, można by. - Odparł Scott.
Po chwili obaj Kerbonauci założyli skafandry i wyszli na zewnątrz. Stanęli na skraju brzegu przypatrując się ciemnej tafli. Do uszu docierało ciche chlupotanie płynu o brzeg. Fal nie było w ogóle. Tajemnicza substancja wyglądała na gęstą jak olej.
- Wsiadamy? - Zapytał Scott.
- Nie, poczekaj, jeszcze coś sprawdzę. - Doodson po chwili poszukiwań znalazł niewielki kamień i rzucił go w toń. Chlupnęło a zupełnie nieprzezroczysta warstwa płynu natychmiast zamknęła się nad nim.
- I co panie naukowiec, jakieś wnioski? - Ironicznie zapytał kierowca. Doodson tylko wzruszył ramionami. Cóż, na pewno był to płyn. Prawdopodobnie bardziej gęsty od wody.
Kerbonauci odwrócili się od tafli i wgramolili się do śluzy ATE.
Po zdjęciu skafandrów zdecydowali się zrobić sobie krótką przerwę. Doodson rozpakował dwie porcje obiadowe i po chwili kabinę wypełnił zapach gotowanych posiłków. Scott wyciągnął z szafki nawigacyjnej mapę i pomarańczowym markerem naniósł aktualną pozycję. Kawał drogi za nimi, ale do pokonania była jeszcze bardzo daleka droga. Kilka minut później obaj Kerbonauci pałaszowali obiad. - Ta kuchnia... - z pełnymi ustami wymruczał Scott. - ...To był świetny pomysł... pomyśl Doodson... załogi wszystkich innych agencji żrą przez całe misje... mniam mniam ... z tubki!
Towarzysz tylko pokiwał głową wpychając w usta ostatnie kawałki steku.
Pół godziny później wszystko było gotowe. Kerbonauci dokładnie sprawdzili systemy pojazdu, wszystko było jak w instrukcji. Scott zasiadł w fotelu i spojrzał przed siebie. Czy w ogóle ATE będzie pływać? Jakie będzie miał zanurzenie? Tego nie wiedział nikt. - Gotowy?
- Gotowy. Wjeżdżaj. - Odparł Doodson zapinając na wszelki wypadek pasy. Scott ujął w dłonie manetki sterowania i wyłączył hamulec. Ciężki łazik powoli potoczył się w kierunku brzegu. Płyn zachlupotał między oponami falując niechętnie. Kierowca cały czas był gotów do dania pełnej wstecz obserwując wskaźniki zanurzenia. Kadłub pojazdu delikatnie zaczął się kiwać, a kontrolki nacisku kół zapaliły się na żółto sygnalizując brak kontaktu z gruntem. - Unosimy się! - Krzyknął podniecony Doodson. Zanurzenie było tylko odrobinę większe od tego na Kerbinie.
Scott spojrzał na konsolę sterowania i wcisnął guzik. Zabuczały silniki systemu podnoszenia zawieszenia. W celu zmniejszenia oporów podczas pływania konstruktorzy z Kadaf Industries tak zaprojektowali łazik, by można w nim było unieść cały układ jezdny w górę. Po chwili mechanizm zamarł i zapaliła się kontrolka informująca, że zawieszenie znajduje się w pozycji morskiej.
Kierowca sięgnął do startera śmigieł. Silniki posłusznie zabuczały. Ostrożnie przesunął manetkę naprzód i ATE miarowo kiwając się zaczął przyspieszać. Trzy, pięć, osiem, dziesięć metrów na sekundę. Spojrzał w tylną kamerę i zobaczył pióropusze piany strzelającą na boki. Ciekawostka!
Dał pełen ciąg i amfibia posłusznie przyspieszyła. Jednak mimo pełnej mocy nie udało się przekroczyć jedenastu i pół metrów na sekundę. Zdecydowanie wolniej niż na Kerbinie, gdzie ATE był w stanie dobić do prawie dwudziestki. Nie wiadomo, czy powodem tego stanu była gęsta atmosfera, czy gęste morze, najważniejsze jednak, że zgodnie z założeniem konstruktorów pojazd spełnił oczekiwania i był w stanie skutecznie pływać. Kropelki płynu unosiły się chmurą za rufą maszyny.
Doodson chwytając się ściany wstał z fotela. Wdusił nogą klawisz pneumatycznych ssawek i ciągnąc za oparcie przestawił i odwrócił siedzisko. To co dla laików wyglądało jak radar było w istocie zaawansowanym sonarem. Ponownie wcisnął pedał i fotel przylepił się do podłogi. Zasiadł w nim, włączył urządzenie i zaczął obserwować.
Wcisnął guzik echosondy i przez szum morza i pracujących na pełnej mocy lotniczych silników elektrycznych dobiegł go charakterystyczny ping. Miernik głębokości wskazał trzydzieści metrów do dna.
Powoli pokonywali kolejne kilometry. Kadłub kiwał się miarowo a silniki elektryczne wprowadzały pokład w bardzo delikatną wibrację. Po lewej minęli niewielką wysepkę. Dwie godziny od zwodowania ATE zbliżył się do brzegu półwyspu zagradzającego dalszą droge w kierunku wschodnim.
Scott kilkadziesiąt metrów od łagodnie wznoszącego się wzniesienia przerzucił śmigła na bieg jałowy obserwując wskazania szybkościomierza. Gdy prędkość spadła poniżej dwóch metrów na sekundę opuścił podwozie. Po chwili amfibia łagodnie szarpnęła podnosząc przód w górę. Przednie koła złapały grunt.
Ostrożnie manewrując gazem kerbonauta wyjechał na suchy ląd. Wyłączył silniki śmigieł i wcisnął akcelerator. Do pokonania było zaledwie pięć kilometrów do następnego brzegu. Niewielki półwysep dało by się oczywiście ominąć, ale ponieważ podróżowanie drogą morską było wolniejsze niż zakładano, to też kierowca zdecydował się skracać sobie czas podróży wykorzystując napotkane lądy. Kilkanaście minut później ostrożnie wjeżdżali z powrotem do morza. Tym razem do przepłynięcia jakieś trzydzieści kilometrów.
Powoli zbliżał się wieczór. Scott zauważył powolne rozładowywanie się akumulatorów. Pomimo, że głównym źródłem prądu były generatory RTG, to dziesięć paneli słonecznych zamocowanych na kadłubie znacznie zwiększało ładowanie. Teraz gdy dzień się powoli kończył nieco brakowało mocy. Pół godziny później ATE wspinał się na kolejny brzeg. W zapadającym zmierzchu przejechał jeszcze kilkadziesiąt kilometrów, po czym zdecydowali się na postój. Jazda w ciemnościach przedstawiała sobą jednak zbyt duże zagrożenie. Doodson założył skafander i wyszedł nazbierać próbek gruntu do późniejszej analizy w bazie.
Niedługo później zapadła noc i obaj Kerbonauci rozłożyli łóżka i poszli spać.
Gdy nastał poranek załoganci wstali. Po zjedzeniu śniadania zasiedli w fotelach i ATE ruszył w drugi dzień podróży. Kolejne wodowanie i kolejny odcinek do pokonania drogą morską. Prawie pięćdziesiąt kilometrów. Niecałe dwie godziny później zbliżali się do sporej wyspy.
Amfibia wyjechała na ląd i popędziła naprzód. Scott zdecydował się obejrzeć sobie z bliska Falcona jedynkę, który od długiego czasu znajdował się na wyspie.
Od dłuższego czasu łapali sygnał z transpondera drona i po kilkunastu kolejnych kilometrach podjeżdżali do elektrycznego samolotu.
Scott zaciągnął hamulce i Kerbonauci wysiedli z łazika. - Wiesz co? Myślałem że to jest mniejsze. A to jednak kawał klamota! - Zauważył Doodson.
- Faktycznie. Akurat byłem na urlopie jak to wysyłali, więc na własne oczy nie widziałem, ale na zdjęciach wyglądało na dużo mniejsze. Mają rozmach, nie ma co!
Po dokonaniu oględzin latającej maszyny obaj załoganci zaczęli zbierać się do odjazdu Doodson już chwytał za drabinkę, gdy poczuł na ramieniu dłoń kolegi. Do jego uszu dotarł poważny ton Scotta. - Czekaj! Przyjrzyj się zawieszeniu...
Naukowiec podążył za wzrokiem drugiego Kerbonauty. Mocowanie silników kół do kratownic było wyraźnie wygięte. Obeszli pojazd dookoła. Tylne zawieszenie było zniekształcone jeszcze bardziej.
Mocowanie nie wyglądało dobrze, koła wyraźnie rozłaziły się na boki. Doodson powiedział. - To przecież niemożliwe żeby się tak pogięło... Może tu jest wyższe ciśnienie? - Rzucił okiem na wskaźnik w zegarku skafandra. Nie... Pięć atmosfer, norma.
- Wskocz do środka i podnieś koła ok? - Poprosił poważnie Scott.
Po chwili zawieszenie zaczęło się podnosić, ATE delikatnie osiadł podłogą na piasku a koła uniosły się ponad grunt. Konstrukcja była odkształcona w sposób trwały.
Doodson po chwili wrócił do kolegi wpatrującego się ponuro w pogięte mocowanie. - Może skontaktuję się z centrum?
- I co ci powiedzą? Że przyślą zestaw naprawczy za pół roku! Nie bądź śmieszny, jesteśmy tu s a m i ! - odparował Scott.
- Ale może coś doradzą?
- Do diabła Doodson! Byłem przy każdej fazie konstrukcji tego pojazdu! Znam go na wylot! Wiesz co zrobią? Będą chcieli logi z zapisem trasy! I wiesz co odkryją? Że brakuje zapisu z dwudziestu kilometrów!
- Aale... dlaczego?... - zapytał zmieszany naukowiec.
- Bo go do cholery wyłączyłem jak robiliśmy testy prędkości! - Krzyknął kierowca i dodał. - Przecież wiesz, że instrukcja zabrania jeździć powyżej dwa pięć! Zaraz będzie na nas, że rozwaliliśmy sprzęt za miliony kerbodolarów, a na dodatek, że doprowadziliśmy do niepotrzebnego ryzyka! - Doodson zamilkł. Po kilku minutach ponurej ciszy Scott się uspokoił i powiedział. - W lewych zasobnikach są taśmy. Możesz je przynieść? - Naukowiec pokiwał głową i podszedł do boku pojazdu. Wspiął się na drabinkę i otworzył skrzynię. - Ile potrzebujesz?
- Wszystkie jakie znajdziesz.
- Wystarczy?
- Nie.
Scott zaczął mocować uchwyty do kół i kratownic, po czym spiął je ze sobą naciągając ile się da. Faktycznie koła odrobinę się naprostowały, ale tylko odrobinę. Do dyspozycji mieli zaledwie dwa zestawy, a potrzeba było ośmiu. Cóż, taka prowizoryczna naprawa musiała wystarczyć.
- Nic więcej nie poradzimy. Dwa koła połatałem. Jedziemy dalej. Będziemy to obserwować.
Kerbonauci wspięli się do śluzy i po chwili zasiedli w fotelach. Scott opuścił zawieszenie i zwolnił hamulce. ATE ruszył w dalszą drogę.
Teren stopniowo się podnosił. Po jakimś czasie przed amfibią zamajaczyły odległe szczyty. To zbocza krateru zaobserwowanego dawno temu przez latającego drona. Jechali w zupełnej ciszy, nastrój był ponury.
Po przejechaniu dalszych kilkudziesięciu kilometrów Scott zarządził postój. Doodson zaczął się krzątać przy przygotowywaniu obiadu, a kierowca rozłożył mapy. Naukowiec-kucharz zajrzał mu przez ramię patrząc jak kolega nanosi kolejne pozycje pomarańczowym markerem.
- Ile zrobiliśmy?
- Jakieś trzysta z hakiem.
Mapa przedstawiała zaznaczone pozycje obiektów, oraz krętą linię pokazującą przebytą drogę.
- Całkiem nieźle prawda Scott? Damy radę!
Kierowca przeciągle spojrzał w twarz kolegi i nie patrząc sięgnął po drugą mapę, mapę pokazującą całą planetę. Na niej zaznaczył przebytą trasę już wcześniej. Rozprostował papier i powiedział. - Patrz ile jeszcze zostało...
Kolejna część niebawem!