No każda możliwa teoria wejścia w czarną dziurę przewiduje rozmazanie pilota na miazgę grubości neutronu.
Takie rozmazanie następuje w osobliwości-położonej w punkcie, do którego ,,zapada się'' czarna dziura. A jeśli takowa obraca się (jak Gargantua), osobliwość nie tworzy punktu, lecz pierścień. Lecąc z odpowiedniej strony, można przeżyć. Samą spagetyfikację (poprawcie mnie, jeśli coś...), czyli rozciąganie pod wpływem siły przyciągania czarnej dziury można obejść: supermasywne czarne dziury-choć zabrzmi to dziwnie-mniej zaginają czasoprzestrzeń, więc nie rozciągają tak mocno.
Przynajmniej takie wnioski wyciągnąłem z opowieści dr. Michio Kaku.
Co do dylatacji czasu-zauważ, że zalało im silniki, więc sporo czasu czekali aż wyschną; zaś 1 godzina na planecie-7 lat na Ziemi. Do tego czas deorbitacji i orbitacji, i trochę tych lat się nazbierało.
I to jest niby różnica między powierzchnią a orbitą tej planety! No stek bzdur!
To jest różnica czasu między powierzchnią planety a statkiem, który krążył po orbicie Gargantui, pozostając w pobliżu planety.
I jeszcze jedno: kto powiedział, że te planety mają orbitę kołową?
Już abstrahując od tego, że jacyś tajniacy zbudowali ultranowoczesną rakietę, ale załogę skompletowali moment przed startem.
Załoga była skompletowana wcześniej, brakowało tylko pilota. Cooper latał wcześniej dla NASA, a inni kandydaci nawet nie opuścili symulatora. Więc że trafiła im się okazja wykorzystać kogoś z doświadczeniem, to skorzystali; a darowanemu pilotowi nie zagląda się w zęby, czy jakoś tak.