Witajcie. Niestety nie udało mi się dokończyć opowiadania :( Mimo to publikuję kolejna cząstkę tej gwiezdnej opowieści.
Piszcie co o nim sądzicie. Naprawdę. Dzięki temu, mogę się rozwijać, a nastepna część będzie lepsza od poprzedniej.
Przygody Billa Kermana
Część trzecia
Satelita zarejestrował wejście w jej strefę bezpieczeństwa, na 30 sekund przed uderzeniem. Zbyt późno. Wielki biały obiekt uderzył w niewielką satelitę meteorologiczną, z prędkością 30 m/s. Za dużą. Sczątki zostały rozrzucone się we wszystkie strony, powodując niewielkie uszkodzenia, obiektu. Ten przetrwał uderzenie dosyć dobrze, jednak odłamki zrobiły swoje. Przeszyły kadłub pojazdu, powodując rozerwanie statku na dwie części. Poza tym nie wydarzyło się już nic więcej. Zarówno szczątki satelity jak i Wielkiego białego obiektu, jak gdyby nigdy nic dalej poruszały się, na odrobinę zmienionej orbicie.
***
Wahadłowiec powoli zbliżał się do dużego kanciastego kształtu, będącego „Nielegalnym satelita”.
Jebediach starał się utrzymywać w miarę równy kurs, jednak skutecznie utrudniał mu to siędzący obok Bob. Kerbal (chyba ze zdenerwowania) udzielał Jeb-owi wskazówek:
-Tylko spokojnie, spokojnie, bez nerwów słyszysz? Słyszysz? Powoli podchodź. To nie wyścig. Nie liczy się kto dotrze pierwszy. Choć w sumie jesteśmy tutaj tylko my...nieważne. Zapomnij analogię.i
Tylko pamiętaj bez nerwów...
Jebediach doprowadzony do szewskiej pasji, odparł najspokojniej jak potrafił:
-Bob, powiedz mi, czy ja kiedykolwiek mówiłem ci, w jaki sposób masz układać fiolki labolatoryjne? No właśnie. Więc nie ucz mnie dokować.
-Popieram Jeba. Wyjątkowo. Musicie wykonacć tę misję jak najszybciej-odparł Gene, przysłuchujący się rozmowie, z KSC.
-Czuję się jak w „Big Brother”. Mam nadzieję, że tego nie nagrywacie?
-Nagrywamy. W biurze mam kasetę z najlepszymi „Odcinkami”. Gdybym sprzedał to telewizji, wyszłaby druga „Moda na sukces”.
-Aż taki długowieczny nie jestem...
„Thor” powoli zbliżał się satelity. Z bliska widoczna stała się aparatura, pokrywająca kanciasty kształt gęstą siecią. Widocznie nikt nie pomyślał o estetyce, co w sumie nie powinno dziwić.
Po bokach były doczepione, dosyć duże rakiety. Tutaj jednak kształt był bardzo wysmukły, projektowany z myślą o uzyskaniu jak największej prędkości, podczas wejścia w atmosfere.
-Też to widzicie? Po jednej rakiecie, na jedno miasto.-powiedział Bill.
-O czym ty mówisz? Jestem pewien, że na Kerbinie jest więcej miast niż...-zamilknął na chwilę Jeb, prawdopodobnie żeby policzyć rakiety-8. Więcej niż 8.
-Chodziło mi o najważniejsze miasta. A dokładniej o „Związek Miast Kerbińskich”. Nie słyszałeś?
-Nie chce wyjść na idiotę, ale nie.
Bill westchnął, prawdopodobnie przyzwyczajony już do tłumaczenia każdemu, co to jest.
-To federacja miast, w których żyje około 38%, kerbalskiej populacji. Została zawiązana, aby metropolie mogły bronic swoich interesów. I nic dziwnego, że nie słyszałeś. Przymierze jest na wpół jawne. Niewielu ludzi o tym wie.
-Bo rząd je ukrywa?
-A czy ja wyglądam na fanatyka spiskowego? Po prostu nikt się tym nie interesuje. Miasta nie maja sił zbrojnych, ani broni atomowej. Łączą je interesy handlowe. Przez nie przechodzą najważniejsze węzły komunikacji, gospodarki i armii. Poza ty mieszka tam prawie połowa Kerbali. Gdyby zostały zniszczone...
-Myślisz że ten ktoś, chce zniszczyć kerbińską gospodarkę?-włączył się Bob.
-Nie sądzę-odparł Bill-To nie przyniosłoby mu żadnych korzyści. Prawdopodobnie zaszantażowałby Kerbin. To o wiele bardziej się opłaca.
-Tylko po co?
-A bo ja wiem? Powodów może być wiele. Tak czy inaczej, musimy zniszczyć to coś. Czymkolwiek jest.
Wahadłowiec zbliżył się na kilkadziesiąt metrów, jednocześnie otwierając ładownię.
-A my w ogółe mamy jakiś plan?-niespodziewanie zapytał Bob.
-Eee...nie wiem. Chyba zapytam się Gen-a. Gene?
Po chwili z interkomu rozległ się głos:
-Liczę na twoja kreatywność.
-To nie fair. Odwalamy całą brudna robotę i jeszcze musimy wymyśłić jak to zrobić!
-Jesteś inżynierem. Na pewno masz już milion sposobów na rozwiązanie problemu.
W tym momencie satelita obudziła się. Nie żeby wcześniej spała, ale tak to właśnie wyglądało. Obróciła się w kierunku „Thora”. Przez chwilę, która zdawała się trwać o wiele dłużej, nic się nie działo. Chwilę potem satelita wystrzelił. Dosłownie. Mniejsza niewidoczna z zewnątrz rakieta poleciała w stronę wahadłowca. Gdyby nie odruchowa reakcja Jeba, prawdopodobnie, załoga wąchałaby kwiatki od spodu. Jeśli w kosmosie byłyby kwiatki. A nie było.
Bob, Bill i Jeb wpatrywali się w czarny ślad pozostawiony na oknie, przez przelatującą rakietę.
Bob zareagował odruchowo.
-COFAJ!!!-po czym zemdlał.
-No to sobie uratowaliśmy świat-pufnął z niezadowoleniem Bill-Halo, tu „Thor”. Zostaliśmy zaatakowani, powtarzam zostaliśmy zaatakowani.
-Co?? Przez satelitę?
-Nie przez świętego mikołaja. A przez co? Jakie są procedury?
-Nie ma...
-Czyli radź sobie człowieku sam-powiedział Bill sam do siebie. Podpłynął do Jeba.
-Jakieś pomysły?
Jebediach podrapał się po głowie. Pomysły, pomysły. Po chwili wykrzyknął:
-Eureka, znalazłem!
-Nigdy nie posądziłbym ciebie o używanie tak trudnych słów. Dobra, jaki to pomysł?
-To proste, jak budowa cepa. Cokolwiek to jest. A więc któryś z nas (czyli ty), wyjdzie na zewnątrz i wyłączy satelitę. W tym czasie ja odwrócę jego uwagę. Nawet jeśli cię zauważy, to i tak jesteś zbyt małym celem, żeby cię namierzyć. A sam do siebie przecież strzelał ni będzie.
-A jeśli ma kałacha i będzie strzelał na oślep?
-To masz problem, przyjacielu.
Cóż było robić, Bill podpłynął do śluzy. Ubrał się w kombinezon, i przeszedł w przestrzeń kosmiczną. Zazwyczaj uwielbiał ten moment, ale tym razem było inaczej. Wesołe podniecenie zastąpił strach. Czysty, zimny strach.
Wyleciał ze śluzy, jednocześnie orientując się w przestrzeni. Jeb wybrał ten moment na rozpoczęcie manewru. Za pomocą jednego niewielkiego impulsu, silniczków manewrowania w przestrzeni, odepchnął się do przodu, w kierunku szarego kształtu. Właśnie w tej chwili satelita wystrzelił ponownie. Na szczęście „Thor” obrócił się w tym momencie o kilka stopni, unikając frontalnego spotkania z rakietką. Nie dało się jednak nie zauważyć, że lotki są lekko przypalone.
-Co z tego, że zniszczymy satelitę, jeśli nie będziemy mieli czym wrócić?-zapytał Bill.
-Chciałbyś się zamienić? Robię co mogę. A ty się lepiej streszczaj, bo długo tak nie wytrzymam.
Właśnie tą chwilę wybrał satelita, na przeładowanie i wysłanie w samobójczą misji kolejnej rakiety.
Ta trafiła celu, przedziurawiając dach ładowni.
-A niech to! Dlaczego nie lecimy, kerbollo? Pamiętam, jakie zwinne były to maszyny. Ech, gdybym teraz jedną miał...
-Nie rozmarz się. To dopiero początek.
Koniec części trzeciej
Oceń mnie. Teraz. To może byc krytyka