• [OPOWIADANIE] - Pamiętnik znaleziony w Beczce 5 2
Aktualna ocena:  

Autor Wątek: [OPOWIADANIE] - Pamiętnik znaleziony w Beczce  (Przeczytany 9127 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Nie, 23 Lut 2014, 00:41:47

Offline Madrian

  • Kapral
  • **
  • Wiadomości: 245
  • Reputacja: 15
    • Zobacz profil
Zapowiadałem, że pracuję nad czymś nowym.
A o to wynik prac.  8)
Zapraszam do lektury.


Pamiętnik znaleziony w beczce.

Majestatyczny cień przesunął się po powierzchni planety. Gdyby to był film, pewnie rozległaby się ciężka, basowa muzyka. Ale to było tylko zwyczajne życie i brak atmosfery pozbawiał potencjalnego obserwatora doświadczeń akustycznych.
Międzyplanetarny statek badawczy KSS 01313 „Admirał Joe Kerman” orbitował na drastycznie niskiej orbicie Eeloo. Kapitan Martha Kerman, siedziała na fotelu dowódcy i sączyła kakao z ciężkiego, ceramicznego kubka z obrazkiem wyjątkowo wrednego, różowego kerbika, znanego z popularnej kreskówi. Na zewnątrz biały kubek, od środka nabrał już wyraźnie brunatnej barwy od tysięcy porcji ulubionego napoju dowódcy.
Martha zaciągnęła się zapachem kakao, wyczuwając lekki aromat rozpuszczonego cukru. Doświadczenie podpowiedziało jej, że jest go dokładnie sześć łyżeczek. Tyle ile lubiła. Jej adiutant wiedział jak zadowolić swojego dowódcę.
Wargi dotknęły brzegu kubka i pociągnęły pierwszy łyk specjału. Na mostku rozległo się głębokie „Ach”. Załoga w milczeniu zajmowała się swoimi obowiązkami. Wiedzieli, żeby nie przeszkadzać pani Kapitan w tym konkretnym ceremoniale. Nawet gdyby zza horyzontu wyleciał pancernik obcych kosmitów, z setką aktywnych maszyn zagłady. Nawet wtedy obcy musieliby poczekać.
Martha spokojnie otworzyła oczy i odstawiła kubek na specjalną, podgrzewaną podstawkę przy fotelu, aby nie wystygł, pozbawiając ją jednej z niewielu przyjemności. Dowodzenie takim statkiem nie było łatwą sprawą. Dwie setki Kerbali, zamkniętych miesiącami w jednej puszce – to nie było miłe.
Ale ktoś musiał ich trzymać w ryzach. A że padło na nią... To tylko lata ciężkiej pracy, nim ukarano ją tym przydziałem. Przydziałem na najlepszy i największy statek, z całej światowej flotylli kosmicznej.

- Jimmy! Jeszcze raz proszę o te dane.
Wywołany nawigator oderwał sie od swojego stanowiska.
- Już wrzucam na główny ekran. Ma’am
Ogromny ekran zamigotał i pojawił się na nim skomlikowany diagram. Jednak wytrenowane oczy Kapitan, czytały go niczym dziecięcą książeczkę.

- To są przewidywane współrzędne, wyliczone na podstawie archiwalnych danych telemetrycznych z „Kerbin Angel  5”, zanotowanych przed utratą kontaktu. Dane nie są pełne i brakuje niektórych zapisów, ale na pewno statek został przechwycony przez planetę.  A wiemy już, że nie ma go na orbicie. Mamy prawdopodobny rejon kolizji, ale z powodu braku szczegółowych danych o pozycji planety, możemy tylko domniemywać dokładnego punktu spotkania. Obawiam się, że najlepsze co możemy zrobić, to z obecnej orbity przeskanować cały obwód planety. Jeżeli to nie przyniesie skutku, będziemy przeszukiwać planetę systematycznie, według założonej siatki.

- Dziękuję. Tommy, jak sondy?
- Wszystkie drony gotowe Ma’am. Wystarczy zaprogramować zadania i wystrzelić.
- Zwiększymy nasze szanse. Tommy, wyślij osiem... nie, dwanaście sond, na różne orbity. Niech skanują powierzchnię.
- Tak jest!
- Martha? Mamy łączność z Kerbinem?
Imienniczka Kapitan, odwróciła się od panelu łączności.
- Tylko postsynchroniczną. Opóźnienie do pięciu sekund. Za dwanaście minut będziemy mieli Kerbin nad horyzontem i będziemy mogli odpalić hyperstrymer. Już szykuję soczewki nadawcze.
- Dziękuję. Zaczekamy na normalną łączność. Powiadom mnie jak będziemy w zasięgu.
Kapitan spojrzała na drugą stronę mostka.

- Berth? Skaner?
- Pracuje na jedną czwartą mocy Ma’am. Na razie mam tylko skały i lód. Skaning powierzchniowy. Nie chcę aby podziemne złoża metali zakłócały wynik. Ale jak nic nie wyłapiemy, przejdę na większą moc i będę skanował głębiej.
- Ekstraktor masowy?
- Nieprzydatny. Masa planety go oślepia. Mnóstwo jest też na powierzchni obiektów  masie i rozmiarach, zbliżonych do poszukiwanego obiektu.  Filtry nie wyrabiają. Ekran świeci jak drzewko nowozielone. Brakuje mi tylko prezentów.
- Dziękuję Berth. Albin, jak z nasłuchem?
- Niestety, zgodnie z przewidywaniami, nie ma śladu sygnału transpondera. Ale był przecież obliczony na siedemdziesiąt lat działania. Już dawno zmienił się w kupkę elektronicznego złomu. Generatory padły dawno temu.

- Dziękuję. Nasłuchuj dalej. Może zdarzy się cud? Jammar? Co z promem?
- Wszystkie cztery promy są gotowe. Dwójka ma co prawda jakieś wachania na reaktorze, ale zgodnie z normą. Na wszelki wypadek zostawimy ją w doku, na przegląd.
- I znów wywali reaktor?

Załoga zachichotała na aluzję do starego dowcipu. Od dobrych stu lat nie zdarzył się, żeby reaktor fuzyjny zawiódł. A zdarzały już takie, które promień lasera bojowego przebił na wylot. Ale ostatnia wojna kosmiczna skończyła się sześdziesiąt lat temu. W jej wyniku powstało globalne mocarstwo Kerbinu i nie było już komu prowadzić wojen. Chyba, że policji z chuliganami na Paradach Zielonej Fali. Nie mniej, „dwójka” była dość pechowym egzemplarzem. Częściej niż inne odwiedzała dok serwisowy. A kiedyś utknęła w przestrzeni w trakcie transportu jednego z admirałów floty. Trzeba było ją sholować. Ależ był wstyd. Kapitan na to wspomnienie, machinalnie sięgnęła po kubek i pochłonęła następny łyk kakao.

- A propos naszego reaktora. Chris co z naszymi układami?
- Reaktory pracują stabilnie, bierzemy teraz trzydzieści cztery koma sześć procenta mocy ogólnej. Paliwa mamy na podróż do serca galaktyki i z powrotem. Do tej pory zużyliśmy niecałe pietnaście procent. Systemy podtrzymania życia w normie. Sztuczna grawitacja stabilna, pełne jeden koma zero zero pięć „K”.
Kapitan skinęła głową na potwierdzenie. Lubiła nieco większe ciążenie. Była przekonana, że to wyrabia mięśnie i pozwala utrzymać kondycję.Upiła kolejny łyk kakao.
- No dobrze. Tommy, odpalaj sondy. Jedna na orbitę okołobiegunową. My pozostajemy na tej orbicie.

Seria delikatnych wstrząsów zachwiała powierzchnią napoju w kubku, gdy sondy odrywały się od kadłuba. Można było sobie wyobrazić, jak prostują anteny czujników, rozsuwają nieśmiertelne panele słoneczne, by nie nadużywać swoich reaktorów. Zawsze to trochę darmowej energii. A ich elektroniczne mózgi odpalały silniki manewrowe i kierowały się na przypisane orbity. Niczym stado spuszczonych psów, będą węszyć, aż znajdą.
Kapitan sięgnęła po kubek.

- Czyli zostało nam tylko jedno.
Powiodła spojrzeniem po załodze mostka.
- Czekać.
I z lubością napiła się gorącego kakao.

Ekran pulpitu Tommiego rozbłysł nagle żółtymi ikonkami. Tommy z przejęciem dorwał się do klawiatury i zaczął przeglądać dane.
- Ma’am! Mam kontakt na szóstce! Sonda wykryła skoncentrowane źródło tytanu. Mam też odczyt miedzi, złota, srebra, kermanitu i jeszcze paru ciekawych rzeczy. Wszystko skoncentrowane w jednym punkcie.

- Dawaj na ekran!
- Mam dokładny szacunek. Rozmiar anomalii zajmuje około szesnastu metrów kwadratowych. Kilka mniejszych koncentracji w bezpośrednim sąsiedztwie. Chyba mamy go.
- Sonda! Niech zrobi zawis i da nam podgląd optyczny.
- Już się robi, Ma’am!

„Już” zajęło kilkanaście sekund. Główny ekran rozbłysł, ukazując odległą i białą powierzchnię, upstrzoną brązowymi plamkami. Światło Kerbola odbijało się w odległym i prastarym lodzie. Obraz zaczął się skokowo zmieniać, powiększając coraz bardziej fragment powierzchni. Po kilku skokach, zbliżenie zatrzymało się, ukazując skupisko białych skał. Kapitan i cała załoga wpatrywali sie z przejęciem w ekran. Pierwszy odezwał się Jimmy.
- A niech mnie... Żadna natura nie robi tak idealnych kształtów. Mamy go!
Na ekranie bieliła się grupka skał, z których jedna miała dziwacznie stożkowaty kształt. Ale o ile lód mógłby przybrać formę stożka czy cylindra, to raczej ciężko byłoby mu naśladować dwa, widoczne stateczniki. Kapitan uśmiechnęła się.
- Przygotować prom. Załoga eksploracyjna na pokład.

Potem sięgnęła po kubek i dopiła resztkę kakao. Potem sięgnęła po mikrofon i wcisnęła przycisk interkomu.
-Załoga. Mówi Kapitan. Dwadzieścia pięć lat badań symulacyjnych , naszego Instytutu Pamięci Kerbińskiej, na odnalezionych zapisach archiwalnych. Trzysta lat oczekiwania i poszukiwań. I dziś mam zaszczyt ogłosić, że nasza misja zakończyła się sukcesem. Właśnie znaleźliśmy ostatnie miejsce spoczynku  „Kerbin Angel  5”.
Przerwała. Nagle statek eksplodował wrzawą okrzyków radości. Dwieście gardeł wiwatowało, śmiało się, krzyczało, „ihowało” i wyrażało radość na dwieście sposobów. Kapitan cierpliwie czekała, aż jej załoga opadnie z sił. Co nastąpiło po całkiem solidnej chwili, wprawiając Kapitan w dumę, z kondycji jej załogi. Wreszcie mogła kontynuować.
- Pozostał nam jeden obowiązek, który postaramy się wkrótce wypełnić. Zgodnie z wieloletnią tradycją naszej floty, wszyscy Kerbonauci muszą wrócić do domu. Trzysta lat temu, załoga „Kerbin Angel 5”, stanęła wobec niemożności wykonania tego zadania. Dlatego my, występując w imieniu całego Kerbinu i wszystkich Kerbonautów w historii, podejmujemy się dziś, pomóc naszym dzielnym bohaterom, w powrocie do domu. By uczcić powagę tę chwili, proszę was, abyśmy wspólnie odśpiewali nasz hymn floty. Załoga – Baczność! Nawigatorze – proszę o podkład muzyczny. Doooo... Hymnu - Przystąp!
Od rufy do dziobu, z dwustu kerbalskich gardeł, śpiewających na dwieście głosów, za to bardzo majestatycznych, wydobyły się prastare słowa pieśni „Gdy słońca wstaje blask”.

„Gdy słońca wstaje blask,
Rakieta czeka już,
Na głowę wciśnij kask
I w niebo jasne spójrz,
Czekają cię tysiące gwiazd,
Czas w drogę ruszyć znów...”


Pieśń trwała, poki nie doszli do szóstej zwrotki, którą tak naprawdę mało kto już znał. Pozostałe osiem zwrotek, leciało już z głosników, w wykonaniu znanego wojskowego „Chóru Armii Zielonej”. A prom desantowy oderwał sie od kadłuba i ruszył w stronę znaleziska ich sondy. Kapitan patrzyła na ekran, wyświetlajacy obraz oddalającego się promu. Tak właśnie buduje się historię. A potem rzuciła bez celu...
- To gdzie jest moje kakao?

Prom desantowy błysnął strumieniami plazmy i wyhamował. A potem wypuścił podwozie i zgrabnie osiadł na lodowym kobiercu. Przez długą chwilę nic się nie działo. Ale przygotowania do otwarcia śluzy w nieprzyjaznym środowisku to nie partyjka „ścigawki”, żeby robić to na czas.
Wreszcie na brzuchu promu, otworzyła się szeroka rampa i opadła na ziemię. Grupka postaci zeszła charakterystycznym krokiem na grunt. Przez chwilę stali w milczeniu, porażeni faktem, że są pierwszymi Kerbalami, którzy dotknęli powierzchni planety od przynajmniej trzech setek lat.
Oh, było wiele dziesiątek sond i łazików. Ale to był pierwszy lot załogowy. W najgorszym razie od czasów samego „Kerbin Angel 5”. Ale kto wie, czy jego załoga maiałą szansę dotknąć stopą planety.

W końcu dowódca grupy, machnął ręką i wskazał na nieodległą formację białych brył. Grupa odpaliła małe silniczki grawitacyjne przy skafandrach i unosząc się nad gruntem, popłynęli łagodnie w ich stronę.
Jonatan Kerman, sprawdził czy działa jego dowódczy interkom i włączył komunikację.

- Oddział, tyraliera co pięć metrów. Wszyscy parzyści, pułap o dwa metry wyżej. Rozglądajcie się uważnie. Co prawda kosmiczne Krakeny nie istnieją, ale uważajcie na formacje lodowe i żeby mi tu nikt nie zostawał w tyle. To wy macie ratować, a nie was mają ratować. Jasne?

Chór zgodnych potwierdzeń dotarł do niego. Mimo to spokojnie aktywował HUD na helmie i odpalił skrypt do pokazywania pozycji transponderów w skafandarach. Może i misja jest pokojowa, ale desantowcy z „Kerbines” muszą trzymać solidny poziom wojskowy. Naukowcy by sobie latali w podskokach i beztrosko, wpadajac w kłopoty. Ale dla niego i jego ludzi, to byłby afront, gdyby to ich miano ratować z jakiś kłopotów. Desantowiec radzi sobie sam. A jak przychodzi wsparcie, to albo jest martwy albo siedzi na stercie wrogów, z cygarem w ustach i lakonicznie pyta się przybyłych „co tak długo, chłopcy, śpoźniliśta się”.

Jeszcze kawałek. Mikrofon zapikał.
- Poruczniku, mam kontakt z obiektem. Trzydzieści pięć metrów. Zaraz za tą krzywą bryłą lodu.

Jonatan skrzywił się na to określenie. Niezbyt regulaminowe. Ale z drugiej strony, jedna z brył miała dziwnie bananowy kształt, podczas gdy sąsiednie były po prostu raczej owalne.
- Zrozumiałem. Stać. Mike, Tyson i Rudi na szpicę. Snajperzy na pozycje skrzydłowe, osłaniać. Drużyna trzecia lądujcie, zostaniecie w odwodzie. Szpica, sprawdzić pozycję.
Wykonanie rozkazów chwilę zajęło. W końcu zwiadowcy ruszyli do przodu. Mike szedł pierwszy. Lekki blaster trzymał w pogotowiu. Trochę żałował, że ich Kapitan nie pozwoliła zabrać na lot ciężkiego uzbrojenia. Mike lubił duże rzeczy. Taki Peacemaker na ten przykład. Dwanaście obrotowych luf, mały reaktor i mały czerwony przycisk, który po lekkim naciśnięciu najpierw rozkręcał lufy do nieprzywoitej prędkości, aż gwizdały w powietrzu. A kiedy wdusiło się go dalej, z luf wylatywał potok najgorętszej plazmy, który mógł stopić nawet nieduży czołg. Na takiej lodowej planecie to mógłby nawet zabawić się w boga. Uśmiechnął się do siebie, na co przerobiłby tamtą wysoką i smukłą skałę.

Z malutkim blasterkiem w ręku podkradał się powoli do miejsca kontaktu. Wreszcie wyszedł zza skały. Miejsce nie różniło się specjalnie od innych. Kupa lodu, jakieś bryłki skał. Ale przed nim leżała na ziemi długa i smukła bryła obiektu. Dokładny kształt i szczegóły nie były specjalnie widoczne. Lód obrósł obiekt grubą wartwą.  Ale z bliska dostrzegł kilka niezwykłości. Sterczący statecznik widać było z sondy, z orbity. Mike odruchowo uniósł głowę. Sonda dalej wisiała nad nimi, doskonale widoczna dzięki silniczkom plazmowym, które nie pozwalały jej spaść. Odległa o dziesiątki kilometrów. Znów spojrzał na statek. Nieco dalej, widać było coś sterczącego w górę. Mike mógłby przysiąść, że to podpora podwozia. Ale jeden szczegół decydował o wszystkim. Szeroki i ciemny otwór włazu, którego pokrywa zwisała nadal na zawiasach. A framugę obwieszały długie sople. Gdzieś tam w tej ciemnej dziurze, tkwiło zapewne rozwiązanie zagadki z przed trzech wieków.
Schował broń do kabury.

- Tu szpica. Teren czysty. Potwierdzam, że obiekt to statek kosmiczny. Ale nie mogę odczytać nazwy. Wszystko pokryte lodem.
- Zrozumiałem. Osłona zostańcie na pozycji. Reszta  za mną.

Wysoko w górze Kapitan obserwowała podejście na ekranie. Termowizyjne kamery pokazywały jasne kropki desantowców podchodzących do obiektu.
Trochę się skrzywiła na widok taktyki. Czego ci cholerni wojskowi się spodziewali? Że zaatakują ich kosmiczne zombie? Jeżeli tam ktoś był to i tak nie żył od trzech wieków. Gdyby to ona tam była, po prostu by tam poszła. Ale zachowała to dla siebie. Wojskowi jak to wojskowi. Muszą się jakoś realizować. Nawet w takim podejściu do starego  wraku.
Sięgnęła po nowy kubek kakao.

Porucznik patrzył w ciemny otwór wraku. Co tam czekało? Nabrał do płuc powietrza i zaraz wypuścił.
- Wchodzę. Osłaniajcie mnie. Trójka niech się rozejrzy po okolicy.
Kilku desnatowców z trzeciej drużyny, rozpełzło się po najbliższym otoczeniu wraku. Nie wiele było do obejrzenia. Nawet jak coś tu leżało na ziemi, to dawno temu przykrył to lód.
Porucznik podszedł do wraku. Zauważył dziwną konstrukcję z prętów, zwisającą z wraku. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że to drabinka sznurowa. Kiedyś widział taką w muzeum. Trzystuletnia konstrukcja oblepiona lodem i pewnie zbutwiała lub przerdzewiała, nie budziła jego zaufania. Dlatego użył własnego kombinezonu. Napęd antygrawitacyjny uniósł go na wysokość włazu.

Wyjął z pasa narzedziowego mały czekan i obtłukł sople na krawędzi. Potem na chwilę przymknął oczy i włączył latarkę. Wnętrze kapsuły było malutkie. Na „Admirale” kibel w jego kajucie był obszerniejszy. W tej archaicznej konstrukcji było tylko niewiele mniej miejsca niż na krzesła załogi i przyrządy sterownicze. Dostrzegł jakieś napisy, ale nie umiał ich przeczytać. Nie znał się na starożytnych językach. Ale przyrządy były analogowe. Z przerażeniem uświadomił sobie, że oni polecieli w kosmos, nie mając praktycznie żadnej sztucznej inteligencji do obsługi statku. W rogu tkwił malutki ekranik jakiegoś malutkiego kalkulatorka chyba. Nie większy od dłoni. Tabliczki przyrządów rozpoznawał po skalach. Tamta to pewnie wysokościomierz. Ta dwu kolorowa to sztuczny horyzont. Tam, zwyczajny kompas.

Na Joola! To coś latało w kosmosie? Latawiec jego syna był bardziej zaawansowany!
A potem przeniósł wzrok na siedzenia. Coś stanęło mu w gardle. Dwa fotele były zajęte. Szron litościwie pokrył szyby hełmów, nie pozwalając dostrzec twarzy. Oczami wyobraźni dojrzał wyszczerzone czaszki, pokryte pewnie obwisłymi strzempkami skóry. Pomarańczowy skafander również był oszroniony. W końcu się przełamał i sięgnął ręką. Na piersi najbliższego tkwiła prostokątna tabliczka. Ostrożnie przetarł ją palcem rękawicy. Odsłonił się dziwaczny napis. Nie znał tego alfabetu. Ale zwyczaj noszenia naszywki z imieniem i nazwiskiem nadal istaniał. Przyjrzał sie napisowi.

BILL K.

Nie znał tych znaków, ale to pewnie imię.
Drugiego załoganta sobie darował. Musiałby się przeciskać obok pierwszego. Wycofał się z kokpitu i wylądował na ziemi. Sięgnął do komunikatora.
- Desant do „Admirała”. Znaleźliśmy obiekt. Nie udało nam się odczytać nazwy, ale to na pewno nasz statek. Obaj piloci są w kokpicie. Możecie przysłać specjalistów od zabezpieczenia terenu. I naukowców.

Odpowiedź przyszła za chwilę.
- Wysyłam drugi prom z ekipą badawczą. Przygotujcie miejsce do lądowania. Dziękuję Poruczniku za sprawdzenie terenu. Jeżeli możecie, to zostańcie w okolicy i trzymajcie honorową wartę.
- Tak jest Ma’am. Czekamy na ekipę.
Porucznik wydał szybko rozkazy.
W okolicy został sam z jedną tylko drużyną. Reszta desantu wróciła na prom. Usiadł sobie na gruncie i oparł się w kącie, między dwoma bryłami lodu. Miał świetny widok na antyczny statek. Nagle radio się odezwało.

- Poruczniku! Mówi Kapitan. Czy może pan potwierdzić to co powiedział?
- Chodzi o raport? Tak, potwierdzam. Teren czysty, żadnych zagrożeń.
W duchu już sam dopowiedział sobie „niestety”.

- Chodzi mi o załogę. Powiedział pan „obaj”?
- Eeee... Tak jest.
- Poruczniku, według naszych danych „Kerbin Angel 5” miał trzyosobową załogę. Na pewno nie widział pan trzeciego pilota?
- No tak...  Jedno miejsce jest puste.
- Dziękuję. Poruczniku. Proszę się rozejrzeć. Może znajdziecie brakujące ciało.
- Tak jest. Rozejrzymy się.

Wyłączył radio i westchnął. Sam do siebie i na głos powiedział jasno i krótko.
- Jeszcze czego. Będę szukał zamarźniętego truposza po całej planecie. Nie moją jest sprawą co tu się wydarzyło. O tym mogą nam powiedzieć tylko te lodowe bryły.
Spojrzał na najbliższą.
- To co lodowa bryło, opowiesz mi co tu się stało? Pewnie nie...

A potem zamilkł, czując jak staje mu serce. Skała lodu do której sie zwrócił, miała obłe zakończenie, dziwnie podobne do kosmicznego hełmu. I rękę... spoczywającą na kolanie. Reszta ginęła w śniegu lodzie. Wyjątkowo tabliczka na piersi nie była zaszroniona na tyle by zasłonić zawartość. Tajemnicze znaki głosiły:

JEBEDIAH K.

Porucznik nie odezwał się. W gardle stanęła mu jakaś gula. A potem wyciągnął rękę i z drżeniem starł szron z szyby hełmu. Ręka zamarła mu z przerażenia. Nie ujrzał wyszczerzonej czaszki. Szeroko otwartymi, martwymi oczami, w odległą przestrzeń patrzył doskonale zachowany przez mróz, Kerbal z przed trzech wieków. Mimo śmierci delikatnie się uśmiechał, jakby patrzył w bramy raju.



- Ma’am. Ciała są już w kostnicy. Musieliśmy je zamknąć w kapsułach krigenicznych, inaczej by się rozpadły. Zajmą się nimi specjaliści na Kerbinie.  Ekipa pozbierała już części porozrzucane w okolicy. Sam statek jest za ciężki i za duży, ale odłączyliśmy samą kapsułę. Jest już w ładowni.  Zabezpieczyliśmy ją w kontenerze. Utrzyma warunki jak na Eeloo, aż do laboratorium na Kerbinie. Jak znam życie, zrobią z niej jakiś pomnik.

- Dziękuję. Co z porucznikiem?
- Lekarz mówi, że to tylko lekki szok. Widać nasz desantowiec nie jest taki twardy, jakby chciał. Już podobno zaczął mówić, choć strasznie się przy tym jąka. Ale doktor mówi, że przejdzie mu nim dolecimy do domu.
- Doskonale. Zgarniamy sondy i ekipę, jak tylko będą gotowi. Potem kurs na Kerbin. Coś jeszcze?
- Drobiazg. W beczce z zapasami, o jaką był oparty trzeci członek załogi, znaleźliśmy jedną, ciekawą rzecz. To papierowy dokument zapisany ręcznie. Podobno taka forma dokumentowania była wtedy popularna. No wie, pani Kapitan – nie mieli personifonów. Zeskanowaliśmy to do komputera, a on przetłumaczył na nasz język. Oryginał był spisany w starej odmienie kermańskiego. Przełożyliśmy na współczesny imperialny. Pomyślałem, że zechce sobie pani to przejrzeć. Kopie przesłałem do pani konta dokumentacyjnego.

- Dziękuję, profesorze. Mam nadzieję, że znajdzie pan coś do badań w odzyskanym materiale?
- O tak! Juź mam pomysł na kilka felietonów. Moźe nie będzie to nagroda Kermana, ale na pewno wzruszę kilka starych teorii. Wiedziała pani, że już wtedy znali ogniwa izotopowe?! Znaleźliśmy jedno, choć nieaktywne. A podobno wynaleziono je dwadzieścia lat później! Już tylko to jest materiałem do badań! Teraz zupełnie inaczej spojrzymy na teorię, że ostatnie dane otrzymane z sondy Kermander IV. Były podrobione, bo nie mogła ona wtedy działać. Ale jeżeli też miała te ogniwa, to dane mogą prawdziwe! To zupełnie nowe...

- DZIĘKUJĘ PROFESORZE.
Kapitan przerwała nieco brutalnie.
- Na pewno jest to interesujące, ale wzywają mnie obowiązki. Dziękuję za wyjaśnienia.
Profesor szybko zniknął. Pewnie wrócił do badań znalezisk. Miło, że chociaż on był szczęśliwy.

Wkrótce statek był gotów do drogi. Ostatnie sondy wróciły na statek. Promy zabezpieczono, a ładunek przeniesiono do ładowni. Ostatnie wyliczenia i Ogromne silniki ożyły, pchając kolosa na drogę powrotną do domu. Ogromny statek zaczął nabierać prędkości. A potrzebował jej sporo, by wejść na powrotną orbitę.

W końcu minął czas wachty. Kapitan upewniła się po raz sto trzydziesty, że statek jest na prawidłowej orbicie, że nie ma żadnej asteroidy na kursie, a nawigator nie jest pijany, podobnie jak pilot.  Przekazała dowódctwo zastępcy i zeszła z mostka. Pod kajutą już stał steward z kubkiem „wieczornego” kakao. Na statku co prawda nie było cyklu dnia i nocy, ale Kapitan dla własnej wygody traktowała koniec wachty jako wieczór.

Szybki prysznic i świeży kombinezon. Odprężona, choć nieco zmęczona spojrzała na swój wysłużony  personifon.
„A co tam...” pomyślała. I odpaliła urządzenie. Nie zajęło jej dużo czasu, by odszukać plik zatytułowany przez profesora
„Pamiętnik znaleziony w Beczce”.
Trochę się skrzywiła na ten brak twórczej inwencji, ale uruchomiła czytnik.


 PAMIĘTNIK
J. Kerman

15 Lipiec K.D. 1964

„Drogi pamiętniku – tak się chyba powinno zaczynać. Nie wiem, dopiero się uczę. Ale wobec tej tragedii jaka mnie spotkała, postanowiłem uwiecznić moje ostatnie chwile na tym świecie.  Tym stronom powierzam swoje ostatnie słowa. Dziś mija piąty dzień od tego straszliwego dnia, gdy utraciłem swoją największą miłość.
Nikt nie zrozumie ogromu bólu jaki czuję i z którym nie potrafię dłużej żyć. Ale najlepiej zacznę od początku.
Był 10 lipca 1964 roku. Ten dzień na zawsze położył się cieniem na mym życiu i nigdy już nie zaznam radości.
Właśnie skończyłem szkołę dla mechaników. I nie ważne, czy był tam jakiś zielony pasek czy nie. Zupełnie jakbym słyszał swojego ojca.
Ważne, że miałem dyplom i piękne perspektywy na przyszłość. Jonny Kerman zgodził się wziąć mnie po wakacjach na pomocnika w swoim warsztacie. Ale tego dnia, strasznego, okrutnego, przerażliwego,
[brak słowa w słowniku, zamiennika nie znaleziono, prawdopodobne wyrażenie pejoratywne] , 10 lipca nie to było ważne. Ale droga. Moja i mej ukochanej Betty. Jechaliśmy razem, w stronę wielkich jezior, nad słynny wodospad Kerbana. Tam mieliśmy wspólnie spędzić najpiękniejsze wakacje życie. Ale los był okrutny.

Opona pękła gdy jechaliśmy przed las, niedaleko Joe Kerman Village. Pamiętam tylko szaleńczy piruet, wrażenie bezwładności i uderzenie. Następne co pamiętam, to jak podnoszę się z drogi. A potem ten widok mojej Betty.
To zmiażdzone piękno, kałużę rozlewającą się po drodze. Już wtedy wiedziałem, że nic tu nie pomogę. Że jest za późno. Mogłem zrobić tylko jedno.
Pobiegłem po pomoc. Całe sześć mil. Potem to był tylko ciąg obrazów. Migające światła, poważne miny ratowników drogowych, Podnoszona Betty.
I to czekanie przed drzwiami, za które mnie nie wpuścili i kazali czekać. Płakałem, wyłem, krzyczałem. W końcu tylko siedziałem i czekałem. A potem wyszedł on. W Brudnym fartuchu, pokrytym jakimiś plamami. Spojrzał na mnie poważnie i rzekł:
„Synu – Próbowałem pomóc. Naprawdę. Ale jest za późno”.

Nie chciałem usłyszeć następnych słów. Ale mogłem tylko kręcić głową, ale słowa i tak padły.

„Rama jest zgięta i złamana, a silnik rozbity. Twój samochód nadaje się tylko na złom”.
W tym momencie mój świat legł w gruzy. Rozbił się na tysiąc kawałków i rozpłyną w nicości. Moja ukochana Betty. Moja dziecinka z 54-go, na którą pracowałem dwa lata, sprzedając bajgle i fasolkę w szkolnej stołówce... Moja jedyna Betty... odeszła.

Później w motelu ryczałem w poduszkę całą noc. Straciłem nadzieję i chęć do życia.
A dziś postanowiłem je zakończyć. Zapisuję swoją kolekcję kapsli po mleku, małemu Jimmowi Kermanowi. A starą gitarę, mojemu najlepszemu przyjacielowi, Willemu Kermanowi.
Żegnajcie.

17 lipca K.D. 1964

Zawiodłem się sam na sobie. Nie umiałem odejść z godnością. Stanąłem dziś rano na moście nad rzeką.
Patrzyłem w odleglą taflę brudnej wody... i nie potrafiłem zrobić tego kroku. Nie wiem co robić.

19 lipca K.D. 1964

Dziś znalazłem rozwiązanie. Zobaczyłem plakat na płocie. Że też wcześniej na to nie wpadłem. To jest rozwiązanie. Wstąpię do wojska! Jutro idę do komisji rekrutacyjnej. W wojsku zapomnę o stracie mojej ukochanej Betty, a może nawet zginę bohaterską śmiercią! Już niedługo.

20 lipca K.D. 1964

Udało się z ledwością. Poszedłem i zgłosiłem się na ochotnika do najgorszej jednostki jaką mają. Do samej piechoty morskiej. Poprosiłem nawet o przydział do sił desantowych, żeby w razie czego być na pierwszej linii ognia. Mówiłem, że chcę walczyć za ojczyznę i zbierać uszy i nosy zabitych wrogów, dla chwały kraju. Kiedy skończyłem swoją przemowę, sierżant jakoś dziwnie na mnie patrzył. A kiedy spytałem, gdzie mam podpisać, cofnął się o krok. Potem coś tam burczał o braku etatów, wstrzymaniu naboru i coś tam jeszcze. Na szczęście z zaplecza przyszedł jakiś porucznik i spojrzał mi głęboko w oczy i powiedział żebym przyszedł jutro po bilet i skierowanie do jednostki. Tak więc, drogi pamiętniku – Jestem już prawie w Armii. Tu z honorem oddam życie!


[Powiązanie danych. Odnośnik do archiwum wojskowego. Zapis fragmentu stenogramu z biura rekrutacyjnego nr 1234. Dot. J. Kerman – 20 – lipca.]

- Oszalał pan, poruczniku? Przecież to jakiś [brak słowa w słowniku. Najbliższy prawdopodobny odpowiednik – osoba o zakłóconej równowadze psychicznej], słyszał pan?! Chce obcinać uszy i nosy, a my nawet nie mamy nosów!
- Oj tam... widać, że dzielny i głupi... potrzebujemy takich w lotnictwie. Ciągle nas pytają o nowych. Te ich latające złomy mają siedemdziesięcio procentowy wskaźnik awarii. A śmiertelność pilotów blisko czterdzieści procent. A ktoś latać musi. Zwłaszcza, że coś tam gadają o niepokojach na granicy. Coś czuję, że niedługo będziemy takich
[brak dokładnej definicji – odpowiednik – wysoka figura w starej grze karcianej – sprawdź hasło KOPER – GRA HAZARDOWA] potrzebować i to dużo. A tu nam się taki sam pcha w ręce.
- Właściwie, co mi tam. Premia za rekruta będzie, statystykę podciągniemy.
- No pisać, że przyjęty, a jutro won na szkolenie do Fortu Abraham Kerman.
[Koniec zapisu stenogramu. Brak dalszej części w aktach].

27 lipca K.D. 1964

Udało się! Jestem w wojsku. Dostałem mundur. Od jutra zaczynamy. Widziałem dziś jeden z tych samolotów co je mamy pilotować. Piękna maszyna. Smukła, z ostrymi skrzydłami. I ten ryk silników. Prawie jak moja Betty. Podchodził do lądowania, tak szybko, silniki dmuchały takim ciemnym dymem, a potem dotknął pasa. Widziałęm smugi iskier z pod kadłuba. A potem podjechała chyba ekipa techniczna. Błyskali światłami, straż pożarna i karetki. A potem widziałem jak krzyczeli z radości i podrzucali pilota. Pewnie jakiś bohater. Ja też tak chcę!

12 września K.D. 1964

Nudy. Ciągle jakieś wykłady. Po cholerę komu wiedzieć ile jest systemów hydraulicznych w godnoli silnika? Ma działać, ma lecieć, a pilot ma kierować. Od napraw są mechanicy! Ja jestem pilotem. No... prawie. Ciągle czekamy na pierwszy lot. Czemu to takie nudne? Inaczej sobie wyobrażałem wojsko.

13 pażdziernika K.D. 1964

JESTEM PILOTEM! Dziś miałem pierwszy lot. Ależ to wspaniałe uczucie. Ta moc pod ręką. Ta prędkość. Te przeciążenie w locie. Te drgania maszyny. Muszę to po prostu napisać.
Wsiadłem z instruktorem do maszyny numer S-666. U nasz nazywają ją „Parszywą szóstką”, ale starsi kadeci nie umieli mi powiedzieć czemu. Mówili, że sam się zorientuję. To nasza szkolna maszyna. Dwumiejscowa wersja YU-2 SRA. Nazywają je tutaj „Kozami”. Dwa silniki odrzutowe. Rewelacja. Skrzydła Delta, czyli takie trójkątne. Wersja wojskowa ma działko i rakiety niekierowane, ale nasza ma tylko specjalny aparat fotograficzny. Podobno do symulowanych walk. Robi zdjęcia bardzo szybko i potem widać, czy by się trafiło. Ale to teraz nie ważne. Instruktor najpierw mi coś tam długo tłumaczył, te same nudy co na wykładach. Kiwałem głową i czekałem.
Pokołowaliśmy na start, a Instruktor – „wujek” Henry Kerman, dodał gazu i wystartowaliśmy. Tylko moje opanowanie pozwoliło mi na to, by nie śmiać się na głos. Dobrze, że „wujek” siedział w tylnej kabinie i nie widział mojej twarzy.
I wreszcie, wysoko nad ziemią. „Wujek” oddał mi ster.
Nawet nie pamiętam tego lotu. Ale kiedy lądowałem (i to sam!) czułem się wspaniale. Martwi mnie tylko, że „wujek” się chyba źle poczuł. Był jakiś taki blady i roztrzęsiony. Pytałem co mu jest, ale mówił, że to tylko stara kontuzja i mu przejdzie. Kiedy się spytałem, kiedy znów lecimy, zżółk jeszcze bardziej i zwymiotował. Zostawiłem go w rękach sanitariusza. Jak wyzdrowieje, znów polecimy.

14 października K.D. 1964

HURRA! Zostałem dziś samodzielnym pilotem! Sam dyrektor szkoły przyszedł i powiedział, że zrobiiłem wielkie wrażenie na instruktorach, że jestem samorodnym talentem i od dziś będę latał sam. Nawet nie możecie sobie wyobrazić mojej dumy!

[Zapis powiązany w archiwach. 14 pażdziernika 1964. Dot. Kadet J. Kerman. Rozmówcy nieustaleni]
- To jest prawdziwy
[Brak definicji w słowniku. Brak powiązań i synonimów]. Nigdzie więcej z nim nie polecę! Nawet związany i ze znieczuleniem! Ja nie chcę ginąć! Ja jestem młody! Ja mam dopiero 64 lata!
- Spokojnie Henio. Spokojnie. Musimy coś z nim zrobić. Wywalić nie możemy, bo sobie radzi i to nieźle. A dziś nawet dał niezły popis.
- POPIS! ?POPIS!? Ten imbecyl omal nie rozwalił samolotu! Ja wiem, że te maszyny to marny złom, wciśnięty nam na siłę, bo się nigdzie nie nadawał. Ale do jasnej cholery, ja nie chcę umierać przez takiego
[Definicja słownik – dawne zwierzę gospodarskie. Samiec. Hodowane dla sierści, z której wyrabiono materiał ubraniowy. Więcej informacji w archiwum.] ! Wiesz, że zrobił beczkę 20 metrów nad ziemią! 100 metrów przed pasem! I od razu posadził maszynę! To nie jest na moje nerwy!
- To co mam z nim zrobić!
- Nie mam pojęcia. Ja bym mu dał najgorszy samolot, pozwolenie na latanie samemu i niech sam się zabije. A my może dostaniemy jakiś nowy, w ramach odszkodowania.
[Koniec zapisu. Brak dalszego fragmentu.]

8 stycznia K.D. 1965

Idzie mi coraz lepiej. Mówią, że zostanę najmłodszym oficerem lotnictwa. Większość chłopaków szkoli się tu trzy lata. Ale dyrektor pytał mnie sie dzisiaj, czy nie chciałbym, ukończyć szkolenia już w tym roku. To byłby rekord szkoły! Jest wspaniale. Kocham te szybkie maszyny. Takie zwrotne, takie dzikie i szybkie. A ja się durny przejmowałem tamtym starym wrakiem. Więcej! Chcę więcej.

14 marca K.D. 1965

Kochany pamiętniku. Dziś zostałem bohaterem!. Dyrektor zgłosił mnie nawet do medalu za odwagę. I to II klasy. Ale pewnie chcesz wiedzieć jak było.
Jak zwykle mój YU-2 leciał sobie na swoim pułapie. Grzaliśmy ile wlezie. Prawie się udało dojść do jednego Macha. Prawie. Nikomu się to jeszcze nie udało, ale dziś miałem blisko 989km/h.

[Uwaga systemowa – Możliwy błąd w tłumaczeniu. Wg archiwalnej instrukcji samolotów YU-2, maksymalna prędkość dopuszczalna to 734km/h Większa prędkość powodowała zniszczenie konstrukcji] .

Maszynka trochę się trzęsła i jęczała, ale nie gorzej niż zwykle. I kiedy było tak blisko, tak bardzo blisko – Uszkodził się jeden z silników.  Po prostu trzasnęła turbina. Zapamiętać.
[Słowo pejoratywne, dostęp ocenzurowany] potem mechaników, że dopuścili maszynę do takiego stanu. Gdyby to była moja maszynka... Ale ja jestem pilotem. A oni mają dbać o maszyny.
W każdym razie, ci w kontroli lotów strasznie się tym przejeli.  Krzyczeli, żeby się ratować, skakać na spadochronie i w ogóle. Ale się nie przejąłem. Zwłaszcza, że nie brałem spadochronu. Ciągle mnie uwierał i jest tak ciasno w kabinie...

Po prostu wróciłem na lotnisko. Tuż przed pasem, maszynka jakoś za szybko podchodziła ale podciągnąłem pod ostrym kątem i jakoś trafiła na pas. No... podwozie trzasnęło. Nie powinno się YU-2 lądować przy 542km/h, tylko przy 184km/h, ale przejechaliśmy się trochę na brzuchu i w końcu stanęliśmy na końcu pasa. Wyłączyłem silniki, elektrykę i wysiadłem. Pami ętam te ciszę na lotnisku.
Wszyscy stali z otwartymi gębami i patrzyli się na mnie. Po prostu im mowę odjeło. Poczułem się taki dumny. Wziąłem kask pod pachę, podszedłem do szefa lotów i zameldowałem powrót z lotu szkoleniowego. Szef był pod takim wrażeniem, że tylko odsalutował, a ja poszedłem do szatni.
A później chłopaki z roku, wpadli do mnie z butelką. Muszę kończyć. Wołają mnie.

[Zapis archiwalne (fragmenty) – Zdarzenie wypadkowe 14 marca K.D. 1965 – Lądowanie awaryjne YU-2 numer boczny S-1313. Załoga 1 os.  – J. Kerman. Pilot przeżył. Zapis rozmów z kontrolą lotów]

 K (kontroler) – „Es trzynaście trzynaście, podaj dane telemetryczne o pozycję.
P (pilot) – Wieża, tu Es trzynaście trzynaście, pozycja trzy mile od Kerb jeden, wysokość siedem zero zero, kurs dziewięć siedem, prędkość
[zapis nieczytelny, szum radiowy. Próba odczytu wskazuje na wartości niezgodne z instrukcją użycia maszyny. Prawdopodobnie błąd tłumaczenia.]
[zapis audiofonetyczny – Huk lub eksplozja]
K – CO TO BYŁO!? Es trzynaście, trzynaście odezwij się.
P – Tu Es trzynaście trzynaście, padł mi chyba silnik. Wracam do bazy.
K – CO?! Pozostań na nasłuchu!
[uruchomienie interkomu wewnętrzenego]
K – ALARM! YU-2 stracił silnik i spada!
S (Szef lotów) – O cholera! Już lecę! Wezwij ekipę na pas!
[Zapis częściowo nieczytelny]
S – Es trzynaście trzynaście , to rozkaz! Skacz!
P – Odmawiam. Wyląduję na pasie. Nie będę tracić maszyny.
S (interkom) – Co to za
[Definicja podana wcześniej. Zwierzę hodowlane, samiec]   tam leci?
K – Szalony Jebi.
S – Oh.... To przynajmniej tyle dobrego. Przynajmniej jednego się pozbędziemy...
K – Może mu się uda? Podobno ma fart.
S – W duchy wierzysz? NIKOMU, NIGDY nie udało się wylądować YU-2 z uszkodzonym silnikiem... Spadają jak kamień, są niesterowne bez hydrauliki, awionika szwankuje. Dawno już mieli się pozbyć tego złomu. Instrukcja mówi jasno – pada silnik i skaczesz.
K – Jest! Widzę go w lornetce!
S – No to sobie popatrzymy na grila.
[Fragment 26 sek. zapisu nieczytelny]
S – Ożesz.... WIDZIAŁEŚ TO CO JA?
K – Aaaale to... to .. to nie jest możliwe... nie jest... przecież nikomu...
S – Z taką prędkością... Ile on zasuwał? Radar... RADAR! DAWAĆ MI TU ZAPISY!!!

[Zapis nieczytelny – koniec  zapisu]
[ Zapis archiwalny – dokument wniosku o przyznanie oddznaczenia dla J. K. Czy chcesz zobaczyć dokument? TAK / NIE ]
.

28 czerwca K.D. 1965

Zdałem! Jako pierwszy kadet w historii szkoły, zakończyłem szkolenie po pierwszym roku! Ale mnie żegnali. Machali, pomogli odnieść bagaże na stacje. Dyrektor się chyba ze trzy razy pytał, czy na pewno dzisiaj odjeżdzam. Wiem, że mnie lubi, i chciałby abym został jeszcze dłużej, ale nie mogę. Czeka mnie służba! Dostałem przydział i to do pulku obrony granic. Tuż przy samej wschodniej granicy. Będę służył krajowi. I mają mi dać nowy samolot! I to szybszy!. Nie mogę się doczekać.

30 czerwca K.D.  1965

Dziś przyznano mi nowy samolot. To najnowsza wersja FAK-U2. Większy niż nasze szkolne YU-2. Na pewno je widzieliście. To te z plakatu rekrutacyjnego.
[Referencja do dokumentu graficznego.  Przeszukanie archiwum zakończone. Brak dokumentu. Błąd 606]
Dwa silniki turbinowe. Duże skrzydła i latają jak marzenie. Chłopaki trochę narzekają, że są słabo uzbrojone, bo to jedno działko to mało. Ale można zaczepić trochę bomb. Pytałem o nie, ale tylko na mnie popatrzyli i powiedzieli, że nie ma bo nie dowieźli. Myślałem, ze w wojsku lepiej dbają o zaopatrzenie. Poznałem dziś swojego nawigatora i drugiego pilota, Andiego. Fajny gość, tylko nieco sztywny. Ale to nic, rozkręcimy go. Na razie idę spać. Jutro zaczynamy treningi.

18 Listopada K.D. 1965

Co za nudy. Wyszedł bym do miasta, ale nie chcą mi dać przepustki. I to z powodu takiej głupoty, jak drobne uszkodzenie maszyny. Może i wyrwało podwozie, ale wylądowałem na ornym polu i żyję. Zakład wygrany. Muszę jutro odwiedzić Andiego w szpitalu. Może już mu przeszedł ten atak paniki. Noga się szybko zrośnie. A karną służbę się jakoś odrobi.

[Znaleziono referencję. Nagana służbowa z powodu nieautoryzowanego użycia sprzetu wojskowego]

13 marca K.D. 1966

Andy poprosił o przeniesienie. Nie wiem co on widzi w tej bazie na North Pole. Pusto tam, zimno. Lata się rzadko. Mówił, że ma w pobliżu rodzinę. Nie wiedziałem, że za kołem podbiegunowym są jeszcze jakieś osady. Muszę popytać. Andy nie zostawił adresu. Pewnie zapomniał. Na razie czekam na nowego nawigatora.

20 marca K.D. 1966

I to jest nawigator! Fredy to równiacha. Lubi się zabawić, nie przejmuje sie drobiazgami. Świetnie nam się lata razem. Muszę sprawdzić co potrafi, bo o resztę nie trzeba się martwić. Na przepustkę pójdziemy do miasta. Już czuję te gorące rytmy i smak piwa.

22 marca K.D. 1966

Mówiłem, że Fredy to równy gość. Nie uciekł, osłaniał mi plecy. A ci idioci z marynarki poczuli co to znaczy żartować sobie z pilotów. Jeszcze dwa tygodnie i wyjdziemy. Mamy cele na przeciwko to możemy sobie pogadać. Ale warto się pomęczyć. To była jazda. Nas dwóch i sześciu marynarzy.  Prawie wygraliśmy jak wpadła żandarmeria. Też prawie wygraliśmy. Ale jak wezwali potem dwa plutony na pomoc, to musieliśmy się poddać. Jeszcze boli mnie głowa po tej pałce.

25 kwietnia K.D. 1966

No i mamy remis. Fredy założył się, że nie przelecę pod mostem na rzece. Ja założyłem się, że nie wyprowadzi mnie na ten most we mgle. Obaj przegraliśmy. Teraz musimy sobie obaj postawić piwo. Kurcze, gość jest naprawdę niezły. Sześć mil lotu tylko na komendy: lewo, prawo, niżej, wyżej, szybciej, wolniej. Mgła paskudna, a przęsło niewiele większe od samolotu, ale udało się.
Ciekawe, kiedy szef lotu odzyska normalny zielony kolor. Pierwszy raz w życiu widziałem, żeby Kerbal miał niebieską twarz. Musiał się ostro czymś zdenerwować. Ale nie powiedział o co chodzi. Tylko się darł, że dostał dwóch wariatów i już stracił nerwy. Fredy też nie miał pojęcia o co chodzi. Ale nie ważne. Założył się dziś ze mną, że nie zdołam strącić kołem, kapelusza ze stracha na króble, na polu sałaty naszego szefa kompanii. Ja się założyłem, że nie zdoła mnie na niego naprowadzić jak będę miał zawiązane oczy.

26 kwietnia K.D. 1966

Zakład nie rozstrzygnięty. Nie zdążyliśmy wsiąść do samolotu, a paru żandarmów się na nas rzuciło. Siedzimy znów w pace i nie wiemy za co. Przecież nic nie zrobiliśmy. Jeszcze.
Fredy mówi, że ktoś musiał wygadać. Mam swoje podejrzenia.  Jak wyjdę, jak palnę w ten łysy łeb...

02 kwietnia K.D. 1966

Nudna rutynowa służba. Tylko adiutant naszego szefa jest w szpitalu. Ktoś mu przywalił parę dni temu pałą w ten łysy łeb. He he he... Może sie nauczy trzymać zęby na kłódkę.



Kapitan przerwała czytanie. Zerknęła na zegarek. Zaraz zacznie się zmiana wachty na mostku.
Rozpędzanie statku zajmie pewnie z dwie godziny. Potem tylko obliczyć manewr i opuścimy strefę oddziaływania Eeloo.
Wolała być wtedy na mostku i pilnować, by wszystko przebiegło zgodnie z planem. Zamówiła przez interkom kubek kakao i wróciła do lektury.
Coś jej tu brzmiało znajomo.



18 lipca K.D. 1966

Coś się szykuje. Jednostka się szykuje do pełnej gotowości. Wreszcie dowieźli bomby i nawet rakiety. Chcieliśmy z Fredym pożyczyć kilka i poćwiczyć, ale nas wygonili ze zbrojowni. Strasznie nieużyte  Kerbale tam siedzą. Podobno coś się popsuło w yej, jak jej tam, no tej... dyplomacji.
Mamy patrolować naszą granicę i pilnować, że nasi „sąsiedzi” nie naruszali naszego rejonu.



[CENZURA – DYREKTYWA 1234/1234/1234/NMM/TW]
[Dalsze zapisy utajniono. Wyłącznie do wiadomości dowódctwa sił powietrznych]
[Przebieg służby oficera lotnictwa J.K. nr 546324456243354 tylko do wglądu osób z priorytem AAAAAAA+AAAAA+++AAA+A]
[Dostępne referencje archiwalne – lista odznaczeń wojskowych:]


- Order Kongresu – 7
- Order Dumy i Honoru – 23
- Krzyż Wiecznie Walecznych – 43
- Odznaka Strażaka I klasy z Diamentowym liściem – 15
- Order za Misję „Żelazna Tarcza” – 1
- Order za Misję „Niezłomni” – 1
- Order za Misję „Obrońca Granicy” – 2
- Order za Misję „Młot” – 1
- Wstęga Zielonego Sztandaru - 14
- Medal Zielonego Serca – 138
- Honorowe zwolnienie z wojska – 1

[Odznaczenia utajnione – 124]

[KONIEC ZAPISÓW OBJĘTYCH DYREKTYWĄ 1234/1234/1234/NMM/TW]


05 września K.D. 1968

Kochany pamiętniku. Znów jestem cywilem. I co ja mam począć? Od tygodnia chodzę tylko po knajpach, rozbijam się po autostradzie nowiutką Kerbetą i podrywam dzieczyny. Ale co z tego?
Brakuje mi tej akcji, tego działania i ... szybkości. Jakbym znów chciał przelecieć na naddźwiękowej przez formację bombowców. Albo to przedzieranie się nocami, z Fredym na plecach. Te nerwowe chwile, żeby przemknąć się tuż za plecami żadnarmów, do koszar.
Jak mi tego brakuje... Potrzebuję jakiś wyzwań, czegoś... czegoś... sam nie wiem.
Chciałbym polecieć tak szybko, jak żaden Kerbal w historii. Być tam gdzie nikt nie dotarł. Po prostu... muszę być tam pierwszy...

09 września K.D. 1968

Nie wierzę w to co usłyszałem. Prezydent dziś w telewizji powiedział, że powołuje nową agencję. Aby pokojowo pokonała na szych wrogów. Że pokażemy na coś na stać. Zaczynamy program kosmiczny.
Kosmos... ostateczna granica, gdzie nigdy nie dotarł żaden Kerbal. Czuję się dziwnie. Mam mrówki na całym ciele. Muszę się tam dostać. Muszę polecieć w kosmos.  Po prostu muszę.

12 września K.D. 1968

Jestem załamany. Nie chcą mnie wziąść. Powiedzieli, że mają już kandydatów z wojska. Jak powiedziałęm, że też byłem w wojsku, to się tylko uśmiechnęli. Jestem załamany. A tak na to liczyłem. No cóż. Przyjmę na razie tę robotę w Instytucie badań nad przeciążeniami. Potrzebują pilota do wirówki.

14 luty K.D. 1969

Dziś usłyszałem prawdziwe nowiny. Podobno otwierają nabór otwarty do KSP – jak nazwali nową agencję kosmiczną. Nie pytałem o szczegóły, ale ponoć ich wojskowi piloci się pochorowali czy coś.

[Referencja archiwalna – artykuł z „Kerb Time” z 10 stycznia K.D. 1969 – „Wypadek na wyrzutni w KSP. Kilka ofiar śmiertelnych, dziesiątki rannych. Kto teraz poleci w kosmos? Czy jesteśmy pośmiewiskiem świata?” – Artykuł dostępny w zasobach archiwalnych – LINK ]

17 luty K.D. 1969

HURRRAA!!! PRZYJĘLI MNIE! PRZYJĘLI!! BĘDĘ PILOTEM KOSMICZNYM!
Wystarczy... Idę z chłopakami na piwo. Musimy to uczcić.

[Referencja archiwalna – artykuł z „Kerb Time” z 18 luty K.D. 1969 – „Zamieszki w centrum. Grupka pijanych chuliganów wyrządziła znaczne szkody i pobiła dwa plutony policji. ” – Artykuł dostępny w zasobach archiwalnych – LINK ]

[PRZERWA W ZAPISACH]



Kochany pamiętniku. Piszę po raz ostatni. Siedzę na tej skutej lodem planecie i patrzę się w gwiazdy.
Chłopaki wolą siedzieć w kapsule. Mówią, że tam przynajmniej nie wieje, a jak ktoś ich będzie szukał, to zacznie od statku.
No cóż, ich wybór. Pomału kończy się tlen. Jest też coraz zimniej.
Jak tu trafiliśmy? Przez jakiś durny błąd. To miała być nasza pierwsza misja na Dres. Sprawa polityczna.
 Nie dało się inaczej, skoro tamci wysłali wcześniej sondę na Boba. Najdalszy lot w historii. Największe osiągnięcie Kerbali.
Oczywiste, że wybrali nas, Billa, Boba i mnie. Sam zresztą bym się zgłosił.

A co poszło nie tak? Głupi błąd. Zawiódł człon podróżny. Oderwał się i już. Mogliśmy wrócić, ale postanowiliśmy wykorzystać „procę” Duny.
I nawet poszło nieźle, ale minęliśmy strefę przyciągania Dres, dosłownie o włos. I odlecieliśmy w kosmos. Bob wpadł w panikę i musieliśmy go związać.
Przeszło mu dopiero po dwóch dniach. Ale wtedy Bill miał już plan. Wyliczył, że przelecimy koło Eeeloo. Gdybyśmy odpowiednio wymanewrowali, mogłoby nas cisnąć w okolice Kerbinu. Wrócilibyśmy do domu. A lot i tak byłby sukcesem. Nikt nie dotarł jeszcze tak daleko.
Ale tym razem, weszliśmy za głęboko w studnię Eeloo. Pół roku podróży i przygotowań.
I przegraliśmy tylko dlatego, że rakieta miała ciut za słabe silniki. Ale kto to mógł przewidzieć?
Zawsze twierdziłem, że dopalaczy i mocy nigdy za mało.

Potem była nerwowa walka ze statkiem i planetą. Nie ma atmosfery, a rakieta to nie samolot. Ale się udało. Szczerze, to sam nie wiem jak.
Ale żyjemy, a rakieta nawet cała. Tylko paliwa nie ma już wcale.
Ostatnie zbiorniki, były prawie puste, ale i tak rozbiły sie przy lądowaniu.
Chłopaki mają nadzieję, że po nas przylecą, ale ja wiem, że nikt nie przyleci. A nawet jeżeli, to nie zdążą. Będziemy mieć farta, jak nas znajdą za trzysta lat.

Pozostaje sie pożegnać. Zaraz schowam cię do tej beczki, może ty, pamiętniczku, doczekasz ratunku.

Ja tu sobie posiedzę. Popatrzę jeszcze w gwiazdy. A wiesz co jest najlepsze? Że jestem najdalej ze wszystkich Kerbali (specjalnie nawet wyszedłem ze statku, że przejść kilka metrów dalej). Pędziłem z największymi prędkościami, z jakimi poruszał się Kerbal.
A mimo to... Nadal patrzę w niezmierzoną przestrzeń, gdzie mógłbym dotrzeć. A może mi się uda?
Jak służyłem w wojsku, spotkałem takiego mnicha, który wierzył w reinkerbizację. No, tę wędrówkę dusz.
Jeżeli to prawda, to chciałbym znów być pilotem i lecieć dalej i szybciej od innych. A potem znów i znów. Być zawsze pierwszy, tam gdzie nikogo nie było.

Spełniłem swoje marzenie i mogę odejść. Żegnaj pamiętniku. Przekaż moje słowa przez otchłań czasu.
Myślę, że jeszcze sobie popatrzę w gwiazdy...


[KONIEC ZAPISÓW I TŁUMACZENIA]


Martha odwróciła wzrok od czytnika i przetarła oczy. Dawno tyle nie czytała. Niesamowite. Taka pasja w jednym Kerbalu. Jak dobrze rozumiała tego Jebediaha. Oh, na pewno na Kerbinie się rzucą na te zapisy jak kepczaki na sałatę. Spojrzała na zegarek i pewne słowo samo wyrwało się z ust. Wachta! Spóźni się. Złapała obowiązkowy hełm, który zawsze należało nosić przy sobie, zapieła skafander i pobiegła na mostek. Zdążyła w ostatniej chwili.

- Kapitan na mostku! – Bosman jak zwykle był czujny.
- Dziękuję, Bosmanie, spocznij. Kto pilotuje?
- Jasmin Kerman ma teraz wachtę.
- Doskonale. Zaczynamy manewry. Koordynaty na ekran.

Na ekranie pokazały się wyliczone dane dla punktu startu i konieczne przyśpieszenie. Timer odliczał czas.

- Porucznik Jasmin, proszę startować.
- Aye, Aye ma’am.

Młoda pilot złapała za dźwignię przepustnicy i pchnęła ją.  „Admirał Joe”, ruszył cała swoją masę, rozpalając za rufą atomowy ogień. Prędkość zaczęła rosnąć. Komputer od razu wyświetlał na ekranie zmiany orbity. Mimo to nawigator stał nad swoim pulpitem i monotonie powtarzał zmiany, pilnując jednoczeście czy kurs jest prawidłowy. Po kilku minutach kiwnął głową. Komputer zaś wyświetlił wartość zerową przyśpieszenia.

- Silniki do prędkości manewrowej.
Nic się nie stało. Pilot dalej trzymała pełny ciąg. Martha i reszta załogi spojrzeli na nią.

- Silniki do prędkości manewrowej!.
Nic.

- Poruczniku Jasmin!
- Co? Oh! Tak jest, silniki do prędkości manewrowej.
I zamknęłą przepustnicę.

- Co się z panią dzieje poruczniku?
- Przepraszam Ma’am. Nagle poczułam... poczułam...
- Co takiego?
- No... że jestem tak daleko i że warto by polecieć choć trochę dalej i szybciej... Wiem, że to głupie...
- Proszę po prostu wykonywać rozkazy.  A dalej to my jeszcze polecimy. Dowódctwo planuje nową misję. Aż po za system. Do pasa Orrota Kermana, tam gdzie rodzą sie komety.
- Tak jest Ma’am!
- No to wracamy. Czas dostarczyć do domu nasze zguby.

Ogromny statek mknął przed siebie, rozcinając niezmierzoną przestrzeń. Może to trochę dziwne, a zapisy komputera twierdziły coś innego, ale droga do domu wydała im się jakaś taka wyjątkowo szybka.


THE END.









 
« Ostatnia zmiana: Nie, 23 Lut 2014, 18:21:41 wysłana przez Madrian »

Nie, 23 Lut 2014, 12:46:13
Odpowiedź #1

Offline Raynus

  • Sierżant
  • ****
  • Wiadomości: 501
  • Reputacja: 17
    • Zobacz profil
Czcionka lekko za duża. Opowiadania jeszcze nie przeczytałem, ale zaraz na pewno to zrobię i ocenię :)

Reklama

Odp: [OPOWIADANIE] - Pamiętnik znaleziony w Beczce
« Odpowiedź #1 dnia: Nie, 23 Lut 2014, 12:46:13 »

Nie, 23 Lut 2014, 13:54:19
Odpowiedź #2

Offline MegaProize

  • Kapral
  • **
  • Wiadomości: 197
  • Reputacja: 22
  • King of Skyrim!
    • Zobacz profil
Pogratulować! Świetnie napisane! Bardzo mi się podoba ten mieszany styl. Ciekawe przedstawienie obu historii i fabuła która jest interesująca, choć punktów kulminacyjnych i zwrotów akcji ze świecą szukać. Jest trochę powtórzeń i niezbyt czytelnych opisów (np. przy oblodzonym statku) ale dalej trzyma poziom.
I tak samo jak Ray piszę: Zmniejsz czcionkę! Lubię popić kawusie przy czytaniu, a ciągłe odkładanie kubka by zascrollować trochę irytuje. Pisz dalej bo widać że masz do tego dryg znacznie lepszy niż ja! :)
" Jeżeli nie mogę czegoś opisać, to to nie istnieje. Wyjątkiem jest Bóg "- Recenzent Ateista


Nie, 23 Lut 2014, 14:59:32
Odpowiedź #3

Offline DragonsNightmare

  • Sierżant
  • ****
  • Wiadomości: 505
  • Reputacja: 8
    • Zobacz profil
Świetna historia, ciekawie napisana i z wielkim zaciekawieniem ją czytałem. Widać, że masz dryg do takich historii.

Reklama

Odp: [OPOWIADANIE] - Pamiętnik znaleziony w Beczce
« Odpowiedź #3 dnia: Nie, 23 Lut 2014, 14:59:32 »

Nie, 23 Lut 2014, 15:02:35
Odpowiedź #4

Offline Sorad.

  • Szeregowy
  • *
  • Wiadomości: 78
  • Reputacja: 3
    • Zobacz profil
o rozmiarze czcionki już nie będę wspominał. Moim zdaniem zakończenie trochę skopałeś ale ogólnie opowiadanko jest bardzo fajnie, więc czekam na więcej :)

Orbity Stacjonarne

Nie, 23 Lut 2014, 22:54:48
Odpowiedź #5

Offline DawsterTM

  • Sierżant
  • ****
  • Wiadomości: 527
  • Reputacja: 35
  • *being dead intesifies*
    • Zobacz profil
A ja znowu uwielbiam! Po pierwsze, nie jest to następna sztampowa historia o tych bohaterskich kerbalach które zawsze wychodzą z wszystkiego cało. W kosmosie śmierć czyha na każdym kroku.
Świetnie też ująłeś profil psychologiczny Jebediah jaki jest kreowany przez społeczność. Zwykłego szaleńca nie wzięliby na żadną misję. Musiało w nim być to "coś", co spowodowało że stał się pilotem. Jak dla mnie ten tekst stanie się biografią Jebediah, i już zawsze będę patrzył na główną trójkę przez jego pryzmat.

Madrian, you are the best! I przyda mi się twoja pomoc...wstąp kiedyś na chat.
Best regards from Valhalla

Reklama

Odp: [OPOWIADANIE] - Pamiętnik znaleziony w Beczce
« Odpowiedź #5 dnia: Nie, 23 Lut 2014, 22:54:48 »

Pon, 12 Maj 2014, 14:01:55
Odpowiedź #6

Offline skiper

  • Szeregowy
  • *
  • Wiadomości: 13
  • Reputacja: 1
    • Zobacz profil
Czytałem to naprawde dobra książka na  :)

Nie, 15 Mar 2015, 11:40:13
Odpowiedź #7

Offline GienioRocketLabolatory

  • Szeregowy
  • *
  • Wiadomości: 5
  • Reputacja: 0
    • Zobacz profil

Reklama

Odp: [OPOWIADANIE] - Pamiętnik znaleziony w Beczce
« Odpowiedź #7 dnia: Nie, 15 Mar 2015, 11:40:13 »

Nie, 15 Mar 2015, 13:15:46
Odpowiedź #8

Offline DragonsNightmare

  • Sierżant
  • ****
  • Wiadomości: 505
  • Reputacja: 8
    • Zobacz profil
Niniejszym cofam wręczoną wcześniej Złotą Łopatę, która została wręczona niesłusznie.
« Ostatnia zmiana: Nie, 15 Mar 2015, 23:59:36 wysłana przez kamils096 »

Nie, 15 Mar 2015, 15:31:30
Odpowiedź #9

Offline Benecjusz

  • Szeregowy
  • *
  • Wiadomości: 56
  • Reputacja: 10
    • Zobacz profil
Moim skromnym zdaniem niesłusznie przyznana złota łopata. Jeśli komuś coś podoba się to nawet po kilku latach może wyrazić swoją opinię o twórczości innego użytkownika.
Burn the heretic. Kill the mutant. Purge the unclean.
It is better to die for the Emperor than live for yourself!
Faith is eternal!

Intel i5-4570 4x3,2GHz; GeForce GTX 1050 Ti G1; 2x2GB Kingston HyperX Grey + 2x4GB Corsair Vengeance

Reklama

Odp: [OPOWIADANIE] - Pamiętnik znaleziony w Beczce
« Odpowiedź #9 dnia: Nie, 15 Mar 2015, 15:31:30 »

Nie, 15 Mar 2015, 17:33:27
Odpowiedź #10

Offline Drangir

  • Major
  • *
  • Wiadomości: 1 631
  • Reputacja: 92
  • Smok rakietowy
    • Zobacz profil
    • DeviantArt
Kamils, TO NIE JEST WĄTEK PORADNIKOWY.

To jest świetne opowiadanie osadzone w świecie KSP i fajnie że ktoś to podbił, bo nowi użytkownicy poznają nieco dobra. Komentarz może niewyszukany, ale to co innego niż odpowiedź na pytanie sprzed roku.
Cytat: Steven Universe
- Wasze obliczenia były niepoprawne.
- Nie mogły być niepoprawne, skoro żadnych nie robiliśmy.

Nie, 15 Mar 2015, 23:58:45
Odpowiedź #11

Offline DragonsNightmare

  • Sierżant
  • ****
  • Wiadomości: 505
  • Reputacja: 8
    • Zobacz profil
No cóż, macie rację, mój błąd, przepraszam. W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak cofnąć "Złotą Łopatę"  :)

Edit: Niezły avatar, przez chwilę cię nie poznałem  :)
« Ostatnia zmiana: Pon, 16 Mar 2015, 00:00:20 wysłana przez kamils096 »

Reklama

Odp: [OPOWIADANIE] - Pamiętnik znaleziony w Beczce
« Odpowiedź #11 dnia: Nie, 15 Mar 2015, 23:58:45 »

Pon, 16 Mar 2015, 23:05:18
Odpowiedź #12

Offline Sareth

  • Szeregowy
  • *
  • Wiadomości: 37
  • Reputacja: 12
  • Dura lex, sed lex
    • Zobacz profil
Pozostaje mi tylko podziękować osobie która "odkopała" to opowiadanie bo jest ono kawałem dobrej roboty. Co prawda nie jestem specjalistą w sprawie literatury, ale zgadzam się co do joty z przedmówcami. :)
Dura lex, sed lex

 

Pamiętnik Jebediaha

Zaczęty przez PanKenzie

Odpowiedzi: 12
Wyświetleń: 7483
Ostatnia wiadomość Pon, 19 Sty 2015, 19:35:20
wysłana przez DragonsNightmare
[Opowiadanie] - KER-KONTAKT

Zaczęty przez Madrian

Odpowiedzi: 11
Wyświetleń: 14463
Ostatnia wiadomość Nie, 04 Sie 2013, 15:17:06
wysłana przez MegaProize
[Opowiadanie] ,,Filar''

Zaczęty przez Mithrill

Odpowiedzi: 34
Wyświetleń: 23760
Ostatnia wiadomość Sob, 05 Lis 2016, 17:33:38
wysłana przez PLDO001
[OPOWIADANIE] Rutynowy lot

Zaczęty przez Padalec

Odpowiedzi: 8
Wyświetleń: 10426
Ostatnia wiadomość Wto, 31 Paź 2017, 23:26:26
wysłana przez Torena
(Opowiadanie)Kosmiczny turysta

Zaczęty przez KUBA

Odpowiedzi: 0
Wyświetleń: 4877
Ostatnia wiadomość Śro, 26 Gru 2018, 21:20:02
wysłana przez KUBA