CZĘŚĆ DWUNASTA
Nedman Kerman, dowódca wyprawy na Eve zakończył przeglądanie raportów pogodowych. Z czujników Falcona płynęły dane informujące o bezwietrznej pogodzie, chłopcy ze stacji orbitalnej informowali też o doskonałej widoczności. Stała się rzecz niezwykle rzadka, gęste chmury zakrywające przed wścibskim wzrokiem badaczy powierzchnię fioletowej planety niemal się rozwiały. Idealne warunki do lądowania. Kerbonauta zaczął wpisywać dane do komputera nawigacyjnego. Robił to bardzo powoli. Doszedł właśnie do momentu najbardziej wymagającego manewru w jego długiej karierze. Nie było pod ręką sprawdzonego pilota, znikąd nie mógł liczyć na pomoc, lądowanie musiał przeprowadzić sam i to z dokładnością do trzystu metrów. Nedman Kerman był w tej chwili prawdopodobnie najstarszym kerbonautą na stanie agencji. Wybrano go ze względu na ogromne doświadczenie w zawiadywaniu bazami, w końcu nie kto inny, ale właśnie on był dowódcą ogromnej mobilnej platformy MegaThor działającej przez prawie dwa lata na powierzchni Muna. Przed rozpoczęciem misji na Eve przeszedł szereg kursów doszkalających, lecz zdawał sobie sprawę, że tu i teraz wszystko zależy od jego zdolności pilotażu.
Wcisnął Enter. Wszystkie dane zostały załadowane i przeanalizowane przez komputer. Dziesięć minut do rozpoczęcia manewru deorbitacji.
- Nedman do S.E. Jeden, przygotowuje się do zejścia, zaraz zamykam systemy komunikacyjne. Jak zachmurzenie?
- Tu S.E. Jeden, pogoda dalej idealna, powodzenia staruszku!
- Tu Scott, bezpiecznego lądowania! Uważaj na zieleninę! Będziemy u ciebie za trzy dni!
- Dzięki, do zobaczenia, bez odbioru. - Nedman wcisnął przycisk zamykający anteny. Ostatni rzut okiem na wskaźniki silników atomowych, dikaplerów, silników chemicznych i mechanizmów spadochronowych. Wszystkie systemy w gotowości. Do rozpoczęcia manewru ostatnie sekundy. Chwycił za przepustnicę i pociągnął ją do siebie. Dziewięć silników atomowych o łącznej mocy 540 kN szarpnęło konstrukcją.
Prędkość szybko spadała, wysokość również, nie było odwrotu, następne minuty mogą przynieść tylko spektakularny sukces, lub całkowitą katastrofę. Zapaliły się czerwone diody informujące o wyczerpaniu paliwa w zbiorniku głównym, atomowy ciąg zasilały aktualnie zbiorniki peryferyjne.
Chwilę później zakończył się manewr wstępnej deorbitacji. Dowódca uderzył w klawisz dikaplera. Moduł podróżny został odrzucony.
Silniki chemiczne ruszyły z rykiem. Nedman wpatrywał się w powoli przesuwający się punkt lądowania. Pułap osiemdziesiąt kilometrów.
Po chwili przez kadłub zaczęły przechodzić lekkie wibracje a czujniki sygnalizowały wzrost temperatury poszycia. Za panoramicznymi szybami pojawiły się płomienie. Przeciążenie wciskało w fotel. Strzałka na tarczy wskaźnika grawitacyjnego powoli przesuwała się w prawo. Dwa, trzy, cztery, pięć G!
Nedman zacisnął szczęki wpatrując się we wskaźniki kursowe. Zejście było prawidłowe, paliwa osiemdziesiąt procent. Cały pokład trząsł się, dźwigary nośne jęczały naprężone do ostateczności. Na zewnątrz szalał pożar. Gdy tylko przeciążenie zaczęło spadać na pułapie sześćdziesięciu kilometrów kilka kolejnych szarpnięć - kolejno odpalały spadochrony.
Baza opadała coraz bardziej pionowo, lecz i tak hamowanie było niewystarczające. - Do diabła, przestrzelę! - pomyślał Nedman i błyskawicznie uruchomił silniki chemiczne.
Niewielka korekta zredukowała ruch postępowy. Spora konstrukcja przeszła do pionowego opadania. Kerbonauta przebiegł palcami po klawiszach wysuwając podwozie systemu skycrane. Prędkość sto dwadzieścia metrów na sekundę, pułap piętnaście kilometrów.
Niedługo później przez konstrukcję przeszła kolejna seria szarpnięć. To spadochrony otwierały się w pełni. Prędkość stopniowo spadała stabilizując się w końcu na poziomie siedmiu metrów na sekundę. Nedman nerwowo przyglądał się wskazaniom radarów. Kilometr, pół, trzysta metrów, dwieście... Na pięćdziesięciu metrach uruchomił silniki ponownie. Zejście i pozycja były zgodne z planem.
Kilkadziesiąt sekund później baza delikatnie osiadła na fioletowej planecie. Dowódca zgasił silniki i jęknął z ulgą. Lądowanie udało się! Teraz tylko odrzucić system lądowania, no i odłączyć łazik. Najpierw to drugie. Nedman przełączył systemy sterowania na wyrzutnik pojazdu. Konstruktorzy z Kadaf Industries postanowili zamontować łazik w jedynym miejscu gwarantującym pełne zachowanie stateczności, czyli na samym szczycie systemu skycrane. Kerman dał pełną moc na cztery maleńkie silniki chemiczne i odłączył dikapler. Płyta na której spoczywał łazik niechętnie wzniosła się w górę.
Ilość paliwa była mikroskopijna, ale też jedyną funkcją silników było umożliwienie oddalenia się od bazy. Na trzydziestu metrach paliwo się skończyło i odpaliły cztery spadochrony. Płyta z łazikiem zaczęła powolutku opadać na powierzchnię.
Moment później łazik załomotał o grunt. Nedman zdalnie uruchomił systemy niewielkiego pojazdu. Zabłysnęły reflektory a generatory RTG zaczęły ładować akumulator. Tu, na Eve, najbardziej popularny niewielki łazik korporacji serii RSR nie sprawdził by się wcale. Trzeba było skonstruować coś zupełnie nowego.
Szef wyprawy odłączył dikapler i sterując zdalnie niewielkim pojazdem zjechał nim ze stalowej płyty. Wszystko szło zgodnie z planem.
Ostatnia operacja. Odłączenie systemu lądowania. Kerbonauta chwycił się mocno i odpalił ostatni z dikaplerów. Szarpnięcie i uderzenie o grunt. Cała baza właśnie opadła o pół metra. Przełączył systemy sterowania i uruchomił urządzenie. Po dopaleniu silników system Skycrane pozbawiony swojego ładunku szybko wzniósł się ponad grunt oddalając się szybko od bazy.
Nedman dokonał lekkiego przechyłu i wyłączył sterowanie zostawiając automat samemu sobie. Instrukcja nie przewidywała precyzyjnego lądowania, skycrane miał po prostu rozbić się po wyczerpaniu paliwa jak najdalej. Włączył systemy komunikacyjne i poinformował o pełnym sukcesie lądowania. Co prawda usiadł w odległości kilometra od celu, jakkolwiek grunt był płaski jak należy, a to właśnie było najważniejsze. Nareszcie odpiął pasy i wstał ciężko z fotela. Eve. Podwójna grawitacja. Cóż, trzeba się przyzwyczaić.
Podszedł do okna i wreszcie w spokoju się rozejrzał. Baza osiadła w niecce utworzonej miliony lat temu przez meteoryty, z trzech stron otoczona szczytami urwisk kraterów.
Pomieszczenie dowódcy bazy znajdowało się na piętrze, ale by nie przemęczać załogi zainstalowano w środku prostą windę. Nedman wszedł na platformę i uruchomił mechanizm.
Z cichym buczeniem silnika elektrycznego zjechał na dolny poziom.
Podszedł do sporej doniczki i przyjrzał się jedynej formie życia nie będącej Kerbalem w promieniu milionów kilometrów. Roślina zasadzona tuż przed startem, podczas podróży przez pustkę kosmosu rosła powoli. Na szczęście lądowanie przetrwała bez szwanku. Dowódca uśmiechnął się lekko. Idiotyczna z pozoru koncepcja, by zabierać ze sobą krzak zieleniny wcale nie była taka głupia. Podczas długiej podróży była to jedyna żywa towarzyszka, dzięki której poczucie osamotnienia nie było tak przytłaczające.
Nedmanowi przypomniało się nagle o czym marzył od miesięcy. Szybko poczłapał przez kuchnię do pomieszczenia, o którym większość załóg kosmicznych mogła tylko pomarzyć.
Mianowicie do najprawdziwszej w świecie łazienki. Szybko zrzucił z siebie ubranie i wszedł pod prysznic. Wreszcie w warunkach grawitacji można sobie było pozwolić, by poczuć ciepłe krople wody spadające strumieniem na zieloną skórę. Pół godziny później wziął z szafki nowy kombinezon i ubrał się niespiesznie. - Taak, tego mi właśnie brakowało - pomyślał.
Czas na normalne śniadanie. Podszedł do aneksu kuchennego i przyrządził sobie posiłek, który dało się zjeść za pomocą sztućców. Przez ostatnie cztery miesiące musiał zadowalać się posiłkami z tubki, więc teraz z rozkoszą zatopił zęby w soczystym i najprawdziwszym w świecie kebabie - jego ulubionym daniu. Fakt, że była to pakowana sterylnie odgrzana mrożonka w niczym nie umniejszał faktu, że prawdziwe jedzenie, to nie jest jedzenie z tubki! Niedługo później wrzucił talerz i sztućce do paszczy zmywarki i ponownie zasiadł w fotelu. Cóż, teraz pozostało już tylko czekać na załogę ATE.
Najważniejszym osiągnięciem było jednak to, że lądowanie przebiegło prawidłowo. Powoli zbliżało się późne popołudnie...
Kolejna część niebawem!
Mam nadzieję, że teraz przerwa będzie krótsza. Ostatnio miałem urwanie głowy, ale jak widzicie, projekt nie został porzucony
Komentarze oczywiście mile widziane!