Wielka radość nastała w zarządzie Kerbalskiego Programu Kosmicznego, gdy dowiedziano się o planowanych na ten rok olbrzymich dotacjach finansowych na dokładniejsze badanie najbliższego satelity Kerbinu. Jednogłośnie postanowiono zainwestować pieniądze w program zdalnie sterowanych łazików. Po miesiącach planowania, tworzenia szkiców, obliczania miliardów danych, zdolni inżynierowie stworzyli taki oto prototyp rakiety zdolnej dolecieć na Mun, niosącej ze sobą Mrover - pierwszy łazik księżycowy!
Konstrukcja owa była dosyć ryzykowna - zakładała użycie silnika atomowego o dosyć niestabilnym rdzeniu i pionierską technikę odłączania łazika od lądownika, zwaną potocznie "łazik kurde bęc".
Zastosowano decoupler z podwójnymi ładunkami wybuchowymi, który podczas detonacji, korzystając z niskiej grawitacji panującej na Munie, miał lekko podrzucić konstrukcję do góry, która mogła by obrócić się kołami do dołu i opaść nieopodal lądownika. Pomysł ten uznano za niezwykle ryzykowny, jednak najgłośniej oponujący inżynier Abelard Kerman został zwyczajnie zakrzyczany.
Nadszedł dzień startu. Z przerażeniem skonstatowano, iż mający pilotować rakietę kapitan Jebediah Kerman nie dotarł do pracy. Jak się później okazało, zachlał w knajpie z towarzyszami ze Związku Kerbalskiego, świętując kolejną udaną misję. Zamiast niego postanowiono naprędce zainstalować prototypowy moduł sztucznej inteligencji, zwany MechJebem lub po prostu "mózgiem w słoiku".
Start przebiegł pomyślnie. Dwa olbrzymie silniki wyniosły rakietę "Mun Carrier" na orbitę Kerbinu.
Po odłączeniu silników wynoszących rozpoczęto manewr skutkujący przechwyceniem przez grawitację Muna.
Po niedługim czasie rakieta osiągnęła orbitę Muna. Nastąpiło odłączenie lądownika wraz z łazikiem od statku matki, który miał powrócić na Kerbin by efektownie spłonąć w atmosferze, zacierając ślady ewentualnej porażki. Jak się później okazało, na etapie projektowania nikt nie pomyślał o dodatkowym zasilaniu dla rakiety, więc plany te spełzły na niczym.
Mech Jeb rozpoczął procedurę wyhamowywania i lądowania. Operatorzy w centrum kontroli zaczęli nerwowo stukać palcami w klawisze - zaczęła się najtrudniejsza cześć misji.
Jednak udało się! Lądownik wylądował wewnątrz jednego z licznych kraterów.
Teraz miało nastąpić odłączenie łazika od reszty statku. Wszyscy zacisnęli kciuki... Okrzyk przerażenia przebiegł przez Centrum Dowodzenia, gdy ładunki wybuchowe w decouplerach nie podniosły łazika w górę według planu. Przechylił się on na prawą stronę... I lekko ześlizgując się po powierzchni lądownika oraz zdrapując trochę lakieru, osiadł na kołach. SUKCES!!!
Mrover rozpoczął testowe pomiary prędkości i zwrotności. Wypadły one wcale pomyślnie, dlatego też postanowiono kontynuować program łazików, nieznacznie tylko udoskonalając technologię odłączania.
Dziękuję za uwagę.