Dzięki za komentarze
Aż z radością wskoczyłem do VABu, ale o tym później.
po odrzuceniu niemal już pustego pojazdu transportującego łaziki zadokowałem na miejsce lądownik. Precyzyjnie między ramionami żelastwa trzymającego pojazdy. Wyrobiłem porządną orbitę wokół Dresa i odłączyłem skaner.
Orbita polarna cyk, skan wykonany. Faktycznie planeta wygląda inaczej niż Ike. Mniej poszarpana i nieco jaśniejsza.
Co tam dalej... aha, no lądownik odczepiony, siadamy.
Znowu trzeba było poskakać zanim trafiłem na równy kawałek terenu. Dres charakteryzuje się długimi dość łagodnymi zboczami. Dość, ale nie na tyle, żeby tak idiotyczny lądownik mógł usiąść gdziekolwiek. W końcu coś znalazłem. Czas oddokować łazik.
No i w drogę. Dwadzieścia kilometrów na północ znajduje się wielki krater. Postanowiłem go sobie obejrzeć.
Ogólnie rzecz biorąc z tej niewielkiej maszynki jestem niezmiernie zadowolony. Nieczęsto widuje się pojazdy na tych najmniejszych stockowych kółkach. Większość z nas omija je szerokim łukiem, a to dlatego, że takie maszynki kiepsko jeżdżą po Kerbinie. Zawieszenie zbyt miękkie, wszystko się kiwa. Ale nie na ciałach o niskiej grawitacji. Tu, na Dres siła przyciągania jest ośmiokrotnie mniejsza niż na macierzystej planecie. Co powoduje, że zawieszenie jest relatywnie osiem razy twardsze i sprawuje się po prostu doskonale!
Maszynka ma też bardzo nisko osadzony środek ciężkości, bo naprawdę absolutnie nie musicie budować łazika NAD kołami. Możecie go przecież zbudować POMIĘDZY, tak jak to właśnie zrobiłem. Jest to też zasadniczo czteroślad, ponieważ środkowa oś została wysunięta na zewnątrz. Efekt? Większa stabilność na zakrętach. Każdy pojazd ze skrętnymi dwiema osiami można przewrócić, ale jego jest autentycznie trudno. Mimo, że jeżdżę zawsze z wyłączonym SASem. No bo tak. SAS faktycznie stabilizuje pojazdy. Tyle, że uważam iż łazik wymagający do jazdy SASu jest po prostu spartaczony inżynieryjnie.
Ta maszynka SAS ma (czy też dla precyzji reaction wheel), ale nie służy on do jazdy. Służy do ponownego zadokowania, bo pojazd ten ma dwa malutkie silniczki, dzięki którym jest w stanie wznieść się ponad grunt.
Dotarłem do krawędzi krateru. Sobie zacząłem dumać, wracać, nie wracać, bo dość stromo. Z drugiej strony podczas jazdy okazało się, że podjazdy rzędu 30 stopni nie stanowią dla łazika specjalnej przeszkody. No więc zjechałem na dół ze świadomością, że zawsze mogę wskoczyć poza krater na silniczkach. A z drugiej strony wnętrze krateru jest przyjemnie płaskie - z myślą o kolejnych lądowaniach. Dobrze że zjechałem, bo odkryłem pewną rzecz, mianowicie pokładowy miernik zawartości surowca wykazał prawie dwukrotnie większe stężenie owej magicznej substancji, dobijając do niemal 11%. Z tak wysokim jeszcze się nie spotkałem. Po przejechaniu 24 kilometrów od lądowania zostawiłem łazik, a modułem kopiącym po załadowaniu wystartowałem na orbitę. Oj, dużo tych lądowań trzeba będzie jeszcze zrobić. I w tym momencie stwierdziłem, że nie. lądownik jest do dupy ze względu na wady wspomniane wcześniej. Wróciłem do VAB i zbudowałem całkiem nowiutki zestaw zawierający lądownik, zintegrowany łazik, skanery i moduł transferowy.
Po osiągnięciu orbity poleciałem na Minmusa porobić testy. Ta konstrukcja okazała się być rewelacyjna. Ale po kolei. Przy tamtym spieprzonym lądowniku wyszła jeszcze jedna wada. Mianowicie po zadokowaniu do modułu transferowego zestaw z lekka się kiwa. A bo na jednym doku. Czyli smętnie że się kiwa, ja tu nie chcę żadnego kiwania! Tak więc kiwaniu powiedziałem precz. Zastosowałem pewien unikalny system. Na fotce odrzucam żelastwo stabilizujące ładunek podczas wynoszenia na orbitę.
I uruchamiam mechanizm ramion stabilizujących.
Bajer polega na tym, że lądownik ma po bokach doki dopasowane do doków na ramionach. Po połączeniu otrzymałem absolutnie stabilne połączenie na trzy doki. Żeby się nie pocić z trafieniem, pod dokiem głównym znajduje się obrotnica z IR. Więc wszystko jedno jak zadokuję, zawsze mogę obrócić tak, żeby można było idealnie złapać ramionami. Po osiągnięciu orbity Minmusa test sond skanujących.
Jak widzicie, również sondy wyglądają nieco inaczej. Skaner zamontowałem nie od przodu, ale z boku.
Obawiałem się, że boczne ustawienie skanera będzie powodowało zejścia z kursu. Ale jednak nie, reaction wheel trzyma kierunek lotu jak w imadle. Czas na test lądownika. Oddokowuję i deorbitacja. Zwróćcie uwagę na podwozie. Nie tylko nogi są większe, ale również wysuwają się na siłownikach, co daje nam w efekcie doskonałą stabilność po wylądowaniu.
Ze względu na zainstalowany na czubku łazik ten lądownik ma dok na dole a nie na górze jak poprzedni. Wymusiło to rezygnacje z jednego silnika głównego, na rzecz kilku obwodowych. Po chwili siadam na powierzchni. Czas na test odłączania łazika. A ramię dźwigu jest dość interesujące. Najpierw pierwszy zawias odchyla od pionu pojazd.
A potem drugim guzikiem uruchamiam kolejne dwa sprzężone ze sobą zawiasy. Efekt - łazik został w prosty sposób odsunięty od lądownika. Dodatkowo wysunąłem panele słoneczne gigantor i chłodzenie.
Łazik po oddokowaniu delikatnie osiadł na powierzchni. Czas na przejażdżkę.
Ogólnie po Minmusie nie jeździ się bajecznie. Ale maszynka i tak daje radę. Nie trzeba się bać nagłego hamowania albo przyspieszania. Oczywiście na zakrętach trzeba ostrożnie i powoli. Po przejechaniu pewnie z 3 kilometrów wróciłem pod lądownik, zająłem pozycję, silniczki w ruch.
Zgodnie z założeniami łazik został zadokowany bez najmniejszego problemu. Kopiemy. Tu też znaczny skok wydajności, bo wiertła są cztery, a nie dwa jak w tamtym badziewiu, a gigantory zapewniają odpowiednią ilość prądu, by bez problemu szły drille razem z pokładową rafinerią. W końcu po załadowaniu i złożeniu tego co powinno zostać złożone start.
Lądownik wszystkie testy przeszedł doskonale, dlatego wróciłem do VABu i go... poprawiłem. Z poprawek najbardziej rzucających się w oczy było usunięcie jednego z reflektorów na ramieniu dźwigu, bo dwa prześwietlają zbyt mocno grunt. Minimalnie przedłużyłem też samo ramię, oraz dodałem zupełnie niewidoczną baterię pomiędzy dokiem a obrotnicą modułu transferowego. (przypomniały mi się jaja z clawem i ostrzeżenie, żeby zawsze dawać jakąś część między dokami a elementami z IR)
Tak więc po poprawkach ponownie wyruszyłem w kosmos nowiutkim zestawem. Ponieważ byłem z niego tak bardzo zadowolony, toteż wróciłem do VAB i.... zbudowałem całkowicie nowy lądownik, moduł transferowy i w ogóle cały zestaw. Po czym wysłałem go na orbitę.
Teraz wokół Kerbinu krążą dwa, hm, zwiedzacze. I tak sobie myślę, że oba wykonają dokładnie tę samą trasę. Zrobię sobie porównanie, który lepszy, o