(chyba nieoficjalna interpretacja odebranych danych): pojazd lądował nie raz, nie dwa, ale trzy razy. A po pierwszym zetknięciu z powierzchnią, odbił się i "wisiał w powietrzu" przez następne 2 godziny
Oj, bardzo nieoficjalna. Nie tyle były trzy podejścia, co jedno podejście korzystające z trzech narzędzi stabilizacyjnych, a więc:
1. Philae (Philæ?) miał wystrzelić harpun.
2. Silnik wycelowany w górę miał "przygwoździć" Philae, a także usunąć efekt odrzutu po wystrzeleniu harpuna.
3. Swego rodzaju śruby przy nóżkach miały wkręcić się w powierzchnię.
Zarówno harpun, jak i silnik nie zadziałały. Na szczęście śruby pomogły, ale lądowanie graniczyło z cudem. Zresztą szef w kontroli w ciągu kilkunastu sekund przed wielkim szczęściem miał minę, jakby kometa połknęła ten lądownik.
No i jak to żartem napisał jeden pracujący w ESA Polak, "Jak się rozwali to powiemy wszystkim że taki był cel, że chcieliśmy sprawdzić czy za pomocą uderzenia w odpowiednie miejsce możemy zmienić trajektorię komety albo asteroidy, na wypadek gdyby kiedyś jakaś mogła uderzyć w ziemię i chcielibyśmy tego uniknąć!"
Z rzeczy, które mi się nie spodobały, jest wszechobecne (nawet w telewizji, o zgrozo) głoszenie, że lądowania dokonało NASA. No tak, bo przecież dla nich inne organizacje zarówno rządowe (ESA? Roskosmos? POLSA?
), jak i pozarządowe (Space-X? Więcej nie powiem, bo nie wiem) albo nie istnieją, albo nie dają żadnych efektów.
Oprócz tego, wielki klasyk: W BBC po półminutowej notce "Rosetta wylądowała na komecie, leciała tam 10 lat, kosztowało to X dolarów, jest oddalona Y kilometrów od ziemi" przez dobre 15 minut gadali o tym, jak to jedna gwiazdka wszczepiła sobie implanty do piersi.