Deep Space Operations wraz z Oddziałem E4 pragnie poinformować o statusie operacji MunarOne. Misja została oficjalnie anulowana na rzecz najnowszego projektu, który niejako jest kontynuacją MunarOne. Cała załoga M1 została bezpiecznie dostarczona do domów. Na wyszczególnienie zasługuje wielka odwaga i poświęcenie astronautki Jenny Kerman. Pomimo niewyjaśnionych jeszcze zdarzeń które nastąpiły na powierzchni księżyca, wróciła ona do domu i uratowała od niechybnej śmierci załogantów jednostki badawczej, która została uwięziona w rozbitym statku. Niewiele wiemy na temat tego co tam zaszło, ale nie mamy podstaw aby nie wierzyć dzielnej astronautce. Na poparcie jej wersji mamy dowody w postaci fragmentów przywiezionych na kerbin i wideodziennika bohaterki.
Mimo braku jakiejkolwiek łączności przez blisko pół roku, zdołała ona zbudować prowizoryczny statek kosmiczny i wrócić do domu, na Kerbin. Jest to nie lada wyczyn, ponieważ międzynarodowa rada kosmonautyki postanowiła zmienić standardy nawigacyjne i komunikacyjne co spowodowało brak jakiejkolwiek łączności i nawigacji podczas powrotu Jenny do domu. Nie była jednak sama - udało jej się uratować również załogę statku OTZ-806, który w niewyjaśniony sposób rozbił się na księżycu. Załoganci tegoż twierdzą, że zostali zestrzeleni, jednak żaden dowód mogący potwierdzić to zdarzenie się nie odnalazł. DSO-E4 ma jednak podstawy, że jest to prawdopodobne, ze względu na to co udokumentowała Jenny podczas pobytu na Munie.
----------------------------------------------------------------------------------------------
Wkrótce po przeprowadzonym dochodzeniu i odtajnieniu akt sprawy, Jenny Kerman udzieliła wywiadu w gazecie "Top Lift". Poniżej fragment dotyczący zdarzeń na Munie.
- Co pani robiła przed wstąpieniem w szeregi elitarnych kosmonautów?
Jakby to powiedzieć... Sprzątałam pokład tankowca, studiowałam inżynierię paliw i budowy statków. Z budowy statków jednak zrezygnowałam.
-To wiele wyjaśnia. Jak pani ocenia czas spędzony na przygotowaniach bazy wydobywczej? Czy została w końcu przygotowana?
To był wspaniały czas! Mimo kilku napotkanych problemów, było wspaniale móc robić coś znaczącego w kosmosie i to jeszcze na księżycu.
- Czy te kilka napotkanych problemów to szesnaście rozbitych dźwigów, dwa rozbite statki dostawcze, chroniczne wycieki paliwa i brak łączności przez większość czasu?
Errr... Noo... Tak jakby. Nie do końca, ale ten. No więc, gdyby noo... Wie pan, to nie ja pilotowałam dźwigi!
- Rozumiem, że były automatyczne. Co się stało podczas ostatniego półrocza spędzonego na Munie?
Ciężkie pytanie, zbyt ogólne. Wtedy było najwięcej problemów. Wszystko powariowało i musiałam sobie jakoś z tym poradzić.
- Od czego zaczęły się te problemy?
Od kosmicznego gruzu. Rozwalił doszczętnie panele słoneczne na łaziku, podziurawił zbiorniki paliwa - wszystkie wycieki jednak udało się załatać. Potem skontaktowałam się z OTZ-806. Albo raczej to oni ze mną. Też mieli dziwaczą sytuację, delikatnie mówiąc! Zestrzelono ich, jak w sci-fi! Potem komunikację z kerbinem szlag trafił, przez kolejny nalot gruzu.
- Co działo się potem?
Potem był prawdziwy rollercoaster. Pojechałam po chłopaków łazikiem do którego przyspawałam kabinę wadliwego lądownika, czyli mój ówczesny dom - został ich domem na prawie pół roku. Ja zamieszkałam w łaziku. W ich kabinie trzymaliśmy jedzenie i większość wody a z rozbitego statku udało się wyciągnąć sprawne filtry powietrza, bez tego byśmy się podusili.
- A co z budową statku?
Najpierw próbowaliśmy naprawić transponder w bazie - bez rezultatu, elektronika była całkiem rozwalona i nawet mimo zapasu części z OTZ-a nie udało się go naprawić. Po burzy mózgów ustaliliśmy, że trzeba zrobić komunikację. Częściowo się udało, skontaktowaliśmy się z jakimś statkiem, ale chwilę później spadły kolejne skały z nieba. Antena została rozwalona, większość paliwa z jednego dźwigu wyciekła a na domiar nieszczęść, jedna ze skał trafiła w mechanizmy napędowe wiertła uszkadzając je do tego stopnia, że jego użycie stało się niemożliwe.
- Wtedy przyszła kolej na budowę statku?
W telegraficznym skrócie - tak. Trzy miesiące zajęło nam planowanie, adaptacja różnych systemów napędowych oraz mariaż różnie działających technologii.
- Wygląda na to, że Wam się udało.
Owszem. Ale nie obyło się bez problemów. Nawigacji na LKO nie mieliśmy. Przez te pół roku nie dowiedzieliśmy się o fakcie zmiany protokołów nawigacyjnych. Lądowaliśmy zupełnie w ciemno.
- Jakich silników użyliście? Czy kabiny budowaliście od podstaw?
Użyliśmy tych kabin w których mieszkaliśmy. Usunęliśmy górną część sufitu łazika i wycięliśmy dziurę w spodzie lądownika po czym połączyliśmy oba moduły. Potem mieszkaliśmy tam razem. Oczywiście miałam własną sypialnię. To prawdziwi dżentelmeni.
- A co z paliwem i silnikami.
Ach, tak. Przymocowaliśmy dwa zbiorniki po obu stronach statku, symetrycznie i użyliśmy jedynego silnika który był sprawny - sprawdzony LVT-45 z rozbitego dźwigu. Nie był jednak sprawny w stu procentach. Zespół kierowania ciągiem działał tylko w jednej płaszczyźnie i na dodatek był cały skrzywiony. Aby to skompensować użyliśmy na prędce przymocowanych pędników. Paliwo do nich wpompowaliśmy do systemu zbiorników na odpady, a przewód doprowadzający paliwo do pędników puściliśmy przez system wyrzucania odpadów w przestrzeń. Do układu udało się wpleść pompy i stabilizatory ciśnienia. Działało całkiem przyzwoicie i nie było problemów z kierowaniem ciągiem, jednak mieliśmy tylko jedną łazienkę po tej operacji.
- Potem wsiedliście i polecieliście na Kerbin? Tak po prostu?
W zasadzie to... tak. Ale dopiero jak naukowcy skończyli pisać oprogramowanie. Przeprogramowali całą nawigację łazika i dodatkowo podłączyli ją pod system sterowania ciągiem jednego z rozbitych automatycznych dźwigów. Oczywiście odpowiednio ten moduł zmodyfikowali, żeby nic nie wybuchło i był "świadom" krzywego silnika, nawet jeśli tylko "mniej więcej".
- Jak odczułaś start tego statku?
Miałam wrażenie, jakby miał zaraz eksplodować. Wszystko się trzęsło, silnik powodował ogromne wibracje. Jak się później okazało, paliwo spalało się nierównomiernie. Po zbadaniu naszego statku, już tu na kerbinie, powiedzieli nam, że TO doleciało tak daleko tylko dzięki silnej woli, magii i cudom.
- Jak rozwiązaliście problem temperatury podczas wejścia w atmosferę?
Nie rozwiązaliśmy. Przyczepiliśmy jedynie części osłon termicznych do najwrażliwszych miejsc.
- Było gorąco?
Jak w samym piekle.
- Spadochrony odpaliły?
Tak, chociaż nie tak jak planowaliśmy. Pierwszy się urwał, drugi zadziałał prawidłowo, trzeci odpalił z opóźnieniem.
- Gdzie dokładnie wylądowaliście?
Zabawna sprawa, ale prosto w stodole jakiegoś chłopa, na wielgachnej kupie siana.
- A co z tym chłopem?
Ugościł nas i "przechował". Długo nie trzeba było czekać na jakieś służby. W parę minut pojawiły się bataliony czołgów i lotnictwo. Myśleli, że jesteśmy rakietą balistyczną.
- Ale nią nie byliście?
Wygląda na to, że nie.
- Czy w związku z tym otrzymała pani jakieś oferty pracy tu, na kerbinie?
Trochę pan odbiegł od tematu, ale tak. Pracuję jako młodszy główny inżynier pojazdów operujących w głębokiej przestrzeni i na obcych ciałach niebieskich. Jestem również specjalistą działu zaopatrzenia misji i optymalizacji dostaw poza Kerbin.
- Czy mogę zapytać, jeśli to nie tajemnica, w jakiej firmie? Może jakiś kolejny projekt?
Może pan, to nie jest żadna tajemnica. Pracuję nadal w DSO, przy MunarTwo. Ironia, co?
- Owszem, nieco to dziwne. Dziękuję za udzielenie odpowiedzi.
Również dziękuję, miłego dnia.