Wiecie, im dłużej nad tym dumam, tym bardziej mi się ten szalony pomysł jednak podoba. Pomyślcie o takiej opcji - ten miliarder ma fioła na punkcie kosmosu i marsa, ale nigdy nie miał możliwości nic z tym swoim hobby zrobić. Kto wie, może chciał finansować loty NASA, ale wiadomo jak z NASA. Trzeba robić teesty, trzeba robić badaania, na księżyc może wrócimy za 20 lat, a na marsa polecimy za 80. No i gdzie tu poza tym chociaż dolar finansowania zwrotu? Możliwe, że uznał tenże kasiasty człowiek, że szybciej zrobi to sam. Będzie go to kosztować cały jego majątek, więc wydumał, że kosmiczny big brother da zastrzyk gotówki na rozwój projektu, który chociaż w jakimś stopniu będzie napędzał sam z siebie.
Rozumiecie? To nie jest takie znowu arcy głupie, jak by się na pierwszy rzut oka wydawało. Jeśli by dowódcą został ktoś pokroju Hadfielda na przykład. Oczywiście rodzi się zaraz masa pytań, ale jeżeli dotychczas zgłosiło się prawie 100 000 ludzi, to założę się, że zgłosi się jeszcze conajmiej pół miliona. No nie powiecie mi, że w takiej grupie ludzi nie uda się odłowić ani jednej cennej jednostki.