Ker-kontakt. - Cz. 1 Słońce łagodnie oświetlało rakietę celującą w niebo, z wyrzutni centrum kosmicznego. Jadący w jej stronę łazikiem Arthur Kerman, patrzył na nią z niesmakiem.
- Jak przerośnięty… sam wiesz co.
Mrugnął do współpasażera. Michael Kerman oderwał na chwilę wzrok od tabletu z informacjami misji. Znał je na pamięć, ale natura pedanta nie pozwoliła mu na leniuchowanie.
- Hę?
Mruknął trochę rozkojarzony. Nie bardzo zrozumiał co jego towarzysz mówi.
- Rakieta. Wygląda jak przerośnięty…
- A! Rakieta. Czego od niej chcesz to najnowszy model. Dopiero drugi lot. Powinieneś się cieszyć. Lepszej jeszcze nie ma. Dwieście metrów na sekundę wznoszenia, po pięciuset metrach. Czterdzieści ton ładunku. Czego chcieć więcej?
- Najnowszy model… Dla mnie to może być cholerny prototyp. Nie zmienia to tego że to – PIP PIP PIP – …ciężarówka.
Dokończył nieco zły. Część wypowiedzi umknęła, zagłuszona przez klakson pojazdu.
- Sorry koledzy. Jakiś kot mi wyskoczył na drogę.
Mruknął kierowca, Shepart Kerman. Jego misję przesunięto i musiał czekać jeszcze dwa tygodnie na okno startowe. Woził więc kerbonautów do pojazdów, żeby mu się nie nudziło, jak mawiał szef centrum.
- Trzeba było rozjechać. To wielkie coś, to zwykła ciężarówka. Jeb i reszta siedzą sobie na stacji, prowadzą video chaty z panienkami i zbierają punkty na powrót. A my? My musimy im wozić cholerne zaopatrzenie.
- Marudzisz Arthur.
- Marudzę, marudzę. Wytłumacz mi jak można spalić pół tysiąca litrów paliwa do RCS-ów, nie zmieniając orbity?! A o paliwie do silników nie wspomnę. Sam wiesz ile z tych czterdziestu ton to zwykłe paliwo.
- Wieziemy nie tylko paliwo.
- Nie tylko? Dwa pudełka piłek do Kerna i komplet kijów to co? Artykuły pierwszej potrzeby?
- Robią eksperymenty z mikrograwitacją…
- To teraz tak to się nazywa? Gra w Kerna na stacji to eksperymenty? Nudzi im się i tyle!
Shepart wtrącił się do rozmowy.
- Eeee? Chłopaki słyszeliście o waszych poprzednikach?
- Billu i Robie?
- No…. Wiecie, że ich lot się nie udał?
- Coś tam mówili. Ale ponoć tajemnica.
- To ja wam powie, tylko ciii… Nie powtarzajcie nikomu. O tóż… Podobno chłopaków ścigało… UFO.
Dokończył scenicznym szeptem.
- A tobie co? Żółtkowiny się najadłeś?
- Jak Boga kocham. Chłopaki widzieli je na radarze jak ich ścigało. Rob nie wytrzymał i wszedł w atmosferę, a potem odpalił kapsułę ratunkową. Cały ładunek i dwa człony rakiety poszły w… morze.
- Bzdury. Pewnie coś im nie wyszło i usiłują się tłumaczyć.
- Nie! Słuchajcie… Podobno jak otworzyli już kapsułę… To chłopaki zwariowali ze strachu!
- Taaaa… Po takiej porażce też bym udawał wariata.
- Jak matulę kocham! Bill podobno postanowił zmienić nazwisko!
- CO! ZMIENIĆ NAZWISKO?!
Arthur z Michaelem wykrzyknęli równocześnie. Nazwisko było dla każdego Kerbala prawdziwą świętością.
- Nooo… I podobno zmienił.
Przez chwilę panowała pełna zgrozy cisza. Przerwał ją Michael.
- A na jakie zmienił?
- Na… - Zawiesił na chwilę głos dla lepszego efektu - Na… KERMAN.
Wyszeptał ze zgrozą.
- Na Kerman?
- No… z akcentem na „m”.
Tym razem cisza była naprawdę złowróżbna.
- Z AKCENTEM NA „M”?! Ale to przecież nazwisko tych wrednych…
- Ja wam nic nie mówiłem!
Zaklął się szybko Shepart.
- Poza tym dojechaliśmy.
I wdepnął hamulec. Jakiś idiota w planowaniu władował na przednią oś potrójny hamulec tarczowy, Podobno do testów. Łazik stanął w miejscu a potem tylne koła oderwały się od ziemi i zaczęły unosić. Gdy wydawało się, że łazik przekręci się na plecy. Zawisł i opadł z powrotem, odbijając się tylną osią kilka razy, w górę i dół, nim stanął.
- No i dojechaliśmy! Moje Maleństwo.
Shepart z lubością pogłaskał deskę rozdzielczą.
Chłopaki wygramoliły się z prymitywnych krzeseł. Podobno testowanych na potrzeby misji załogowych na inne planety. Obolali spojrzeli po sobie a potem na rakietę. Ich głowy unosiły się w górę. I w górę. Coraz wyżej, aż niemal patrzyli pionowo w górę, co dla żadnego Kerbala nie jest przyjemne.
- A niech mnie… Wielkie bydlę.
Mruknął pod nosem Arthur.
Michael z namaszczeniem otworzył kołonotatnik i umieścił go w specjalnym uchwycie przy pulpicie.
- Zaczynamy kontrolę. Pasy?
- Sprawdzone, zapięte.
- Drzwi i kabina?
- Sprawdzone, zamknięte, jest hermetyzacja.
- Ok. Elektryka.
- Włączone, poziom trzy dwieście, zużycie minus zero dwa.
- Ok. Hydraulika?
- Sprawdzone, ciśnienie sterowania stałe, odboje zablokowane i naładowane. Trzysta Kerbosfer.
- Ok. Paliwo?
- Jest. Sto procent. Napęd i manewrowe.
- Awionika?
- ASAS nabity i ustabilizowany. Włączam i potwierdzam zadziałanie.
- Dopalacze?
- Włączone, działają.
- CO?!
- Spokojnie. Sprawdzam czy nie śpisz.
- Idiota. Dobra, włączamy radio.
Michael sięgnął do panelu i włączył komunikator.
- Halo? KCLK? Słyszcie nas?
Radio zaskrzeczało i dał się słyszeć dobrze znany głos Jima Kermana, kierownika lotów w Kerbalskim Centrum Lotów Kosmicznych.
- Tak, słyszymy was, miło cię słyszeć Michael. Ale teraz zacznij już się trzymać procedur.
- Zrozumiałem KCLK, „Supply Unit 2” zgłasza gotowość do startu.
- Dziękuję SU2. Zaczynamy odliczanie. Przygotujcie się.
- Zrozumiałem KCLK. Jesteśmy gotowi.
- Włączcie zasilanie i potwierdźcie.
- Włączone.
- Dziesięć… dziewięć… Włącz pompę paliwa… Osiem…
-Włączona.
- Siedem… sześć… otwórzcie przepustnicę…. Pięć…
- Otwarta.
- cztery… ZAPŁON! Trzy…
Potężny wstrząs targnął rakietą gdy siedem wielkich silników rzygnęło strumieniami rozpalonej plazmy i zaczęło pchać rakietę w niebo. Ale ogromne zaczepy nadal ją trzymały w miejscu.
- Dwa… JEDEN… START!
- Opadły hydrauliczne ramiona. Jednocześnie odpaliły ogromne cylindry dopalaczy, dodając kilkaset ton ciągu. Rakieta szarpnęła się niczym koń w cuglach i skoczyła w górę. Przeciążenie wgniotło załogę w fotele. Michael wpatrywał się w ekran kontroli silników i systemów rakiety. Arthur zaś skupił się na wskaźniku kursu i parametrów lotu. Przeciążenie ograniczało mu pole widzenia. Widział jak strzałka akcelerometru wędruje z zielonego pola w górę. Jeżeli dojdzie do czerwonej kreski… Nie będą mieli więcej zmartwień. Prędkość wznoszenia rosła niesamowicie szybko. Rzeczywiście, wskaźnik minął dwieście metrów tuż przed tym jak osiągnęli wysokość pięciuset metrów. Towarzyszący temu wskaźnik prędkości rakiety, radośnie piął się w górę. Michael wpatrywał się w kontrolki systemów.
- Dopalacze… - wyjęczał z trudem – Za trzy, dwa… jeden… JUŻ.
Post scalony: Śro, 17 Lip 2013, 23:04:02
Ker-kontakt. - Cz. 2I wdusił odpowiedni przycisk. Tuż przed tym rakieta jakby lekko zwolniła. Rozległ się głośny syk, gdy hydrauliczny siłownik odrzucił na bok, puste już cylindry dopalaczy. Przez głowę Michaela przeleciał obraz spadających na dół ogromnych cylindrów, ale przypomniał sobie, że mają spadochrony. Mimo to jakiś irracjonalny lek pozostał.
- Pięć tysięcy!
Do Michaela dobiegł głos Arthura. Spojrzał na tablicę. Zgodnie z planem pierwsze zbiorniki były już praktycznie puste.
- Zrzut! Wdusił przycisk niemal idealnie w momencie zgaśnięcia silników. Ponownie syk oddzielaczy i uczucie jakby rakietę ktoś pchnął w górę. W końcu właśnie straciła ponad siedemdziesiąt ton masy.
Przeciążenie ustabilizowało się na znośnym poziomie kilku „K”. Było ciężko, lecz jakoś sobie radzili. Zaskrzeczało radio.
- SU2, tu KCLK, podaj status!
Michael przełknął ślinę i wdusił przycisk nadawania.
- KCLK, tu SU2. Dopalacze zrzucone. Pierwsza sekcja główna odrzucona. Nabieramy prędkości.
- Dziękuję SU2, bez odbioru.
Arthur wpatrywał się w przyrządy.
- Trzynaście tysięcy! Opuściliśmy troposferę.
Michael skinął tylko głową i złapał za mikrofon.
- KSLK, tu SU2. Weszliśmy w stratosferę. Odpalenie drugiej sekcji za sześć sekund.
- Zrozumiałem SU2, odpalaj gdy będziesz gotowy.
Michael z uwagą patrzył na znikający pasek paliwa. I jak poprzednio, niemal idealnie wcelował w moment wygaśnięcia silników.
- Zrzut!
- W porządku SU2. Zaczynajcie orbitowanie.
- Zrozumieliśmy KCLK, zaczynamy.
Michael skinął głową do Arthura. Ten z namaszczeniem złapał za stery i zaczął delikatne pochylanie czubka rakiety na kurs dziewięćdziesięciu stopni. Starannie ustawił go na wymaganym kącie i zablokował nowy kurs w ASAS.
- Rozpoczęliśmy wchodzenie na orbitę. Wysokość dwadzieścia tysięcy, prędkość sześćset czterdzieści trzy. Kurs dziewięćdziesiąt.
- Dziękuję SU2. Trzymaj do czterdziestu pięciu potem, zacznij przyśpieszanie do orbitalnej.
Michael zerknął za okno. Kerbin wyraźnie zaczął się zakrzywiać na horyzoncie. „No tak” pomyślał, „jesteśmy już wyżej niż latają wojskowe odrzutowce nadsoniczne”. Przypomniał sobie własne loty szkoleniowe. Samolotem, nawet tak nowoczesnym, potrzeba było długich minut nim zaczęło się dostrzegać namiastkę tych widoków. Z góry wyraźnie spadała czerń kosmosu, spychając gdzieś w dół cienki paseczek niebieskiej atmosfery.
- Trzydzieści pięć! Wchodzimy w mezosferę!
Głos Arthura wyrwał go z zamyślenia. Spojrzał na panel. Przedostatni człon nośny właśnie się dopalał.
- Zrzut za cztery… trzy… dwa… jeden… Poszedł.
Syknięcie było dziwne ciche. Ale tu już prawie nie było powietrza.
- Zmniejszam ciąg. Wchodzimy na orbitę.
Arthur zaczął znów pochylać nos rakiety. Znów starannie zablokował ASAS na odpowiednim kącie. Mimo to, nadal mieli wrażenie, że rakieta leci w górę. Wskaźnik przeciążenia uparcie tkwił tuż na granicy zielonego paska. Jedynie przechylający się za oknem horyzont świadczył o ruchu rakiety.
- Ciąg na dwadzieścia pięć procent. Zaczynamy nabieranie prędkości ucieczki. Zrozumiałeś KCLK?
- Tak, zrozumieliśmy. SU2. Kontynuujcie. Przypominam, że dwadzieścia sekund znikniecie nam za horyzontem. Na jakiś czas zostaniecie sami.
- Zrozumieliśmy KCLK i do usłyszenia.
Arthur spojrzał na Michaela.
- I jak? Trzymasz się?
- Trzymam. Pilnuj kursu.
- Pilnuję i… OPS!
- Co Ops?! Co się stało?!
- Nic. Weszliśmy w termosferę. Jeszcze chwilka i będziemy w kosmosie.
- Nie strasz mnie więcej. Paliwo pięćdziesiąt dwa procent.
- Dobra, trochę za dużo go idzie. Przykręcę trochę kurek. O! już. Teraz jeszcze drobna korekta kursu i wchodzimy na orbitę.
- Dobrze. Jak z Apo?
- Moment, włączę nawigacyjny… Osiemdziesiąt trzy z hakiem. Może być.
- Dobra. Jak wyjdziemy z atmosfery, domykaj.
- Się wie. My, kierowcy ciężarówek nie takie rzeczy robimy.
- To zabierz nas na właściwą drogę, panie szofer.
Arthur się tylko uśmiechnął. Chwilę później Michaela dobiegło wesołe pogwizdywanie na popularną melodię „Panie Kerbal, gazu, Panie Kerbal gazu, bo nowa furka, czeka w garażu”.
- Zrzut za cztery… trzy… dwa… jeden… poszedł!.
Ostatni człon nośny odpadł od statku.
- Niedobrze.
Mruknął Arthur do Michaela.
- Co niedobrze?
- Nie zrzut, tylko oddzielenie. Jesteśmy na orbicie. Używaj właściwej frazeologii, panie nawigator.
- Nie mądrz się panie Pilot, tylko odpalaj to atomowe coś. Może rąbnie i zmieni nas w parę, to nie będę musiał cię słuchać. Ha ha ha.
- Bardzo dowcipne. Prawie jak kerbinek na jesieni.
Arthur szybko przestawił panel sterowania silnikiem. To nowe ustrojstwo było cholernie wydajne. Wykorzystywało mały reaktor jądrowy do spalania paliwa. Najwydajniejszy napęd jaki wymyślił Kerbal. Choć podobno chłopaki na dole pracowali nad czymś niesamowitym. Jakiś silnik jonowy czy coś. Tylko nie bardzo im jeszcze szło.
Szarpnięcie było minimalne. Napęd był wydajny, ale niezbyt mocny. Wystarczał jednak z nawiązką do orbitalnych manewrów.
- Działa.
- KCLK już w zasięgu?
- Właściwie tak.
- No to zameldujmy się. KCLK do SU2, jak mnie słyszysz?
Cisza.
- KCLK do SU2, jak mnie słyszysz?
Cisza trwała długą chwilę. Michael znów sięgnął do mikrofonu gdy radio zaskrzeczało.
- …u.. po…rz … sł…o …ę… ych..ć
Arthur wyjrzał przez iluminator.
- Ostry kąt. Mogą być problemy z łącznością. Ale powinno być coraz lepiej.
Michael duknął coś niezrozumiałego, co mogło być zgodą. Złapał ponownie mikrofon.
- KCLK do SU2. Jak mnie słyszysz.
- ..u..LK. Słysz… ię …U2. Pod..j st…us.
- Wszystko w normie. Odpaliliśmy silnik orbitalny. Jesteśmy gotowi do przechwycenia.
- Zroz…miałem..SU2.. Uruch..cie radar i kontyn..cie przech…cenie.
- Potwierdzam KCLK. Uruchamiam radar zbliżeniowy i kontynuuję przechwycenie.
- Dziękuję SU.. Be… bioru..
Michael odłożył mikrofon. Potem sięgnął do panelu i włączył radar zbliżeniowy. Dobrze wiedzieć, czy nie wpadnie się na jakiś stary zbiornik paliwa czy inny śmieć, których tyle zostało po pionierskich programach wysyłania sond na inne planety i księżyce. Parę z nich ciągle jeszcze nadawało dane z przyrządów badawczych. Gdzieś tam próbniki Kermanzer 1, Kermanzer 2 i Kermanzer 3 leciały daleko poza układ Kerbolski. Oprócz przyrządów niosły tabliczki z przekazem dla obcych cywilizacji. Ciekawe jacy są kosmici. Czy pasują do wyobrażeń z komiksów? Mają różową skórę, małe główki i są wysocy? A może zupełnie niepodobni do niczego? Cóż. Oni się pewnie tego nie dowiedzą. Sondy czeka jeszcze wiele lat podróży nim zagłębią się w prawdziwy, międzygwiezdny kosmos.
- Dobra. Pokaż nawigacyjny. Czas zaplanować nasze kerbe-vous z Jebem i resztą.
Arthur sprawnie wywołał ekran mapy na monitorze. Jednocześnie cały czas pilnował nabierania prędkości. Na ekranie nawigacyjnym ładnie było widać jak niebieska linia przewidywanego kursu opasuje planetę. Tu nie trzeba było kombinacji. Trzymaj gaz, aż osiągniesz wymaganą prędkość orbitalną. Resztę robi fizyka. Arthur znał to dobrze. Nawet nie sprawdzał liczb przy pojawiającym się właśnie znaczniku, opisanym jako „PER”. Liczby będą właściwe, gdy rakieta osiągnie właściwą prędkość. Nie zostało już wiele Zaraz można będzie zatrzymać silnik i lecieć swobodnie w stanie nieważkości, odizolowanym od świata na dole.
- Dobra. Jeb jest tutaj, na dwieście osiemdziesiąt siedem. Mają lekko eliptyczną orbitę. Kurka zielona, uciekli nam. Będziemy musieli ich gonić.
- Nigdzie nam nie uciekną. Kombinuj jak z wejściem na orbitę pościgową. Daj mi znacznik kierunku, moment startu i prędkość, a ja cię zabiorę gdzie trzeba.
- Taaaa… Ja ci dam wszystko na tacy, a ty naciśniesz guzik?
- Niestety. Ciężka jest dola pilota. Nawigator liczy tylko cyferki i to na kalkulatorze, a pilot musi mu wozić zielony zadek.
- Oj żebyś się nie przepracował. Łóżko jest daleko.
- Nieważne czy daleko. Ważne kto będzie czekał w nim na mnie.
- Co?! Nie gadaj?! Poderwałeś jednak Lilly Kerman?
Arthur tylko się uśmiechnął tajemniczo.
- Dżentelmen nie mówi o takich sprawach. Nawet jeśli warto by się chwalić znajomością z pewną rudowłosą damą.
- Nie rozśmieszaj mnie. Ej! Wyobraź sobie minę Jeba. Próbował ją poderwać ponoć od dwóch lat. A ona nic… Jak skała. Ej, farciarz z ciebie.
- Szczęściu trzeba pomagać. W moim przypadku wymagało to pięciu bardzo romantycznych wieczorów i kolacji Zielononocnej w „Kermanzii”…
Michael tylko gwizdną, słysząc nazwę najsłynniejszej i najdroższej restauracji w stolicy.
- … po której będę spłacać kredyt przez następne pół roku.
Dokończył lekko zrezygnowanym tonem Arthur.
- Toś się musiał wykosztować. Warto było chociaż?
Arthur przeciągnął się w fotelu jak rozleniwiony kocur. Trzasnęły prostowane kości, a ust wydobyło się zadowolone westchnięcie.
- Oj tak… oj tak…
- Jeb dostanie szału, jak wróci.
- Nie dostanie.
- A co? Nie powiesz mu?
- Powiem. Ale tuż przed naszym odlotem ze stacji. Może jak będę zamykał śluzę na pożegnanie?
Arthur zachichotał. Michael aż otworzył buzię z wrażenia.
- Jeb ma jeszcze pół roku lotu. Pół roku będzie się tam kisił na orbicie, a ja z…. Ej! Chciałeś mnie podejść! Mówiłem, że Dżentelmen nie zdradza!.
Michael uśmiechnął się szatańsko.
- Jak sobie chcesz. Ale skoro to nie Lilly, to może ja ją zaproszę na kolację po powrocie…
- Pewnie… chciałbyś. Ale możesz tylko pomarzyć. Poza tym co z tą orbitą? Sama się nie policzy.
- Właściwie to już dawno się policzyła. Tu masz namiary kątowe, start za dwie minuty, prędkość plus dwieście dwadzieścia trzy.
- No i bardzo dobrze…
Arthur popatrzył na przyrządy i przelotnie zahaczył wzrokiem o radar. Zatrzymał się zdziwiony i wpatrzył w ekran.
Post scalony: Śro, 17 Lip 2013, 23:05:26
Ker-kontakt. - Cz. 3- Dziwne…
- Co się stało?
- Mam… kontakt radarowy. Duży obiekt. Ale…
- Tak?
- Jest tuż za nami.
- Żartujesz!?
- Nie! Sam zobacz!
Michael wychylił się z fotela i popatrzył na ekran. Faktycznie, duża zielona kropka pulsowała równo z każdym przejściem wiązki. Obiekt był blisko. I był… Po prostu duży. Zajmował naprawdę sporą część ekranu. Arthur sięgnął do panelu i przestawił zakres na najmniejsza skalę. Wychodziło, że obiekt jest… tuż za rufą. Zaskoczeni popatrzyli na siebie.
- Czy… on… się zbliża?
Zapytał ostrożnie Michael. Arthur wpatrywał się w ekran.
- Nie. Trzyma ten sam dystans.
Michael popatrzył na Arthura z przestrachem i widocznie przełknął ślinę. A potem obrócił się Do okienka i spróbował spojrzeć do tyłu. Niestety, stożkowa konstrukcja kokpitu uniemożliwiła mu to.
Obrócił się do Arthura. Który też spojrzał za okienko z podobnym rezultatem. Michael ze zdziwieniem dojrzał jakby ślad żółci na twarzy przyjaciela. Sam wyraźnie czuł, że skóra mu żółknie ze strachu. „Shepart, ty idioto. Po coś opowiadał takie brednie!” przemknęło mu przez głowę.
- Co robimy?
- Nie mam pojęcia.
- KCLK?
- Wiesz… chyba będzie trzeba.
Michael sięgnął po mikrofon. Wydawało mu się, że ręka mu drży.
- KCLK do SU2, odezwij się.
Przez krótką chwilę jaką zajęła centrum odpowiedź, dopadła go ponura myśl, że nikt nie odpowie, że zostali sami na pastwę nieznanego. Że zginął tu lub zwariują. Że… Z wielką ulgą usłyszał głos Jima.
- Tu KCLK. Słyszymy was SU2. Czy osiągnęliście orbitę? I czemu tak szepczesz do mikrofonu.
Michael zastanowił się. Faktycznie, chyba szeptem wywołał centrum. Na pewno nie dla zabawy. Cholerne nerwy. Wziął się w garść.
- KCLK mamy prośbę. Czy centrum śledzenia może sprawdzić naszą pozycję?
- Zgubiliście się? Zaraz sprawdzimy.
- Nie. Nie zgubiliśmy. Czy możecie potwierdzić naszą pozycję?
- Chwilka. Czekamy na wiadomość z kontroli. O! Jest. Tak, mamy was. Pozycja zgodna z kursem i planem lotu. Zaraz powinniście zacząć zmianę orbity.
- Dziękuję… A czy… jest ktoś jeszcze obok nas?
- Zwariowałeś SU2? O czym ty mówisz?
- Czy możecie potwierdzić, że ktoś jest na naszej pozycji? Być może na kursie kolizyjnym?
- Kursie kolizyjnym? Chwilę, sprawdzamy.
Cisza ciągnęła się niemiłosiernie, choć trwała tylko kilka sekund.
- SU2, tu KCLK. Nie mamy, powtarzam, nie mamy żadnych namiarów na waszej pozycji. Wszystkie znane obiekty mogące wam zagrażać są poza waszą orbitą. W… tolerowanych granicach.
Michaela to nie pocieszyło. Znał zakres „tolerancji” w centrum. Jak kiedyś rakieta Ashleya Kermana, przechyliła się na wyrzutni i przeleciała o piętnaście metrów od wieży kontrolnej nim wróciła na kurs, też mieściło się to w „tolerancji”. Choć kontroler lotów, po tym zdarzeniu rzucił pracę i wyjechał na północ, by koordynować starty samolotów na małym lotnisku pod kręgiem polarnym. Był tam „imponujący” ruch lotniczy. Prawie dwa samoloty na tydzień. Po prostu… tolerancja. Michael postanowił zagrać vabank.
- KCLK, tu SU2. Mamy kontakt radarowy z niezidentyfikowanym obiektem, który utrzymuje kurs i prędkość, tuż za naszą rufą. Powtarzam. Mamy kontakt radarowy z niezidentyfikowanym obiektem, który utrzymuje kurs i prędkość, tuż za naszą rufą. Jak mnie zrozumiałeś, KCLK?
Odpowiedź była nader dziwna. Z głośnika dobiegło jakieś zduszone słowo, ewidentnie mało przyzwoite, w tle ktoś jęknął czy krzyknął i wyraźnie usłyszeli odległe „Co! Znowu?”. Potem kontakt się urwał. Po chwili ciszy, Arthur z Michaelem popatrzyli na siebie nierozumnym wzrokiem. Arthur otworzył usta by coś powiedzieć, gdy nagle radio znów się odezwało. Dziwnie obcym głosem.
-SU2 zgłoś się. To rozkaz!
Michael przełknął ślinę. Czyżby to był sam admirał Archibald Kerman? Głównodowodzący Sił Powietrznych? Zwany po cichu „Żelaznym Tyłkiem”? Złapał mikrofon.
- Tu SU2. Zgłaszam się.
- Synu! Słuchaj mnie pilnie, bo teraz ja wydaję rozkazy. Potwierdź!
- Pan wydaje rozkazy…
- Zuch. Obejrzyj się za siebie, za plecami macie skrzynkę pod bezpiecznikami, z napisem „Nie dotykać”. Otwórzcie ją.
Arthur sięgnął za plecy i otworzył panel. Zobaczył tylko klawiaturę z numerami i małym wyświetlaczem.
- Otworzyliśmy, admirale.
- Wpiszcie kod: JEDEN JEDEN JEDEN TRZY.
- Wpisuję.
- Kod jak z przedszkola… - Mruknął Arthur. Niestety… Michael trzymał wciśnięty nadajnik.
- Nie mądrzcie się szeregowy. – Padło z głośnika, karcącym tonem. – Nasi naukowcy ustalili, że jest to ostatni kod o jakim myśli ktoś łamiący tajne kody. I ostatni jaki ktoś wbija przypadkiem. A teraz otwórzcie.
- EJ! Ja nie jestem szeregowym! Ja jestem cywil! Już od trzech lat!
- Od teraz jesteście w armii, a dla mnie cywil ledwo na szeregowego zasługuje. Jak będziecie grzeczni, żołnierzu, to może do końca misji zostaniecie kapralem.
-ZAMKNĄĆ SIĘ OBAJ! OTWORZYŁEM!
Wydarł się do mikrofonu Michael, nie patrząc, że drze się na admirała. Zapadła chwila krępującej ciszy.
- Eeee tego ten tego… Macie tam sejf a w nim plakietkę z numerem.
- Jest.
- Ten numer to częstotliwość ściśle tajnego i zabezpieczonego kanału rządowego. Od teraz komunikujemy się na nim. Przejdźcie na nowy kanał. Bez odbioru.
Mikrofon zamilkł. Arthur z Michaelem popatrzyli na siebie, na plakietkę, potem na radio. Michael w skupieniu ustawił nową częstotliwość.
- SU2 Melduje się… Czy ktoś mni…
- TAK! Szeregowy. Meldujcie co się tam dzieje!
Admirał na rządowym kanale, z dala od cywili, mógł wreszcie dać upust emocjom.
- No… Jak mówiłem, mamy kontakt radarowy za rufą. Coś leci za nami.
- Widzicie co?
- Niestety nie, admirale. Nie widzimy tej sfery za statkiem.
- Okrętem! To jest teraz okręt wojskowy!.
- Niech będzie…
Wyraźnie usłyszeli zgrzytanie zębami. Każdy Kerbal potrafił tak zrobić, ale admirał miał zdecydowanie niepowtarzalny styl.
- Dobra. Zapomnijcie o planie lotu. Musimy mieć pewność. I tylko mi tu nie panikujcie jak te cioty ostatnio! Przez nich całą misję szlag trafił, a my nic się nie dowiedzieliśmy! Mam nadzieję, ze wy kaprale macie Jaja?
Ostatnie słowo miało wyraźnie dużą literę. Awans też nadszedł niespodziewanie łatwo. Michael się nawet ucieszył, że admirał go docenia, ale potem sobie przypomniał, że szeregowi to najgorszy rodzaj kerbali dla admirała. I widać musiał ich jakoś wyróżnić i zmotywować. Radość mu przeszła.
- Mamy…
- Zuch! Takich Kaprali nam trzeba. Macie talent by zostać sierżantem! Nawet pośmiertnie…
Ostatnie zdanie padło dziwnie cicho, ale zostało wyjątkowo dobrze zrozumiane.
- POŚMIERTNIE!?!
- POŚMIERTNIE!?!
Krzyknęli obaj. W radiu usłyszeli cichutkie chlipnięcie.
- Być odznaczonym pośmiertnie, to najwyższy (chlip) honor dla każdego Kerbala (chlip). Ile bym dał, żeby być tam z wami…
- ADMIRALE!
- CO? A tak… Zapomnijcie o planie misji. Musimy mieć pewność, że obiekt was śledzi. Zróbcie łagodny skręt w lewo i obserwujcie co się dzieje.
- Zrozumieliśmy. Wykonujemy manewr.
- … A gdyby zaczęli strzelać, powiadomcie nas krzykiem lub coś…
Arthur otworzył usta by skomentować ostatnie zdanie. Ale czujny Michael, któremu nerwy nader mocno wyostrzyły zmysły, puścił przycisk nadawania.
- Ani się waż. Skręcaj do kiabła!
Arthur odpuścił. Usiadł w fotelu, wyprostował palce, aż strzyknęły stawy i położył ręce na sterach.
- Włączam RCS. Wyłączam ASAS. Trzymaj się.
Michael wtulił się w fotel i złapał za poręcze. Z zaciętą miną spojrzał na radar.
- Ruszaj!
Arthur delikatnie skręcił statkiem.
- Zostaje… Nie! Rusza się! O Boże, skręca za nami! Znów jest z tyłu!
Złapał za mikrofon.
- Admirale! Naprawdę nas śledzi! Wleciał za naszą tylną sferę! Widziałem jak się rusza!
- A strzelał?
Pytanie zostało zadane z dziwną nadzieją.
- Nie… - Michael z przykrością zgasił zapał admirała.
- Dobra. Zobaczmy co potrafi. Dawaj pilota!
- Noooo… jestem. Czego?
- Nie podoba mi się wasz brak entuzjazmu. Ale o tym pogadamy później. A teraz słuchaj. Masz pozwolenie na dowolne wykorzystanie statku. Nawet możesz zużyć paliwo i zginąć na orbicie. Ale masz albo zgubić ten obiekt albo go złapać! Do dzieła sierżancie!
- Kurcze… awansuję szybciej niż gdy byłem w wojsku. Dobra. Da się zrobić. Przerywamy lączność. Michael, trzymaj się mocno.
Michael spojrzał na dziwnie odmienioną twarz Arthura. Nagle wydała mu się dziwnie znajoma. „O BOŻE!”. Pomyślał… „Taki sam wyraz ma Jeb jak robi coś głupiego!”. Na tym myśli się skończyło. Arthur szarpnął za stery i przepustnicę. Następny kwadrans Michael zapamiętał tylko jako dziwny korowód wstrząsów i przeciążeń. Statek… nie. Okręt, wyczyniał nieprawdopodobne harce. Robili beczki, pętle, nawroty. Co najmniej raz zrobili chyba Ikermana. A przynajmniej by zrobili, gdyby byli w powietrzu. Arthur wymyślił chyba z setkę dziwnych manewrów. Wreszcie statek znieruchomiał. A upiorna, zielona kropka na radarze uparcie utrzymywała się za rufą. Nawet w najdzikszych harcach.
Arthur obejrzał się na Michaela. Jego twarz była spocona i zrobiła się ciemnozielona z wysiłku.
- Too… to… To wszystko… co można…
Wykrzytusił z siebie. W jego oczach pojawiły się ogniki paniki.
Michael poczuł, że żółknie na twarzy. Drżącą ręką (częściowo z powodu przeciążeń) sięgnął po mikrofon.
- Admirale… Przykro nam. Ten st…okręt, nie jest w stanie wymanewrować tego obiektu.
To co padło z głośnika, była niezwykle skomplikowaną wiązanką przekleństw. Arthur aż rozszerzył oczy ze zdumienia. A ruszające się wargi, świadczyły, że próbował zapamiętać choć ciekawsze fragmenty. Zapewne do późniejszego użytku w knajpie. Wreszcie admirał się uspokoił.
- Dobrze. Zostało tylko jedno. Dajcie całą wstecz i staranujcie go. Cały Kerbin będzie wspominał wasze męstwo i oddanie! Oczywiście po odtajnieniu danych misji… Miło było was poznać, żołnierze!
- Eeee… Admirale… Tego też próbowałem. Nic z tego.
- Naprawdę? – Admirał był wyraźnie zaskoczony. – To może autodestrukcja… TAK! Włączcie Autodestrukcję! Będziemy z was…
Ktoś przerwał admirałowi. Z głośnika leciały niewyraźne szepty.
- JAK TO NIE MA!!! CO TO ZA SZAJS TAM LATA, ŻE NIE MA AUTODESTRUKTORA!
Głos admirała omal nie roztrzaskał iluminatorów.
Arthur uniósł rękę w górę, mimo że nikt, poza Michaelem nie mógł tego dojrzeć.
- Admirale? Ja mam chyba pomysł…
- Naprawdę? Mówcie Poruczniku!
- Może po prostu wyjdę … na zewnątrz i zobaczę co to jest?
Zapadła pełna zdumienia cisza.
- Kapitanie. Możecie zginąć za cały Kerbin. Jestem z was dumny! Wyrażam Zgodę! Ku Chwale Kerbinu! URA URA URA!!!
Padło niezwykle entuzjastycznie z głośnika.
Arthur spojrzał zrezygnowany na Michaela.
- Trudno, raz Kermanowi śmierć. Uszczelnij skafander. Dehermetyzuję kabinę.
Michael w pośpiechu zapiął sprzączkę hełmu, sprawdził zapięcie skafandra i naręczny panel kontrolny. Potem zatrzasnął szybę hełmu i włączył radio skafandra. Pokazał kciuk na znak, że wszystko gra. Arthur poszedł w jego ślady. Po chwili i jego radio szczeknęło.
- Słychać mnie?
- Dobrze i wyraźnie.
- Zaczynam.
Arthur przypiął linę bezpieczeństwa do klamry i przekręcił niewielki kurek wychodzący na zewnątrz. Kurek miał wyrównywać ciśnienia między kapsułą i środowiskiem. Tym razem na zewnątrz nie było nic. Syknęło uciekające powietrze. Michael przytomnie zakręcił zawory systemów podtrzymywania życia, żeby nie tracić tlenu. Arthur patrzył jak spada ciśnieniomierz w kabinie. Wreszcie westchnął głęboko i powiedział.
- Zero kerbosfer. Mamy próżnię. Otwieram klapę.
Odpiął pasy i nieporadnie uniósł się z fotela, kompletnie nieważki. Złapał się uchwytów klapy, zaparł się nogami o jakieś elementy kabiny i przekręcił rygle. Klapa otworzyła się ze zgrzytem. To wibracje przenoszone przez konstrukcję kabiny, dały się odczuć niemal jak dźwięk. Arthur spojrzał na Michaela. I wyraźnie nabrał powietrza do płuc, po czym wypuścił je gwałtownie. Aż na chwilę szyba hełmu pokryła się parą, która zaraz zniknęła.
- Życz mi powodzenia.
I wypłynął na zewnątrz, w nieskończoną czerń kosmosu. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Wreszcie radio odezwało się ponownie.
- Jestem przy rufie. Na razie nic nie … widzę… O BOŻ… Krehebueh…..
Dziwny dźwięk zakończył wypowiedź i radio zamilkło. A ostatni dźwięk… Michaelowi skojarzył się z czymś bardzo złym…
Post scalony: Śro, 17 Lip 2013, 23:06:03
Ker-kontakt. - Cz. 4- ARTHUR! ARTHUR! ZGŁOŚ SIĘ! ARTHUR BARANIE! ODEZWIJ SIĘ! CO SIĘ STAŁO! ARTHUUUUR!!!
Zawył do mikrofonu Michael. Nic. Zero odpowiedzi. Jedynie lina wychodząca na zewnątrz, dziwnie się zamajtała. Jakby jakiś ciężar na jej końcu odpływał w kosmos… Michael poczuł jak coś go sciska za serce. Arthur! Co się stało!? Spojrzał na radio… Złapał za kabel i podłączył skafander do mikrofonu.
- ADMIRALE! JEST PAN TAM!
- Tak! Jestem? Co się dzieje?! To Obcy?
- Nie wiem! Mój pilot wyszedł na zewnętrz, usłyszałem krzyk i urwał się kontakt! Co robić!?
- Szczęściarz… Zginął za ojczyznę. No nic… wasza kolej Poruczniku.
- CO?
- Kapitanie, cały kraj na was liczy. Musicie tam wyjść i sprawdzić co się stało. A jeżeli to obcy, to krzyknijcie „obcy”. A my wyślemy tam brygadę Kermines, by pomścili waszą śmierć. Co? … Jak to nie mamy jak wysłać brygady Kermines w kosmos? To jak się mamy bronić przed obcymi? Nieważne. Kapitanie. Proszę sprawdzić. Pańskie życie nic nie znaczy gdy chodzi o przyszłość Kerbinu i Kermański styl życia!
- Dobra…. Idę.
Poczym w myślach dokończył „ty stary, zżółknięty pierdzielu z płaskim łbem”. Zapiął linę bezpieczeństwa. Jego wzrok spoczął na skrzynce z narzędziami. Zachęcająco wystawał z niej duży, metalowy klucz. Wyglądał na ciężki. Po chwili wahania, Michael złapał go za rączkę i od razu poczuł się głupio. „Co mi przyjdzie z tego klucza?”. Pomyślał. Ale nie wyrzucił go. Ostrożnie wyjrzał na zewnątrz. Uderzył go bezmiar ciemności i kosmosu. W ciemnej przestrzeni nie było nic, na czym można by zawiesić wzrok. Potem spojrzał w bok i ujrzał widok ze snów. Ogromna kula Kerbinu, w jasnych promieniach Kerbola, mieniła się kolorami zieleni i błękitu. Mikroskopijne płaty chmur niknęły w otchłani, odległe jak nigdy. Przełknął odruchowo ślinę. Może admirał ma rację? Cóż on sam znaczy wobec tego majestatu? Przez sekundę zrozumiał punkt widzenia admirała. Po następnej sekundzie mu przeszło.
Spojrzał na linę Arthura. Niknęła gdzieś za statkiem. Dziwnie się skręcała. Michael ujął mocniej klucz, klepną w kontroler uwalniając joystick plecaka odrzutowego i wyleciał w kosmos. Chwilę później znalazł się nad rufą. Tam zobaczył Arthura. Wisiał na linie i wił się w przestrzeni. Jego radio nadal milczało. „O mój boże! Jest ranny!”. Przemknęło mu przez myśl. Rozejrzał się za napastnikiem i… nic nie zobaczył. Ostrożnie podleciał do Arthura. Złapał go za rękaw i przekręcił. Klucz wypadł mu z rąk. Zamknięte w dzikim wyrazie oczy, usta rozszerzone w bezdźwięcznym wrzasku agonii. Głowa kręcąca się w hełmie na wszystkie strony. Ręce zaciśnięte na brzuchu. Wyglądało to przerażająco, szczególnie przez zaparowaną szybę hełmu. Zerknął na kontroler Arthura. Radio było wyłączone. Sięgnął ręką i włączył….
- BUAHAHAHAHAHAHAH BUAHEEHEEEHEHEHAAHE BUEAHEHHHEEE!!!!!
Rozległ się ryk czystego… śmiechu. Zdezorientowany Michael popatrzył na Arthura, a potem klepnął go w hełm. Arthur otworzył oczy i spojrzał na Michaela… A potem wyciągnął rękę i pokazał coś… w stronę statku. Michael odruchowo popatrzył w tamtą stronę i… Puścił Arthura. Odpłynął kawałek w przestrzeń i wyłączył radio. Popatrzył jeszcze raz na wskazany obiekt i … wybuchnął dzikim, zaraźliwym śmiechem, którego nikt poza nim nie był w stanie usłyszeć…
- ŻOŁNIERZE! ZGŁOŚCIE SIĘ!
Admirał krzyczał już od dobrych pięciu minut. Wreszcie wyprostował się i spojrzał w zamyśleniu na ekran z parametrami lotu misji.
- To koniec. Zginęli. Oddali życie za Kerbin. Zapiszcie w aktach, że majorzy Kerman i Kerman, imiona z akt, zginęli na służbie Kerbinu. Akta utajnić na tysiąc lat i ukryć, a potem spalić. Bierzcie przykład z naszych boha…
- Admirale, tu SU2, meldujemy zakończenie misji.
- CO?!
- Admirał dobiegł do mikrofonu.
- ŻYJECIE? Co żeście powiedzieli?
- Sir, Melduję, że rozpoznano problem. He He He… Nie ma obcego zagrożenia.
- Co? Nie ma obcego zagrożenia?
Admirał przysiadł zrozpaczony na fotelu.
- To co się tam stalo?
- Michael nabrał powietrza i powiedział. Na głos.
W centrum kosmicznym zapadła cisza. Ktoś parsknął śmiechem. Kierownik lotów, Jim Kerman podszedł do małego, tłustego Kerbala w okularach. Który patrzył na niego z zakłopotaniem.
- No co? Każdemu się może zdarzyć mała pomy…
Jim trzepną go w tył głowy tak, że mała Kerbal poleciał na ziemię.
- Idiota. Wszyscy konstruktorzy to idioci.
Admirał siedział załamany. Wreszcie, niemal płacząc wziął do ręki mikrofon.
- Koniec misji. Jesteście znów misją cywilną. Opuście ten kanał. Może być używany wyłącznie do celów wojskowych.
I odłożył mikrofon. Wstał z fotela, obciągnął mundur. A potem ukrył twarz w dłoniach i zapłakał.
- Dlaczego… Dlaczego nic się mi nie udaje…
I wyszedł płaczący i skulony z Sali, a za nim adiutant, pocieszająco klepiący go po plecach.
Konstruktor wstał z ziemi i rozcierając głowę, chyłkiem uciekł z centrum. Jim Kerman, podszedł do stanowiska generała i wziął do ręki mikrofon.
- SU2… jesteście jeszcze?
- Tak.
- Wracamy na nasz kanał. Przełączcie radio.
Potem Jim obejrzał się za siebie. Stał tam, kerbal w mundurze z odznaką archiwisty i bardzo zagubioną miną.
- Tak? – Spytał dziwnie cierpliwym tonem, Jim.
- Eee…. Ale co ja mam wpisać w akta?
- Napisz, że Arthur Kerman i Michael Kerman, zostali oddelegowani czasowo do służby w siłach powietrznych na podstawie dyrektywy… no tej, tam o nagłym powołaniu…
- A! Wiem! – ucieszył archiwista pilnie notując.
- No. I napisz, że w uznaniu zasług jako Majorzy przeszli do rezerwy w dniu tym i tym. Sam wiesz jak pisać. Wynagrodzenia za misję specjalną, premia za odwagę i utajnienie akt.
- Się wie! Dzięki Szefie!
I archiwista wybiegł z centrum, dla odmiany bardzo wesoły. Jim westchnął i podszedł do własnego stanowiska. Westchną głęboko.
- Boże, czy kiedyś na tym świecie będzie normalnie?
Mruknął w przestrzeń. Nie oczekiwał odpowiedzi. Wiedział, że może być negatywna.
- KCLK wzywa SU2. Zgłoś się.
- Tu SU2. Słyszę cię KCLK.
- Ten idiota z wojska musiał nieźle namieszać podajcie pozycję, orbitę i stan statku.
Michael przez chwilę mu cierpliwie tłumaczył. Jim słuchał zrezygnowany.
- Czyli, macie przesuniętą płaszczyznę orbity i w dodatku w dzikim przepbiegu, Paliwo do silnika na wykończeniu. Podobnie RSC. Energia się wam kończy, a panel awaryjne zacięły się podczas nieprzewidzianych manewrów?
- Noooo tak.
- No to super. Szlag całą misję trafił. Dacie radę wyhamować i zejść z orbity?
- Prawdę mówiąc? Nie mam pojęcia.
Michael powiedział to z dziwnie beznamiętną rezygnacją.
Post scalony: Śro, 17 Lip 2013, 23:09:13
Ker-kontakt. - Epilog- Poczekajcie. Zaraz sprawdzimy.
Kiwnął głową na techników, którzy nagle rozbiegli się i w centrum rozległ się nerwowy stukot dziesiątek klawiszy komputerowych. Kto podsunął Jimowi kubek z parującą kawą. Wdzięcznie skinął głową i popatrzył na ekran z parametrami lotu. Orbita była straszna. Wychodziła daleko w kosmos, pod ostrym kątem do ekliptyki. Potem zawracała w stronę planety i z zawrotną prędkością mijała ją i znów znikała w kosmosie. Nie będzie łatwo.
Nagle jakiś technik poderwał się ze stanowiska i wymachując kartką z danymi podbiegł do Jima.
- Mam! Mam!
I podłożył kartkę przed Jimem. Szef złapał ją i przeleciał wzrokiem parametry lotu. Ideał. Jedno podejście, lekkie hamowanie i zahaczą o atmosferę.
- Wrzuć do symulacji.
Technik Podbiegł do terminala i przez chwilę stukał w klawisze. Linia na ekranie się zmieniła.
- Przelicz z efektem hamowania.
Linia znów przybrała nowy kształt. Jim się uśmiechnął.
- Dobra robota Kerman.
Złapał Mikrofon.
- SU2 zgłoś się do KCLK.
- Tu SU2. Słyszę cię KCLK.
- Mam dobre wieści. Zanotuj sobie te liczby. I przygotujcie się na powitanie w domu. A ja wysyłam ekipę, żeby przejęła was w miejscu lądowania. Powodzenia Chłopcy.
Statek zbliżał się do Kerbinu. Arthur patrzył jak spada wysokościomierz. Jeszcze chwila i po raz ostatni zanurzą się w atmosferę. Tym razem, już nie wylecą z niej, lecz wylądują na stepach wschodnich, Ekipa już tam pewnie jest. Mieli na to kilka ładnych godzin. Ciągle chciało mu się śmiać. Jakiś idiota zamocował odwrotnie taśmę wzmacniającą. Zamiast odpaść razem z ostatnim członem, majtała się przed ekranem radaru, dając fałszywe echo, „ścigające” ich statek.
- No to jesteśmy w domu. Ale historia. Co? Będzie co opowiadać wnukom.
- Jeszcze jak. Mruknął Michael, musimy tylko…
Cisza. Arthur obejrzał się na Michaela.
- Co musimy?
Zamarł. Michael patrzył się na niego skamieniały ze strachu. Nie. Nie na niego. Za niego. Arthur poczuł jak włosy stają mu dęba… Powoli się obejrzał i wyjrzał za okno. Za oknem, ledwo metr od statku wisiała sobie… mała kulka z trzema antenkami. Chyba antenkami. Cała lśniła wewnętrznym, białym blaskiem. A potem obróciła się i nagle pomknęła w przestrzeń i znikła. Zupełnie jakby wessał ją kosmos. Arthur obejrzał się na Michaela, który gorączkowo łapał już za mikrofon. Arthur złapał go za rękę i spojrzał mu głęboko w oczy.
- Ani mi się waż. Ani jednego słowa. Nigdy. Albo… Wywiercę ci dziurę w hełmie i będę szczał do środka aż się utopisz.
Michael patrzył się spanikowany na niego.
- Ale… ale…ale… co… co to… było?!
- Nic. Kabina jest rozhermetyzowana. Kończy się ci tlen w skafandrze. Masz zwidy.
- Ale ty też widziałeś to coś…
- Nie. Nic nie widziałem. Nie widziałem żadnej, świecącej kulki. I ty też nie. Albo rozpowiem wszystkim dziewczynom w bazie, jak zsikałeś się ze strachu w kombinezon.
- Ale ja się nie ….
- Mogę też powiedzieć, jak się nie zsikałeś, gdy szedłeś ratować mnie gdy zaciął mi się zawór z tlenem.
- Naprawdę…?
- Pewnie. Pamiętasz tę blondynę Sarę Kerman?
- Tę z baru?
- Tak. Wiem, że się jej podobasz. To co wolisz, żeby usłyszała?
- Nooo… to drugie.
- Więc wbij sobie do głowy. Nic dziś nie widziałaś.
- Nic dziś nie widziałem…
- i nie zwariujesz i nie zmienisz nazwiska.
- Nie zwariuję i nie zmienię…
- Zuch chłopak! Zrobimy z ciebie i żołnierza i kerbonautę. A teraz… Wylicz gdzie nasz posadzi i prześlij tym idiotom na ziemi, żeby nas nie szukali godzinami. A ja… A ja sobie popilnuję, żeby nasza ciężarówka zaparkowała w całości.
Potem rozparł się w niezbyt wygodnym fotelu i westchnął z zadowoleniem. Dzień nie był taki zły. Gdzieś tam na dole czeka pewnie zmartwiona Lilly. Z przyjemnością padnie w jej ramiona. Na pohybel Jebowi.
Jeb ostrożnie manewrował plecakiem przy stacji kosmicznej.
- Jestem już przy panelu… Wyciągam…
Coś z ogromną siłą walnęło go w tył hełmu. Otworzył oczy. Patrzył na biały sufit, który rozpoznał jako sufit stacji, w module szpitalnym. Ujrzał twarz zmartwionego Roba.
- Co się stało? Oj! Moja głowa…
- Jakiś śmieć nadleciał z przestrzeni trafił prosto w ciebie. Masz szczęście, że nie przebiło skafandra.
- Śmieć?
- A, o ten!
I Rob wyciągnął wielki, metalowy klucz do śrub i pokazał Jebadiahowi.