CZĘŚĆ PIĄTA
Kadaf Kerman nerwowo maszerował po hali. Nad jego głową wznosił się spory kadłub najnowszego wielozadaniowego statku kosmicznego. Tu i ówdzie snopy iskier strzelały spod spawarek mechaników, słychać było brzęczenia elektrycznych wiertarek i szlifierek. Praca trwała całą dobę. Po hali pozornie bezładnie biegali usmarowani budowlańcy, inżynierowie wykrzykiwali polecenia. Szef podszedł do jednego z kierowników robót zadzierającego głowę w górę i zapytał przekrzykując atakujące ze wszystkich stron hałasy.
- Jak idzie Kerman?! Okno startowe zamknie się za osiem dni!
- Damy radę! Ostatnie szlify! - odkrzyknął główny inżynier uskakując w ostatniej chwili przed spadającym z rusztowania młotkiem. - Pojutrze będziemy malować kadłub szefie! Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to za cztery dni będzie można startować!
W rzeczy samej opóźnienie było znaczne. Najnowsza maszyna miała wystartować razem z pozostałym sprzętem, który tydzień temu wyruszył w podróż na Eve. Wielozadaniowy statek ma na celu wykonanie kilku złożonych operacji. Rozstawienie satelitów komunikacyjnych, pobranie próbek gruntu z przejętej przez grawitację Eve planetoidy Gilly miliony lat temu, dostarczenie zapasów na E.S. Jeden, oraz wymianę załogi stacji. Poza tym wszystkim dodatkowo statek ten miał być szczytem komfortu podróży międzyplanetarnej, porównywanym ze słynnym statkiem kosmicznym wyprodukowanym jakiś czas temu przez stocznie Kadaf Industries, Kerbin's Phantom.
Cztery dni później podczas skromnej uroczystości rozbito butelkę szampana o szary kadłub. Komfortowy wielozadaniowiec otrzymał nazwę GreyHound. Uroczystość była skromna głównie z tego powodu, że cały sztab inżynierów przysypiał przy stole. Z braku czasu nie wysprzątano nawet hali, dlatego między na szybko rozstawionymi kieliszkami walały się robocze rękawice, elektrody do spawarek, kable i kawałki blach. O północy pierwszy raz od miesięcy zgaszono światła. Ciemny kolos lśnił szarym lakierem przetykanym tu i ówdzie pomarańczowymi wstawkami. Sześć godzin później, gdy tylko pierwsze oznaki przedświtu zaczęły wlewać się przez okna, w hali ponownie zawrzało. Ekipy odpowiedzialne za zaopatrzenie ładowały pojemniki, a cysterny tankowały zbiorniki paliwa. Ogromna suwnica powoli podniosła GreyHounda, a pod kadłub wtoczono na szynach sprawdzoną i niezawodną rakietę nośną Easy Orbit II. Gdy tylko połączono ze sobą wszystko, co miało zostać połączone, ogromna konstrukcja wytoczyła się powoli na platformę startową. Do lotu wybrano dwóch Kerbonautów. Świeżo mianowanego na dowódcę i pilota statku Longtopa Kermana i nawigatora - radiooperatora Gredfura Kermana.
Gdy tylko zapaliły się zielone kontrolki gotowości startowej potężne silniki rakiety nośnej uderzyły płomieniami w połatany beton i prawie siedemset tonowa konstrukcja oderwała się od ziemi.
Piętnaście kilometrów wyżej zestaw przechylił się prawidłowo stale przyspieszając. Sam GreyHound nie waży wiele, ledwo 68 ton. O 25 ton mniej niż słynny Kerbin's Phantom, który poleciał i wrócił z okolic Joola nie wykonując żadnego międzytankowania. Tak fantastyczne obniżenie wagi wynikało głównie z powodu zastosowania najnowszych proceduralnych materiałów kompozytowych.
Dzięki takiej a nie innej wadze, po zamknięciu orbity wokół planety w ostatniej fazie rakiety nośnej była prawie jedna czwarta paliwa. Longtop polecił swojemu świeżo upieczonemu nawigatorowi wykonać obliczenia i przygotować manewr opuszczenia SOI Kerbinu.
Po kilku minutach Gregfur krzyknął - Manewr ustawiony! Przyspieszenie o 1240 m/s, rozpoczęcie za dziewięć minut!
Gdy tylko statek znalazł się na odpowiedniej pozycji, silniki chemiczne ostatniej fazy Easy Orbit II ponownie ruszyły wprawiając GreyHounda w drżenie.
Paliwa wystarczyło na 80 % manewru, po czym odrzucono pusty zbiornik i błyskawicznie uruchomiono główne silniki jednostki. Cztery atomowe zespoły napędowe pchnęły wielozadaniowiec w pustkę kosmosu.
Po chwili manewr został zakończony. Pomimo faktu, że GreyHound wystartował prawie dwa tygodnie po statkach wyprawy głównej, to dzięki mniej ekonomicznej trajektorii obaj Kerbonauci dotrą prawdopodobnie wcześniej niż reszta zespołu.
- Zna pan gryps o udach i o piersi kapitanie? - Zapytał z uśmiechem nawigator. - Jak się nam uda, to będziemy piersi! hahaha! - Longtop parsknął śmiechem. Oby dobry humor dopisywał obu przez całą drogę do celu, pomyślał. Tarcza Kerbinu powoli zmniejszała się za rufą.
W tym samym czasie na stacji orbitalnej krążącej wokół Eve, Wehrgard Kerman odwrócił się od panelu radiowego i oznajmił - Gregry, ostatni statek wyruszył! Za jakieś 120 dni powinni być już u nas! Obawiam się, że czas się zabrać do roboty z szukaniem miejsca pod bazę.
W ciągu następnych dni przygotowano drugiego Kobolda. Z fragmentarycznych informacji z kamer poprzednich sond złożono mapę okolicy równikowej. Łazik miał za zadanie sprawdzić interesujący masyw górski, nad którym przelatywała jedna ze zdalnie sterowanych maszynek.
- Odłączam Kobolda. - mruknął Gregry.
Po zajęciu odpowiedniej pozycji niewielkie silniczki ruszyły deorbitując stopniowo łazik.
Na pułapie piętnastu kilometrów automat wystrzelił spadochron i odrzucił moduł deorbitacyjny.
Łazik powoli opadał delikatnie poddając się podmuchom wiatru.
Po chwili niewielki Kobold dotknął kołami powierzchni i rozwinął antenę komunikacyjną. Gregfry złapał za dżojstik sterowania i automatyczny łazik wyruszył w drogę.
Lądowanie wypadło na zboczu góry. Po chwili przez ekran przebiegły znajome drgawki. Osypisko. Tym razem jazda była jeszcze mniej przyjemna, niż poprzednim razem. Spore kąty podjazdów, kamienie uciekające z pod kół. Gregfry chciał sprawdzić do jakiej wysokości sięgają pobliskie szczyty, jednak strome zbocza całkowicie mu to uniemożliwiły. Po kolejnej walce z niespójnym gruntem operator szepnął zrezygnowany - Nie dam rady Wehrgard... Tu jest zdecydowanie zbyt stromo... - Faktycznie łazik często ryzykownie zsuwał się w dół grożąc wywrotką. Gregfry wykręcił maszynką i pognał wzdłuż opadającego żlebu.
Po kilkunastu godzinach przerywanych brakiem komunikacji łazik dotarł na dno niewielkiej kotliny.
Wyjątkowo gęste chmury zakryły nieboskłon i wokół łazika roztoczył się mrok. - Jak ciśnienie Wehrgard? Nie podoba mi się to niebo.
- No właśnie... ciśnieniomierz wysiadł. Widocznie oberwał jakimś kamieniem.
- Nic nie poradzimy, zostawmy to do jutra.
Następnego dnia niebo przejaśniło się na tyle, że można było kontynuować jazdę. Kobold ponownie ruszył z miejsca.
W ciągu następnych dni okolica została dość dokładnie sprawdzona. Elektryczny łazik dotarł na skraj półwyspu. Po horyzont rozpościerał się ciemny ocean.
Znaleziono co prawda nieco płaskiego gruntu, ale nic co można by uznać za interesujące geologicznie. Kerbonauci jednak uznali okolicę za obiecującą i zadecydowali o wysłaniu na powierzchnię drugiego drona lotniczego. Drugi Falcon odłączył się od stacji orbitalnej i skierował się na trajektorię deorbitacyjną.
Po przejściu przez płomienie na 15 kilometrach otworzył się spadochron.
Tym razem Gregfry był dużo spokojniejszy, praktyka lądowania została opanowana. Na czterech kilometrach klepnął guzik odpowiadający za odrzucenie modułu deorbitacyjnego razem ze spadochronem i uruchomił silnik elektryczny. Delikatnie nawrócił mijając dyndający swobodnie pusty zbiornik.
Skierował się na wschód przelatując po kilkudziesięciu minutach nad zboczami gór z którymi nie poradził sobie Kobold.
Wewnątrz niecki otoczonej szczytami pojawiły się dwa rozległe jeziora. Oczy operatora zabłysnęły, o coś takiego właśnie chodziło!
Chwilę później Falcon delikatnie lądował. Tym razem pilot w ramach testów siły nośnej zdołał zejść do niewiele ponad trzech metrów na sekundę.
Przy takiej prędkości Falconem można wylądować dosłownie wszędzie.
Po wykonaniu kilku ponownych startów, jakiś czas później powstała precyzyjna mapa okolicy. Wehrgard zmontował dane z kamer uzyskując taki oto wynik.
Prawdopodobnie właśnie w tej okolicy stanie przyszła baza. Po ponownym lądowaniu i zakończeniu lotów Falcon złożył podwozie i mocno chwycił się gruntu stalowymi kotwicami. Było to zabezpieczenie przed wywrotką, którą spowodować mogły silniejsze wiatry.
Teraz pozostało już tylko czekać na towarzyszy...
Ciąg dalszy niebawem
