Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.


Wiadomości - Madrian

Strony: 1 2 3 [4] 5 6 ... 29
46
Dyskusje na dowolne tematy / Odp: Filmoteka Sci-Fi Człowieka
« dnia: Śro, 06 Sty 2016, 14:53:39 »
Robson - tradycją jest chyba nazywać różne rozwiązania od imienia odkrywcy, a tym w filmie był Ritch Purnell. jak by to idiotycznie nie brzmiało.
A że, asysta grawitacyjna nie była nowością - to chyba nie ma znaczenia dla typowego odbiorcy filmu.

W czasach "wyścigów zbrojeń", jest normą, że nie wie prawica co robi lewica. Inna, konkurencyjna agencja kosmiczna może np. prowadzić badania nad napędem dającym przewagę w wyścigu w kosmos, nie informując o tym świata. Mogą też mieć np. silnik, nie mieć reszty technologii. NASA nie przedstawiła nic specjalnie innowacyjnego od dość dawna.
Wysłali człowieka na Księżyc, kosztem ogromnych nakładów sił i środków, ale ekonomiczne wynoszenie ładunków w kosmos im nie wychodzi. Stąd i powstały konkurencyjne agencje kosmiczne.
NASA nie ma potrzeb wymyślać komercyjnych rozwiązań. Wystarcza im, jako agencji badawczej, odkrycie jednego sposobu na daną misję. Skupiają się na niezawodności, a nie na ekonomice.
Dlatego też, jeśli nie pracowali nad konkretnym rozwiązaniem, to mogą go po prostu nie posiadać. Co w tym dziwnego? Większość ich rozwiązań to prototypy i produkty jednostkowe. Zapasów i produkcji seryjnej brak.

Weź pod uwagę, że większość "czarnej roboty" kosmicznej, odwalają inne agencje - czyli wysyłanie satelitów, zaopatrzenie stacji kosmicznej itd. A NASA skupia się na misjach badawczych i pionierskich. Nie jest gotowa do rozwiązywania nagłych problemów sprzętowych. Oni pracują nad problemem na Ziemi i to dość długo - im się nie śpieszy, a jak się coś nie uda, to misję porzucają.
Wątpię by przewidywali ratowanie astronauty pozostawionego w kosmosie. raczej skorzystają z gotowego rozwiązania - czyli protokołu przemówień medialnych dla oficjeli. To jest proste, tanie i można trzymać w teczce i wyjąć jak będzie potrzebne. Takie mniej więcej były do tej pory "metody ratunkowe" NASA.

Pomoc Chin? Są innowacyjni. Zależy im na wygraniu wyścigu w kosmos, w celu gospodarczym. Mogą pracować nad rozwiązaniami ekonomicznymi. Ale nie mają też doświadczenia i technologii.
Użyczenie w tym wypadku silnika prototypowego, w zamian za dopuszczenie do projektu (i poznanie istniejących rozwiązań i technologii), jest efektywną metodą "cywilizowanego" szpiegostwa przemysłowego. Podpatrzymy jak "jueseje" to robią, skopiujemy, ulepszymy i za dwa lata będziemy mieć swoją rakietę. nawet jak się nie uda.

Nie jest to zatem wątek ukazujący "humanitaryzm" Chin - uratujmy im człowieka!. Tylko dość typowa zagrywka w świecie korporacyjnym. Pomożemy wam! Patrzcie jacy jesteśmy pomocni i dobrzy. Napiszcie w gazetach... A tak przy okazji, Silnik jest drogi, badania nad nim kosztowały. Pieniądze? Nie dzięki. Mamy. Ale za licencje na dwie, czy trzy technologie, zostawienia naszych ekspertów sama na sam z waszą instalacją na jeden dzień, albo np. wasz prezydent za pół roku da nam koncesje na złoża surowców w strefie wpływów USA, itd. - Bardzo chętnie.
Typowe wykorzystanie okazji - pożyczymy wam coś, czego aktualnie nie macie, a my i tak nie możemy użyć. W zamian za korzyści w przyszłości.

Ale tego w filmie nie pokazują. Tylko właśnie ten ogólnie znany wątek medialny.
A nawet jeśli się nie udało - Sorry Winnetou, ale próbowaliśmy. Pomagaliśmy w ratowaniu biedaka daleko od domu.
Co z tego, że dziennie u nas i u was, z głodu umierają tysiące. ;)

Cały ten wątek z ratunkiem, w zasadzie ukazuje małostkowość NASA i USA. Strach przed kompromitacją. Próba maskowania niedociągnięć, kombinowanie jak wyciągnąć więcej funduszy na ten czy na inny cel. Jak się nie da na ratunek, to na sprowadzenie zwłok. Byle by kasę dali.
i przy okazji zastanawiające jest jak łatwo było ten fakt ukryć. Wystarczyło nie powiadamiać o odkryciu, przerwać komunikację, utajnić. Co zresztą zrobiono przynajmniej w stosunku do "starej" załogi".
Za parę lat wysłać oficjalną wyprawę po zwłoki, albo nawet nie.
Mamy za to pierwszego bohatera, który zginął na obcej planecie w imię rozwoju ludzkości. A następną wyprawę odwołać, albo zmienić miejsce lądowania bez informowania najbardziej zainteresowanego, albo dać załodze pistole z magazynkiem i tajnym rozkazem - jak kogoś zobaczysz, zlikwiduj. I cicho sza.

Zastanawiałeś się Robson, ile kasy NASA wyciągnęła od rządu i okazjonalnych sponsorów, na cel ratowania jednego człowieka? :) Tym bardziej, że kosztowało ich to trochę paliwa więcej do statku, który już mieli w kosmosie. Wystrzelili rakietę, która niekoniecznie musiała być prawdziwa, a powód eksplozji był jasny - nie mieliśmy czasu na kontrolę. Nikt się nie czepia. Typowy "Miś na miarę możliwości". masz pojęcie ile kosztów i wydatków można wcisnąć w taką "nieudaną" misję? Wierzysz, że nikt by tego nie zrobił?

Doszedł prototyp od Chińczyków (wierzysz, że nikt by go zbadał w czasie montażu do rakiety? To nie trwało godzinkę). Zysk wizerunkowy i sporo kasy.

Nie ma tu nic nieprawdopodobnego. Może tylko nie wszystko w filmie pokazano i wiele spłycono.

47
Inne / Odp: Kadaf Industries, rozmaitości!
« dnia: Śro, 06 Sty 2016, 14:26:25 »
Problemem wiatrakowców, rzutujących na ich popularność, jest to, że de facto są zwykłym samolotem. Inna jest tylko konstrukcja skrzydła. I nie są w stanie zastąpić śmigłowców w ich najważniejszych rolach. A w tych, które są w stanie wykonać, klasyczne samoloty są lepsze. I mniejsze. Wiatrakowiec zajmuje sporo miejsca.
I tak jak samolot, potrzebują pasa startowego. I niestety, jak na samolot, mają zbyt mały udźwig użyteczny. Ciekawa konstrukcja do latania rekreacyjnego, ale nie do wykorzystania komercyjnego.
Do tego mała prędkość maksymalna i mały zasięg, oraz dość delikatna konstrukcja.

Fajna alternatywa dla motolotni czy ULM, ale nie dla większości zastosowań w lotnictwie.
Do tego cena. Za te same pieniądze, możemy kupić coś, co leci dalej i szybciej i wyżej i wygodniej.
Prostota idei, nie przekłada się na cenę.

Stąd i niska popularność.

48
Dyskusje na dowolne tematy / Odp: internetowe znaleziska
« dnia: Śro, 06 Sty 2016, 13:57:41 »
Zespół speców od reklam znanego portalu aukcyjnego, postanowił "pokazać na co ich stać", poza filmami reklamowymi.
Powstał projekt stworzenia filmów w oparciu o wątki z polskich legend.
Miłego oglądania, nowego spojrzenia na polskie legendy. Na razie powstały dwa filmy. Ale kto wie... może będą kolejne... :)

Dratewka i Smok Wawelski


Pan Twardowsky. Czyli jak to jest wchodzić w układy z diabłem.

49
Szukam modyfikacji / Odp: Ustalanie trajektorii lotu
« dnia: Nie, 03 Sty 2016, 02:07:28 »
Tylko jeżeli grasz w trybie kariery.
W Sandboxie masz wszystko od razu.
W trybie kariery, musisz odblokowywać przeróżne opcje, poprzez rozbudowę odpowiednich budynków.
A do tego umiejętności Kerbali poprawiają się i poszerzają wraz z nabywaniem doświadczenia w misjach.

50
Inne gry / Odp: Space Engineers
« dnia: Pon, 28 Gru 2015, 17:11:08 »
Must have? Raczej nie. Ja mam osobiście aż jeden - na konfigurowalne ekrany LCD. Fajnie jak wyświetlają różne rzeczy o stanie konstrukcji.
Ale znajdziesz mnóstwo modów, na niemal wszystko. Od mebli, bo części do konstrukcji pojazdów znanych z popularnych uniwersów.
Warto zajrzeć do warsztatu, podpatrzeć co się dzieje, jakie ludzie mają pomysły.

Gra nie ma zasadniczo fabuły. Gra się - robiąc co się chce.
W trybie survival trzeba jedynie dbać o produkcję zasobów do życia, czyli tlenu i energii, a materiały do wszystkich konstrukcji trzeba zdobywać samemu. A jak się włączy odpowiednie opcje, to jeszcze się bronić przed atakami piratów i/lub okresowymi deszczami meteorytów.


51
Własna twórczość / Odp: Boeing
« dnia: Nie, 27 Gru 2015, 03:08:00 »
Jeśli chodzi o lądowanie w czasach gdy nie ma lotnisk, to najsensowniejszym wyborem załogi, byłoby wodowanie. Równa, w miarę miękka i gładka powierzchnia. Można podejść wolno i z łagodnym podejściem. Wytracić prędkość i wodować w okolicach brzegu. Ale nawet największy wariat wśród pilotów, nie zdecydowałby się na lądowanie w lesie. Nawet mając nadzieję na amortyzacyjne własności drzew. Pomiędzy drzewami mogą być skały, jary, stare i grube pnie, nie wiadomo gdzie się ląduje, jak daleko jest ziemia, pod jakim kątem przebiega - może właśnie lecisz wprost na zalesiony stok małego pagórka co będzie jak rąbnięcie w ścianę itd.

Natomiast jezioro, morze czy nawet rzeka - jest znacznie lepszym miejscem do takiego lądowania. Jest spora szansa na wylądowanie tak, by nawet nie uszkodzić poważnie samolotu. A w razie pożaru, od razu jest woda, by go przygasić.

52
Inne / Odp: Pokaż nam swój [cokolwiek]!
« dnia: Sob, 26 Gru 2015, 22:58:31 »
Kosmiczny kraken ciągle szuka nowych ofiar. :)

53
Własna twórczość / Odp: [Opowiadanie] - Zejście z Orbity
« dnia: Sob, 26 Gru 2015, 22:41:27 »
Poprawione.

54
Własna twórczość / Odp: Boeing
« dnia: Sob, 26 Gru 2015, 22:31:11 »
Ja się czepnę. ;)

Niemal wszystkie dialogi w ramkach. To utrudnia czytanie i wyrywa czytelnika ze świata.
Pół biedy gdyby była konsekwencja. Ale w połowie tekstu, zmieniasz manierę i część dialogów jest normalnie, część w ramkach, by w końcu w ramkach zostały tylko wypowiedzi radiowe. Kompletnie pomieszane.
 
Procedura zmiany kursu na samym początku - kompletnie oderwana od rzeczywistości. Przydałoby się trochę zapoznać z procedurami w lotnictwie.
Korytarz powietrzny to baaardzo szeroka strefa, mająca wielokilometrową szerokość i wysokość. W jego zakresie samoloty utrzymują kurs i wysokość. Korytarza się nie przydziela, ani nie ustala. Jest jak droga na mapie - stały i wyznaczony przez naziemną infrastrukturę radiolatarni.

Normą jest, by samolot pasażerski zmieniał kurs w przypadku ryzyka wejścia w burzę. Kapitan jest osobą, która podejmuje taką decyzję i jedynie informuje o niej kontrolę lotów. Kontrola ma jedynie sprawdzić, czy wybrany kurs nie koliduje z kursem innych maszyn. Tylko kapitan samolotu jest władny do określania kursu i jego zmiany. W razie najmniejszego zagrożenia, ma prawo zmienić kurs, wylądować na wybranym lotnisku, a nawet zawrócić.

Wreszcie, drugi pilot i inni członkowie nie mogą się rzucać na kapitana tylko dlatego, że chce zmienić kurs. To by był bunt. Załoga samolotu pasażerskiego z wielką chęcią by się zgodziła na zmianę kursu, bo przelot przez burzę jest dla samolotu potencjalnie groźny. A szczególnie dla pasażerów. Zdarzały się przypadki śmierci pasażerów w wyniku turbulencji.
Realistycznie to jeszcze powinni pochwalić kapitana za chęć zmiany kursu, rezygnację z oszczędzania paliwa i zadbanie o komfort podróżnych i ich własny.

Wreszcie, co by się nie działo - piloci nie wstaną i nie opuszczą kokpitu w czasie lotu. Na pewno nie obaj. To skrajnie nieodpowiedzialne i niedopuszczalne.
Stąd i wydarzenia na pokładzie samolotu są po prostu nierealne. Gdyby się nawet pobili, to zrobiliby to w kokpicie.

No i zejście na niski pułap. Takimi samolotami się tego nie robi. Na niskim pułapie samolot tej wielkości i masy, spala wielokrotnie więcej paliwa niż normalnie. Kolejne, nieodpowiedzialne zachowanie załogi.

Katastrofa - Samoloty bez paliwa nie eksplodują. Bo nie ma co eksplodować. W czasie uderzenia się po prostu rozpadają na kawałki. Po drugie, uderzenie takiego samolotu w las, dowolny, przy takich prędkościach, zmienia go w wiórki kokosowe. Zbyt dużo filmów z Hollywood. Cały opis rozbicia się jest surrealistyczny i niewiarygodny. Nikt by nie przeżył, a pilot by nie wstał z fotela. Przeciążenie by go zabiło. A tu wstaje jak młody bóg i jeszcze sobie chodzi po samolocie spacerkiem. A potem mdleje, bo samolot porysowany. Scena jak z filmu parodystycznego klasy D.

Szkoda, że tego z kimś nie skonsultowałeś. ;)

55
Własna twórczość / Odp: [Opowiadanie] - Zejście z Orbity
« dnia: Sob, 26 Gru 2015, 21:43:44 »
Trochę mnie zdziwiłeś.

Cytuj
Jebediah patrzył na swoje kierownika, Jima Kermana

Nie widzę tam literówek. Ani zjadania literek. Jeśli chodzi o imię bohatera, to jest zapisane zgodnie z pisownią w grze.

Opowiadanie sprawdzałem. Choć w był moment, kiedy pisałem część opowiadania na walniętej klawiaturze.
Mogło się coś przekraść. Niestety korekta w Wordzie jakoś nic nie łapie, a i po czytaniu parokrotnym, zauważyłem jedną literówkę, którą poprawiłem.
A jeśli chodzi o:

Cytuj
- Chce.cie. nas. U.zie.mić?

To kropki są akcentem, dzielącym wypowiedź na pojedyncze sylaby.

Screenów nie daję i nie dam.
Opowiadanie wg mnie to tekst. Screen ogranicza wyobraźnię czytelnika i zamienia opowiadanie w historyjkę obrazkową. Przy tekście, "obrazkami" jest sama wyobraźnia czytelnika.
Tylko w jednym opowiadaniu, z publikowanych wcześniej na forum, publikowanym na forum, dałem screeny, ale to była raczej fabularyzowane przedstawienie konkretnej konstrukcji.

56
Własna twórczość / [Opowiadanie] - Zejście z Orbity
« dnia: Sob, 26 Gru 2015, 21:14:00 »
Ostatni prezent w te święta.
Opowiadanko powstawało od jakiegoś czasu. Dość długiego. Niestety brak czasu wpłynął na czas pisania.
W końcu jednak udało się je skończyć.
Miłego czytania.  ;D

Zejście z orbity.

Część I

Jebediah patrzył na swojego kierownika, Jima Kermana. Patrzył tępo, swoimi wielkimi oczami i robił minę jak skrzywdzony kirbat, przy rozlanej misce mleka. Dziwny, lekko żółty kolor skóry dopełniał jego smutnego widoku.
Jim, dla odmiany patrzył na Jebediaha, sztywnym, formalnym spojrzeniem fachowca, pewnego swoich racji. Jeb w końcu się przemógł a jego szczęka zadrżała. Wreszcie wydał też głos.
- Ale… ale…ale… jak to? Jak to: „nie lecę?”?
Jim nabrał powietrza, głównie by nie rozedrzeć się na tego idiotę. Wdech uspokoił mu nerwy.
- Zwyczajnie. Leci ktoś inny. A ty, po odbyciu tysiąca, trzystu dwudziestu czterech misji kosmicznych i lotów suborbitalnych, zostajesz skierowany na nowe, odpowiedzialne stanowisko. To znaczący awans i musiałem rozważyć wiele dodatkowych kandydatur, ale wybrałem ciebie. A zarząd przychylił się do mojej prośby – Zakończył swoją profesjonalną odpowiedź Jim. A w myślach dodał „trzeba było nie denerwować mnie ostatnio”.
Jebadiah wyglądał jakby ktoś mu zabrał ostatniego kerburgera sprzed nosa. Jim się ulitował.
- Nie będziesz zresztą sam. Bill i Bob też dostali awans i będziecie współpracować. Tylko na ziemi.
Jeb właśnie stracił żółtawy kolor skóry. Oczy zwęziły się. Skóra zaczęła się robić ciemnozielona. W pół sekundy przeszedł od płaczliwego mamisynka do wściekłego szaleńca.
- Chce.cie. nas. U.zie.mić?
Wyakcentował poszczególne słowa, bardzo wyraźnymi kropkami.
Większość osób by w tym momencie przełknęło ślinę, zrobiło ugodową minę i postarało się odgrodzić od Jeba solidnym meblem oraz zapewnić drogę ucieczki. Jim nie spanikował. Nie pierwszy raz widział tego wariata w tym stanie i wiedział, na co może sobie pozwolić.
- Tak.
Jeb zerwał się z krzesła i z całej siły huknął pięścią w biurko. Kubek z ołówkami podskoczył w górę, a same ołówki jeszcze wyżej. Obróciły się o sto osiemdziesiąt stopni i spadły z powrotem do kubka. Jim zerknął na to lekko zdziwiony, ale tylko wzruszył ramionami i ponownie spojrzał wprost w otchłanie ciemności na dnie źrenic Jeba. Ten przysunął się bliżej i wpatrzył dzikim wzrokiem w oczy swojego szefa. Z gardła zaczął się wydobywać się dziwny charkot. Na czole pojawiła się pozioma kreska i błysnęły zęby zza uchylonych warg, Gdyby właśnie Jeba zobaczył jakiś kanibal, to pewnie zacząłby by robić notatki z zastraszania swoich ofiar. A potem pewnie by zrezygnował i sam wlazł do kotła, przepraszając żarliwie , że Jebediah musiał czekać.
Jim wytrzymał spojrzenie.
- Skończyłeś przedstawienie? To siadaj. Ja jeszcze nie skończyłem.
Jeba jakby coś trafiło. Zapewne jakiś anioł przesunął mu w mózgu odpowiedni przełącznik. Klepnął na siedzenie, założył nogę na nogę i niczym profesjonalny negocjator policyjny, z pokerową twarzą spojrzał na Jima.
- Rozumiem, że nie ma innej opcji?
- Nie ma.
- To o co chodzi? Gdybyście chcieli uziemić mnie i chłopaków, znalazłoby się kilka łatwiejszych sposobów.
- Jak nie wiesz o co chodzi to chodzi o reputację…
- … o pieniądze – odruchowo poprawił Jeb.
- To też. Ale teraz akurat o reputację, a za nią stoją pieniądze.
- Dobra, słucham.
Jim wreszcie odetchną z ulgą. Oczywiście nie dał nic po sobie poznać. Ale jak Jeb przeszedł przez atak szału, stawał się profesjonalistą w każdym calu. Dlatego był głównym pilotem większości misji. Zwykły wariat by od dawna był na zielonej trawce albo pod rzeczoną trawką. Jakieś dwa metry pod…
- Jak pewnie słyszałeś plotki, musimy poszerzyć nasze kadry.
- Nic nowego. Ale zastanawiam się, od czego mamy dział kadr?
Głową wskazał okazały budynek za oknem. Świeżo wyremontowany i powiększony.
- Dział kadr to jedno. Nasi… hm… „patroni”, chcą dbać jednocześnie o wizerunek. I wpadli na kuriozalny pomysł. Słyszałeś ostatni news, jaki ogłosili nasi „szacowni” konkurenci z Zachodniej Agencji Podboju Kosmosu?
- Te osły? A co oni mogli wymyślić? Połowa naszych misji to było ratowanie ich podopiecznych z tarapatów. O to jeden z drugim zapomnieli przypiąć się liną przed wyjściem ze statku, a to nie zatankowali jetpacka, a to zapomnieli o nim w ogóle. I tak dalej. Moim faworytem jest ten idiota, co zostawił na orbicie swoich dwóch kumpli, których musieliśmy ściągać super szybko, bo kończył im się tlen. Dziwię się, że jeszcze im pozwalają latać i skąd mają pieniądze. Nas by przy takim poziomie dawno zrównali z ziemią.
- Dzięki tym baranom solidnie podreperowaliśmy budżet. W każdym razie ogłosili nabór kobiet do misji kosmicznych. Chcą wysłać pierwszą Kerbalkę w kosmos.
- I chcecie, bym na wszelki wypadek był pod ręką, ratować ich damy?
Jim uśmiechnął się oszczędnie, ale wyjątkowo wrednie.
- Nie.
- Nie?
- Nie.
Jeb zamrugał zaskoczony. Ale nie powtórzył ostatniego pytania.
- To, co chcecie?
- Być pierwsi.
- Pierwsi? Zaraz… Zaraz… Czy to znaczy, że… To, co ja myślę, chcecie?
- Tak. Zapewne tak. – Dodał szybko Jim. Pamiętał niektóre pomysły, na jakie wpadał Jebediah. I jak się mnożyły, kiedy kombinował wspólnie z Billem i Bobem.
- Myślę, że chcecie sami wysłać pierwszą Kerbalkę. I mam ją zawieźć?
- Nie.
- Nie?
- Nie.
Jeb zamrugał zaskoczony. Przez chwilę miał poczucie Deja Vu.
- To co chce… eee…. Czy wy chcecie… TEGO?
- Tak.
- Ale sama baba za sterami?
Jim uśmiechnął się z politowaniem.
- Oczywiście, że nie sama. Gorzej…
Jeb potrząsnął głową…
- Och… Jest tylko jedna rzecz gorsza od baby za sterami.
- No właśnie. I dlatego wy trzej jesteście mi na gwałt potrzebni tutaj, na ziemi. Nie ma nikogo, kto by lepiej przygotował nasz najsłabszy element.
- Och…
- Nie przesadzaj. Dacie radę.
- Och…
Jim spojrzał na Jebediaha. A potem pochylił się pod biurkiem i z całej siły kopnął go w goleń. Na tyle, na ile sięgnął pod biurkiem.
- Auć!
Sukces jednak został nagrodzony. Jeb wyszedł z transu.
- To kiedy zaczynamy i od czego?
Jim sięgnął do szuflady i podał Jebediahowi ulotkę.
- Oczywiście, od castingu. Za godzinę. – I wskazał Jebowi okno. I zachęcają pokiwał głową.
Jeb Spojrzał za okno, nieco podejrzliwie, potem na Jima i znów na okno. Wstał i podszedł do szklanej tafli. A potem spojrzał w dół. Przed wejściem do biurowca kłębił się cały tłum kobiet. Najmłodsza kandydatka musiała być trzymana na rękach. Najstarsza, była trzymana pod rękę. I pomagała sobie chodzikiem. Jedna czy dwie uczestniczki miały na sobie kuchenne fartuchy. Inna – trzymała gitarę. Wszystkie bez wyjątku kręciły się jak pszczoły w roju. Jeb przeniknął wyobraźnią szybę i pomyślał o hałasie. Dzięki stwórcy za dźwiękoszczelne okna. Odwrócił się do szefa.
- Wierz mi… To się bardzo, bardzo źle skończy.
Jim wstał podszedł do okna i poklepał Jeba po plecach.
- Dasz radę. Zdolny jesteś.
- Nie aż tak.
- Trzymaj.
- To cukierek?
- Nie. Nasz psychiatra to przepisuje.
- Psychiatra?
- Tak. Jedna tabletka i cały dzień jesteś spokojny jak skała.
- Hę?
Jim spojrzał Jebowi głęboko w oczy.
- A jak twoim zdaniem wytrzymałem Ciebie, Billa i Boba?
I Jim uśmiechnął się szeroko do oniemiałego Jebediaha.

O dziwo, casting poszedł bardzo szybko. Głównie dzięki Billowi. Zaskoczony awansem równie mocno jak Jeb, dość szybko doszedł do siebie i zaczął kombinować. W efekcie, koło głównego hangaru w pół godziny stanęła imponująca konstrukcja, zbudowana z dwóch słupów o wysokości kilkunastu metrów, dwóch lin do hamowania samolotów oraz jednego krzesła.
Po czym poinformował zebrane kandydatki, że po złożeniu CV, wszystkie zostaną poddane testowi na znoszenie przeciążeń. Gdy tylko to powiedział, jeden z techników pociągnął zawleczkę i krzesło wystrzeliło w górę, na gumowych linach. Uniosło w górę spory worek piasku, który w szczytowym momencie oderwał się od krzesła i wirując poddał się radośnie grawitacji. Większość pań, śledziła lot woreczka i jego lądowanie na betonie zahipnotyzowanym wzrokiem. Bill słysząc za plecami plaśnięcie, odwrócił się na chwilę i zblazowanym tonem rzucił krótkie, ale dobrze słyszalne „to się wykalibruje w następnym teście”. Po czym zaprosił panie do budynku w celu złożenia papierów. Dziwnym trafem, kupka złożonych podań była niezbyt wielka. Tu do akcji wkroczył Bob i swoim zacięciem naukowca wyselekcjonował te kandydatki, które nie rokowały nadziei. Były za stare, za młode, za bardzo psychopatyczne i tak dalej. Resztę zaprosił na zapowiedziany test przeciążenia. Na normalnej wirówce. Zdziwionym paniom, pytającym o konstrukcje na placu, powiedział, że to była przecież maszyna do testowania lin hamujących. A co sobie myślały?
Po testach i badaniach, zostało łącznie sześć kandydatek, z czego trzy jako „rezerwowe”.
Z tak liczną grupą pań, Jeb potrafił sobie poradzić. Szczególnie przy podziale obowiązków między ich trzech.
Minęło kilka miesięcy dość wytężonej pracy. O tym co przeżył Jeb, Bob, Bill, a przede wszystkim Jim, można by napisać całą epopeję. My jednak spuścimy na ten rozdział historii, ciemną zasłonę milczenia. Tak będzie lepiej, dla nas i dla nerwów naszych bohaterów.

Błyski fleszy zostawiły pod powiekami Valentiny Kerman, całe stado pomrocznych świetlików. Wspólnie z Anną i Deborach  „Debbie” Kerman, stały dzielnie i udawały, że cała ta otoczka nie robi na nich, doświadczonych kerbonautkach, żadnego wrażenia. W pokojach 4 magnetowidy nagrywały cały program (tylko facet polegałby na jednym), koleżanki, którym załatwiły wejściówki na konferencje, robiły megatony zdjęć na pamiątkę (wieczorem zapchają nimi łącza sieciowe KSP), a rodzice machali chorągiewkami z loży dla widzów. O tym, że wszystkie trzy przygotowywały się do występu przez dwa dni iście morderczych zabiegów „ubóstwiających”, nie warto wspominać. W każdym razie były teraz celebrytkami, sławnymi na cały świat i czerpały psychopatyczną przyjemność z kąpania się w sławie. Nawała pytań, jakie padły, została odparta godnie, odpowiedzi udzielone, zachwyt publiczności osiągnięty. Teraz starały się wyglądać profesjonalnie, pięknie, dumnie i nieosiągalnie dla zwykłego Kerbala.
Jeb tego nie oglądał. Wraz z chłopakami mieli inną rozrywkę. Oglądali nagranie (sto osiemnasty raz) ze startu rakiety WASP (jak się po ichniemu wymawiało się skrót konkurencji), wiozącej niedoszłą kerbonautkę. Patrzyli jak startuje rakieta i znów uśmiechnęli się radośnie i stuknęli butelkami z piwem, gdy z niewiadomych przyczyn, zamiast odrzucić wypalone dopalacze pierwszego członu, odpaliły się wszystkie pozostałe człony rakiety, włącznie z hamulcami, spadochronami, silnikami i odrzucaną kapsułą załogową. Patrzyli z zapartym tchem jak dwa uwolnione dopalacze lecą radośnie w niebo, jak główny zbiornik spada w kuli ognia, jak kapsuła wirując opada na jedyny spadochronie, jaki wytrzymał odpalenie. Krzyknęli z radości jak kapsuła wylądowała, a potem znów obstawiali jak właz odpalił się awaryjnie od kapsuły i rozryczana kandydatka wylazła ze środka, zdjęła hełm i padła na ziemię z płaczem. A potem jak okłada hełmem ich szefa lotów, który nieopacznie podbiegł z pomocą. Ogólnie świetna rozrywka.
Niestety, Bill zepsuł tym razem nastrój.
- Chłopaki? Wiecie, że jutro nas czeka pewnie  to samo?

Jebediah zajął miejsce za pulpitem. Rozejrzał się po nowym stanowisku pracy. Przyciski, monitory pokazujące milion parametrów i obrazów z kamer. Wyglądało to przepięknie i nowocześnie. Ale tylko dla laika. Dla niego była to marna namiastka kokpitu rakiety. Nadal dostrzegał, że cały ten sprzęt stoi po prostu na biurku. Może i w centrum kontroli lotów, ale nadal zwykłym biurku. Pewnie by wstał i uciekł, ale po obu jego stronach na fotele usiedli (by nie użyć słowa „upadli”) Bob i Bill. Rozejrzeli się po swoich stanowiskach z podobną miną jak Jeb. Bill pierwszy przerwał milczenie.
- Może to nie jest to, co byśmy chcieli, ale ktoś to musi zrobić. Zaczynamy panowie?
- Zaczynamy… - Tonem straceńca zgodził się Jeb.
- Jedziemy – Dołożył swoje Bob.
Kilka sprawnych ruchów i pulpity ożyły.
- No proszę. Stary dobry „Kerbolo 13”. Lubię ten model – Bob wykazał się sentymentem.
- Każdy lubi. Lekko już przestarzały, ale do tego wystarczy. – Bill jak zwykle skupiał się na technikaliach.
Jeb milczał. Sprawdzał status rakiety, stopień zatankowania, systemy. Prawie to było jak znana mu praca w kokpicie. Tyle, że rakiety tu nie było. Było tylko biurko.
- Jeb, jak tam nasze panie? Możemy je wpuszczać?
- Wszystko gotowe.
Szybkie kliknięcie i pokazało się wnętrze szatni. Ich celebrytki kończyły się szykować. Kombinezony założone. Technicy kończyli kontrolę i sprawdzali dopasowanie kombinezonów. W końcu od nich zależało tylko życie.
Kolejne kliknięcie i w otwartym okienku pojawił się widok włazu do kapsuły.
- Wołaj panie… Mają przed sobą życiową chwilę, a my sprawdzimy, co są warte.
Bob skinął głową i wcisnął odpowiedni przycisk na panelu.
- Uwaga załoga. Pojazd gotowy do startu. Zakończcie przygotowania i przejdźcie do strefy „S”. Powtarzam, Pojazd gotowy. Zakończcie przygotowania i przejdźcie do strefy „S”. Uwaga personel pomocniczy. Opuścić strefę „S”. Przygotowanie do startu. Powtarzam, personel pomocniczy, opuścić strefę „S”. Przygotowanie do startu.
Bob odłożył mikrofon. I spojrzał zadowolony na kumpli.
- No to pierwsze koty za płoty.
Bill z niesmakiem sięgnął po swój mikrofon.
- Szkoda tylko, że razem z miską mleka.  – Wcisnął przycisk nadawania.
- Personel pomocniczy, opuśćcie stanowisko PO zakończeniu pracy i przekazaniu raportu. Kerman! Wracaj i doczep z powrotem przewód zasilający. Nie skończyliśmy ładowania akumulatorów. – kamery przy stanowiskach techników były niemal na wagę złota.

Valentina Kerman uniosła hełm do twarzy i spojrzała we własne odbicie w lustrze. Potem wmówiła sobie, że odbicie w szybie jest spokojne i pewne siebie. Wzięła głęboki oddech, wsadziła hełm pod pachę, by wyglądać jak profesjonalistka i spojrzała na koleżanki.
- Dziewczyny… O to nadeszła nasza wiekopomna…
- Zamknij się Val. – Debbie nie miała wyczucia dla uczuć swojej koleżanki. – I tak się cała trzęsę. A Anna zjadła już trzecią czekoladę, choć myśli, że nikt nie widzi. A ty sama możesz wreszcie przestać stukać tak nerwowo zębami.
- Wcale nie trzęsę zębami!
- Nhie jem czhekolady!. – Anna szybko coś przełknęła. Najwyraźniej powietrze, a ciemny osad na brodzie to pewnie tylko smar. Choć podobno szatnia była sterylna. Osad zresztą zaraz zniknął, przetarty rękawem.
- Tere fere! Wszystkie się denerwujemy. A te stare zgredy na nas patrzą. A to wcale nie pomaga! – Dodała kierując się wprost w kamerę.
Mikrofon szczęknął.
- Przypominamy o procedurach. Rozmowy są nagrywane i zostaną po wszystkim udostępnione dziennikarzom. Nie chcecie, panie, wypaść jak histeryczne panienki, prawda?
Val rzuciła w kamerę mordercze spojrzenie, od które spaliły się jej obwody, soczewki obiektywu rozpłynęły w nicości, a operator oślepł. A przynajmniej powinno się to stać gdyby kamera i operator za nią, mieli choć odrobinkę przyzwoitości. Niestety – nie mieli.
Wobec tego aktu obojętności na kobiece uczucia, Val spojrzała na dziewczyny.
- Dobra. Chodźmy. – I pierwsza skierowała się do korytarza opisanego enigmatycznie „Do strefy S”.
Zajęły miejsca w kabinie. Technik sprawdził zapięcia pasów i stan „pasażerek”. Potem krótko życzył powodzenia i zatrzasnął pokrywę luku. Szczęknęły rygle wpadające do swoich gniazd. Syknęły pneumatyczne uszczelki i kapsuła zmieniła się w jeden, mały mikrokosmos, oddzielona od wszystkiego za nią, centymetrami stali, pianek izolacyjnych, elektroniki i wszystkiego, co wpakowano w ściany.
- Mogło być gorzej. – Anna próbowała dodać otuchy.
- Gorzej? – Dociekliwość Debbie dała o sobie znać.
- Któraś mogła mieć dzień zefirka.
- Hę? – Val nie skojarzyła.
- No…. Dzień zefirka. Wiesz… Brukselka na kolację, następnego dnia… dzień zefirka. – Val uniosła brwi.
- Ojejku… Dzień zefirka, czyli dzień wolności dla wiatrów…
- OŁE!! Jesteś obrzydliwa!
- Na szczęście mamy skafandry, więc wystarczy włożyć hełmy. – Debbie szybko zanalizowała sytuację. Widać wprawę naukowca.
- Dobra. Dziewczyny, do roboty. Anna – co ze statkiem. Debbie, co z ładunkiem i przyrządami?
- Wszystko działa.
- Bezpieczny, chodzą jak złoto.
- No to zaczynamy zabawę. – Val wcisnęła na głowę hełm i wcisnęła nadawanie.
- KSC, tu Prom „Stokrotka”, zgłaszam gotowość do startu.
- „Stokrotka”? – W głosie Jeba zabrzmiało zdziwienie. – Daliśmy wam inny kryptonim.
- Przywilej kapitan statku. Od tej pory jesteśmy „Stokrotka”. „Dziki Ogier” nie przypadł nam do gustu.
- Kobiety – Głos był cichy i w głośniku nie dało się rozpoznać, do kogo należał.
Następna wypowiedź była bardziej zrozumiała.
- Przypominam założenia misji. Nie wysyłamy was dla podziwiania widoków, tylko do pracy. Cele misji są trzy. Pierwszy to osiągnięcie docelowej orbity trzydzieści pięć koma zero dziewięć. Drugi cel to spotkanie ze stacją MK-7 na orbicie trzydzieści osiem koma zero dziewięć, a następnie zadokowanie i przerzucenie zapasów oraz montaż dodatkowego modułu energetycznego. Cel trzeci i najważniejszy, to wrócić na Kerbin przy zachowaniu wszystkich kończyn, życia i mile widziane jest zachowanie zdrowia psychicznego, ale nie jest to opcja wymagana. Czy są jakieś pytania do nas, szowinistycznych kierowników waszej misji?
- Tylko jedno – Val wyrwała się przed szereg.
- Słuchamy?
- Jak wykonamy misję, to kto stawia drinki?
- JEŚLI wykonacie, to niech stracę, biorę na swój koszt. Ale JAK nie wykonacie, to … nie płacę.
- Stoi szefuniu.

Procedura startowa trwała w najlepsze. Nie będziemy nikogo zanudzać tymi przygotowaniami. Każdy wie jak żmudne jest przygotowanie rakiety do startu. Dlatego pominiemy tę część.
Wreszcie, po całych trzydziestu sekundach, Valentina zgłosiła gotowość. KSC potwierdziło. Odliczanie i … Silniki odpaliły. Kapsułą zatrzęsło, gdy konstrukcja statku oderwała się od ziemi i zaczęła wznoszenie.
Val skupiła się na utrzymaniu kursu. Nie było to takie łatwe. Nie miała jeszcze takiego doświadczenia. W czasie szkolenia, widziała jak Jeb na symulatorze, niemal odruchowo, trzymał taki kurs jaki chciał. Jej ciągle było ciężko utrzymać rakietę stabilnie. Na szczęście ten model rakiety prowadził się jak po sznurku. Dobra, sprawdzona konstrukcja do wysokich lotów orbitalnych i niedużych ładunków. Anna nadzorowała stan pracy wszystkich urządzeń. Debbie wzięła się za nawigację, ponieważ aktualnie nie miała za wiele do roboty.
- Uwaga, odrzucam dopalacze pierwszej fazy za 5…4…3…2…1…Poszły! – Anna sprawnie odstrzeliła wypalone cylindry. Rakieta lekko szarpnęła. Odpalam dopalacze fazy drugiej. Już! Znów potężne kopnięcie gdy silniki na paliwo stałe pchnęły rakietę z nową siłą.
Val odczekała jeszcze chwilę.
- Zaczynam pochylenie. – I zgodnie z obietnicą, skorygowała kurs.
- „Dzik…eeee „Stokrotka”, masz odchyłkę od kursu o dwa stopnie. Koryguj.
- Tiiiaaaa…. Myślą, że to takie łatwe… - Mruknęła pani Pilot pod nosem. Ale wprowadziła poprawkę.
- „Stokrotka”: Za dwadzieścia sekund wejdziecie w górną warstwę atmosfery. Zróbcie pomiar grawitacji i ciśnienia.
Debbie sprawnie przygotowała wymagane przyrządy. Chwilę później uruchomiła mierniki. Dane wyświetliły się na monitorach.
- „KSC”, pomiary wykonane. Przesłać?
- Nie. Zachowaj w pamięci. Kolejne pomiary po wejściu w troposferę. Kolejne już na orbicie.
- Druga faza dopalaczy. Odrzut za: …5…4…3…2…1… Poszły! Uruchamiam silnik marszowy. Ciąg sześćdziesiąt pięć procent. START!.
Val zaczęła zmieniać kurs. Tym razem szło jej lepiej. Rakieta była lżejsza, a silnik posiadał wektorowanie ciągu. „Stokrotka” leciała jak po sznurku.
Debbie tym czasem nie traciła czasu. Przygotowała przyrządy do następnego pomiaru (swoją drogą zbytecznego, bo wcześniej Jeb i jego kumple robili to chyba ze sto razy). Ale głupio by było powiedzieć, po locie, że naukowiec na pokładzie był zbyteczny.
- „KSC”. Wykonałam drugi pomiar. Przesłać dane?
- Dziękujemy „Stokrotka”, na razie zatrzymaj. Podajcie status techniczny.
Anna szybko przeleciała wzrokiem przyrządy i odczyty.
- „KSC”, tu „Stokrotka” podaję status. Paliwo w członie marszowym – Osiemdziesiąt sześć procent. Zużycie szesnaście, koma dwadzieścia dwa. Temperatura w normie. Zasilanie, akumulatory sto procent. Alternator, nadwyżka siedem, koma piętnaście. Przeciążenie jeden koma osiem. Waha się. Kurs zero dziewięć. Wznoszenie plus dwieście osiemnaście. Nachylenie zero pięć.
-Dziękuję „Stokrotka”. Zmniejszyć nachylenie do cztery pięć, zmniejszcie ciąg do sześć zero.
-Zrozumiałam, zmniejszam na sześć zero, nachylenie do cztery pięć.
Za ścianami kokpitu świat nabierał krągłości.
- „Stokrotka”, kontrola orbity. Potwierdźcie APO – siedem osiem, koma siedem.
Debbie szybko sprawdziła orbitę.
- Potwierdzam „KSC”, APO siedem osiem, koma siedem i rośnie.
- „Stokrotka”, nachylenie zero. Ciąg sto. Dopalaj do wyczerpania paliwa.
- Potwierdzam. Nachylenie zero, ciąg sto.
Rakieta pochyliła dziób wprost na horyzont. Silnik szarpnął rakietą, gdy pozwolono pokazać mu swoją moc. Paliwo niestety znikało jak piwo na imprezie. Przeciążenie wcisnęło je w fotele. Ale trwało to tylko kilkanaście sekund.
Anna profesjonalnie powtórzyła wcześniejsze czynności.
- Koniec paliwa za 3… 2… 1… Odrzucony. Uruchamiam człon orbitalny. Start! Ciąg zero. Val?
- Spokojnie dziewczęta. Debbie, daj mi czas do APO i wymagany przyrost do orbity kołowej.
- Momencik szefowo. Czas: minus jeden koma dwadzieścia jeden. Przyrost plus trzy, siedem, siedem.
- „KSC”, tu „Stokrotka”. Zamknięcie orbity za jeden, koma osiemnaście od …. Teraz.
- Zrozumiałem. Czekamy na zamknięcie orbity.
Bob odłożył swój mikrofon. Upewnił się, że nadawanie jest wyłączone. Dla pewności nacisnął przycisk testowania sprawności kontrolek. Sygnalizator się zapalił i zgasł, gdy puścił przycisk. Lampka była sprawna. Nadawanie – wyłączone.
- Muszę powiedzieć, że jak na pierwszy lot, to nawet im sprawnie poszło.
- Trochę zeszły z kursu. – Jeb jak zwykle cierpiał, gdy nie osiągano pełnej perfekcji.
- Ale poprawiły. Jak na razie robią wszystko jak trzeba. Nauka nie poszła w las.
- Zobaczymy. Łatwo jest wypełniać instrukcje. Co innego w sytuacjach kryzysowych, jak trzeba działać samemu. Wtedy dopiero widać czy mamy do czynienia z zawodowcem czy rozmazaną panienką.
- Kraczesz. Lepiej patrz na monitor. Zaraz domykają orbitę.
- To akurat jest najprostsze z całego tego zestawu.
- I kto to mówi? A pamiętasz swojego „Anioła 2”? Jak to było z tą orbitą?
- „Anioł 2” był nieudaną konstrukcją. Silnik za słaby, paliwa za mało. Brak systemów pomocniczych i do tego z przesuniętym środkiem ciężkości.
- Ta, ta, ta, ta… Złemu pilotowi to i wyważenie przeszkadza…
- Powtórzysz to jeszcze raz, o dwunastej, za hangarami? – Oczy Jeba zwęziły się niebezpiecznie.
- Dla ciebie? Nie ma sprawy. Ale wolę o dziewiątek wieczorem w barze. Ja stawiam.
- Stoi. Bo z ciebie straszna sknera i trzeba brać jak dajesz. Dobra. Wracamy do naszych dziewczynek.
Tu ponownie zrobimy szybkie przewinięcie filmu, do przodu. Zaspojlerujemy tylko, że dziewczynom udało się zamknąć orbitę, zrobić nie potrzebne nikomu pomiary. Przesłać wszystkie dane i nawet porozmawiać chwilę z KSC o osobistych wrażeniach z lotu. Zrobić transfer do Stacji MK-7 i podejść na odległość dokowania. Wracamy ponownie w momencie, gdy kończą swoją robotę.
Anna uważnie śledziła parametry transferu. Szybko kliknęła w przyciski zamykające zawory.
- Paliwo uzupełnione. Moduł zasilania podłączony. Jestem gotowa do odłączenia.
- „KSC”, tu „Stokrotka”. Zakończyliśmy procedurę zaopatrzenia stacji MK-7. „Stokrotka” gotowa do odłączenia.
- Doskonale „KSC”. Mam nadzieję, że widoki się podobały. Czas wracać do domu. Odłączcie się od stacji. Odejście na pięćset metrów i hamowanie od orbity zejściowej. PER na pięć zero, kurs zero dziewięć.
- „KSC”, dlaczego tak zachowawczo? Nie będzie za wysoko?
- Nie. Chcemy was sprowadzić możliwie bezpiecznie. Z tej orbity zejście w niższe warstwy może być bardziej niebezpieczne. Nie chcemy was narażać w pierwszej misji. W drugiej to już nie będzie miało takiego znaczenia, a nam się przyda ktoś do bycia męczennikiem na polu podboju kosmosu.
- Bardzo śmieszne. To na pewno Bill wymyślił.
- Skąd wiecie?
- Bo jest czerstwe i suche jak jego kanapki.
- Przekazuję wam, że Bill poczuł się dogłębnie zraniony. Jest dumny ze swoich kanapek. Dość żartów. Odłączcie się od stacji i przejdźcie na pozycję do zmiany orbity.
- Zrozumiałam. Odłączamy się i zmieniamy pozycję. Odejście na pięćset metrów od stacji.
- Wykonać.
Anna sprawnie odłączyła lądownik od stacji. Val uruchomiła silniki manewrowe i po kilku syknięciach sprężonego gazu, lądownik zaczął majestatycznie odpływać od stacji. Załoga stacji nie machała, bo sama stacja była czysto automatyczna i pełniła rolę punktu zaopatrzeniowego dla pojazdów odbywających dalekie loty międzyplanetarne. Też zwykle automatyczne. Mało który Kerbal chciał spędzać dwa czy trzy lata na gonieniu za daleką planetką na krańcu układu.
Poczekała aż odległość wzrośnie od planowanych pięciuset metrów. Gdy to się stało. Sprawnie wyhamowała silnikami manewrowymi.
- Debbie, szykuj dane dla nowej orbity. – Sprawnie się przełączyła na łączność z centrum.
- „KSC”, pozycja do zmiany orbity osiągnięta. Przystępujemy do zmiany orbity.
- Zrozumiałem. Rozpocząć hamowanie. Anna uruchomiła silnik. Val trzymała kurs. Lądownik zaczął hamowanie. Debbie na bieżąco wyliczała orbitę. Kiedy Perapis osiągną wysokość pięć zero, czyli po prostu pięćdziesiąt kilometrów nad powierzchnią planety, szybko dała znać. Silnik został wyłączony. Dziewczynom nie zostało nic innego jak czekać, na zanurzenie się w oceanie powietrza. I choć żadna się do tego nie przyznawała, to wszystkie odczuwały niepokój. Teraz zaczynała się najmniej przyjemna część zadania.
Jeb śledził monitory. Od jakiegoś czasu miał dziwnie kwaśną minę. Nie dało się tego nie zauważyć. Bill zerknął na kumpla.
- Jeb? Co się tak krzywisz?
- Mam jakieś takie przeczucie…
- Taaaa… Wiemy o tym. I co wymyśliłeś? Może pójdziesz, wyrzucić śmieci, to ci przejdzie?
- Właśnie! Śmieci! Bob? Sprawdź protokół ZZS-2.
- Uuuu…. Mocno startujesz. Ok. Sprawdzam.
Palce zatańczyły po klawiaturze. Na monitorach zaczęły skakać kolumny cyfr i liter. Po chwili na głównym ekranie pojawiła się mapa orbitalna, poprzecinana różnymi orbitami. Jedna zrobiła się czerwona.
- Jeb… Masz tu swoje przeczucie… Zdążymy je ostrzec?
- Spróbujemy. Bill?
- „Stokrotka” zgłoś się! Powtarzam, „Stokrotka” zgłoś się!

C.D.N.

[Post scalony: [time]Sob, 26 Gru 2015, 21:14:52[/time]]
Część II

- „Stokrotka” zgłoś się! Powtarzam, „Stokrotka” zgłoś się!
Głośnik wyrwał Val z aktualnego stanu zen. Opadała właśnie spokojnie, w metalowej kapsule, niesiona tylko siłą bezwładności. Nie miała prawie kontroli nad tym procesem, mogła tylko czekać. Bardzo filozoficzne doznanie. A głośnik wszystko zepsuł.
- Tu „Stokrotka”, zgłaszam się.
- Alarm! Macie kurs kolizyjny z pozostałościami po satelicie MERV-13. Zmieńcie kurs, powtarzam zmieńcie kurs natychmiast! – A potem Jeb kiwną głową w stronę Billa. – Już!
- Zrozumiałam, zmieniam kurs za 3… 2…
Coś z ogromną siłą walnęło w kapsułę. Rozległ się potężny huk, brzegi foteli uderzyły załogantki w głowy, a widok za oknem rozmazał się. Potężne boczne przeciążenie pozbawiło je przytomności i ogarnęła je ciemność.
- Dostały! Odczyty z kapsuły wariują. Ogromna rotacja w płaszczyźnie poziomej. Uszkodzone baterie, panele nie wysyłają statusu. Może to tylko awaria, ale mogą być zniszczone. Brak odpowiedzi z kapsuły!
- Wywołuj! Bill, jakie są przeciążenia?
-Zdecydowanie za duże.
- Próbuj zmniejszyć.
- Na pewno? Mogę nie mieć kontroli…
- Faktycznie. Bob wywołuj je, mogły stracić przytomność. Trzeba je ocucić, panienki cholerne…
-To było wredne, nawet jak na ciebie.
- Dziękuję. Nie moim zadaniem jest wychować je na księżniczki! Kerbonautki muszą sobie radzić same. A teraz do roboty.
- „STOKROTKA” ODEZWIJ SIĘ! TU KSC „STOKROTKA” ODEZWIJ SIĘ!...
Val otworzyła oczy. Coś ją potwornie gniotło… Pole widzenia było zawężone i wypełnione migającymi na czerwono światełkami. Jakiś kolorowy placek wirował w polu widzenia. A potem nagle przyszło zrozumienie. Statek wiruje. Myślenie było takie ciężkie. Ale trening zrobił swoje. Co trzeba zrobić? Myśl. To jest łańcuch. Idź po jednym ogniwie, aż do końca. Statek wiruje, nie możecie działać. Statek musi być stabilny. Ręka z wysiłkiem pokonuje przeciążenie. Wysuwa się ku pulpitowi, milimetr po milimetrze. Centymetr za centymetrem. Trafia. Wciska. Światło w kapsule gaśnie. Nie ten przycisk. Raz jeszcze. Jakiś głos próbuje się przebić przez otępiający mrok. Nie teraz. Naciska raz jeszcze. Światło się zapala. Przycisk obok. Wciska. Jakiś szum. Chyba koła reakcyjne. Ale wirowanie nie ustaje. Zmniejsza się. Ale za wolno. Czuje jak zaczyna znów tracić przytomność. Jeszcze jeden przycisk. Tak ciężko sięgnąć. Ostatni wysiłek. Naciska. Głośne syknięcie gazu. Coś ciska ją w drugą stronę. Traci przytomność ponownie.
- ASAS uruchomiony. Mamy potwierdzenie. RCS uruchomiony. Zwalniają!
- No proszę. Jednak coś tam potrafią. Bill? Po takim uderzeniu kapsuła nie może być w pełni sprawna. Co tam masz?
- Uszkodzone baterie. Zostało im mało energii. Może nie starczyć na powrót. Uszkodzone panele słoneczne. Ciąg silnika zmniejszony. Uszkodzenia strukturalne kapsuły, ale jest szczelna. I najciekawsze… Osłona ablacyjna odpadła.
- No to teraz jest ciekawie. Co możemy zrobić?
- Jako centrum? Tylko podpowiadać. Nie ma szans na przejęcie kontroli nad kapsułą i zdalne kierowanie nie jest możliwe.
- Bob? Odpowiedziały?
- Jeszcze nie. Kapsuła wytraca ruch wirowy, ale zużywają sporo paliwa do RCS i prądu. A nie mają tego za wiele. Po uderzeniu straciły trochę prędkości. PER spadł niebezpiecznie nisko. Powrót będzie ryzykowny.
- Muszą odpowiedzieć. Wołaj je dalej.
- „STOKROTKA” ODEZWIJ SIĘ! TU KSC „STOKROTKA” ODEZWIJ SIĘ!...
Val otworzyła oczy. Przygniatający ciężar znacznie ustąpił. Zamrugała i wciągnęła powietrze do płuc. Trochę lepiej. Potrząsnęła głową. Wróciła do siebie. Zaskoczony wzrok przesuwa się po świecącym na czerwono panelu kontrolnym. Horyzont wiruje. I ten natarczywy głos.
- „STOKROTKA” ODEZWIJ SIĘ! TU KSC „STOKROTKA” ODEZWIJ SIĘ!...
Val sięga do mikrofonu.
- Tak… Zgłaszamy się.
Chwila ciszy.
- Dzięki Bogu i wszystkim diabłom naraz, co się z wami dzieje? Podajcie status!
Val patrzy na przyrządy i chce odpowiedzieć, ale wtedy uświadamia sobie, że jest coś ważniejszego. Patrzy na boki. Dziewczyny leżą bezwładnie w fotelach.
- Anna? Debbie? Co z wami? Anna!
Kuksaniec w bok i potrząsanie. Anna się poruszyła.
- Jeszcze minutkę mamo…
Val oddycha z ulgą. Teraz Debbie. Ona też się zaczyna poruszać. Żyją.
- Zgłaszam status. Stan załogi sto procent. Nie ma rannych.
- Świetnie. A co ze statkiem?
- Sprawdzamy. Zgłoszę się za moment. Anna! Obudź się! Debbie, do cholery! Pączki przywieźli! Rusz dupę i wstawaj!
Statek prawie się ustabilizował. Val wyłączyła RCS. Jeszcze chwila i statek nieruchomieje.
Anna dochodzi do siebie, jako pierwsza. Chciała przetrzeć twarz, ale hełm stanął na drodze. Oprzytomniała. Sięga do panelu. Patrzy na kontrolki i ekrany diagnostyczne. I czyta, co statek mówi do niej. Gula podchodzi pod gardło.
- Dziewczyny posikacie się… Prawie nie mamy paliwa do RCS. Baterie zdychają i nie starczy do pełnych manewrów. Brak ładowania. Musiałyśmy stracić panele. I najgorsze. Nie mamy osłony termicznej.
Zapada cisza. I wtedy odzywa się Debbie. Mówi wolno i spokojnie, zrezygnowanym tonem.
- Właściwie to się posramy. Orbita się zmieniła. Jesteśmy na kursie kolizyjnym z planetą. Nie zdołamy wyhamować. Uderzymy w ziemię z prędkością ponad trzysta kilometrów na godzinę. Jeśli przetrwamy przejście przez atmosferę. Bez osłony… Nie mamy szans.
Val przymknęła oczy. A potem sięgnęła po mikrofon. Mówiła spokojnym i rzeczowym tonem. A potem, poprosiła o instrukcję. O dziwo Jeb odezwał się szybko.
- Zrozumieliśmy, „Stokrotka”, Jest jeszcze szansa. Musicie w pierwsz…
W kapsule nagle coś błysnęło i, z jakiegoś panelu sypnęły się iskry i zapadła cisza.
Anna rzuciła się dosłownie na panel diagnostyczny.
- Radio padło.
- Możesz naprawić?
- Tak… Mając jakieś dwie godziny i części zamienne.
- A my ile mamy?
Debbie pomruczała coś pod nosem podliczając.
- Od tej pory? Jakieś pięć minut do wejścia w atmosferę.

Bob. Oderwał rękę od przycisków.
- Niestety. Nie słyszą nas. Radio im padło. Na amen.
- No są same, a my możemy tylko patrzeć.
Nieoczekiwanie odezwał się Jeb.
- Stawiam stówę, że wyjdą z tego.
- Przyjmuję. Stówa, że zginął w czasie zejścia. – Bill był bardziej sceptyczny.
- A ja, że rozbiją się na ziemi. Stówa. – Bob podał rękę. Jeb przeciął zakłady.
- Czas na finał.

Val gorączkowo myślała. Szukała natchnienia w panelu kontrolnym i delikatnie przygryzała wargi.
- Właściwie nasz problem to tylko prędkość. Lecimy stabilnie, tylko parametry wejścia są… niesprzyjające.
- Niesprzyjające? Są kompletnie porypane! – Anna w chwilach zdenerwowania nie pilnowała manier językowych. – Ale to nie jest jedyny problem. Kurs korygujemy tylko przy pomocy żyroskopu, a ten potrzebuje prądu. Prądu mamy za mało. I nie ma skąd go wziąć. Panele poszły w… Same wiecie, w co. Jesteśmy po prostu w żółtej dupie.
- Ale możemy manewrować? – Debbie nieśmiało wtrąciła się do rozmowy.
- Możemy, ale tylko krótko. A nawet jeśli, to w czym nam to pomoże?
- No…. Można zwiększyć opór statku, przez zmianę pozycji.
- Można, ale w dolnych warstwach atmosfery i przy niskiej prędkości. Przy tej, jaką będziemy miały, upiecze nas na skwarki, nim dolecimy tak by móc hamować.
- Tak! Właśnie na skwarki! Bez osłony guzik zrobimy! – Anna znów nastawiła się pesymistycznie.
- Czyli krótko – Val usiłowała podsumować burzę mózgów. – By wylądować, musimy wyhamować. Brakuje nam na to paliwa. Można hamować w dolnej warstwie atmosfery, ale wymaga to prądu do manewrowania, którego nam brakuje. By tam jednak dolecieć, potrzebujemy osłony termicznej. Mylę się?
- Niestety nie.
- Czyli statek spłonie?
- Pewne jak śmierć i podatki.
- Zatem nie musimy ratować statku?
Debbie zrobiła się w tym momencie żółta na twarzy, słuchając tej rozmowy.
- Musimy! Bo zginiemy razem z nim!
- To ratujemy statek czy siebie?
- A jest jakaś różnica?
- Generalnie tak.
- To nas oświeć, pani pilot!
- Możemy… Możemy poświęcić statek, by ratować siebie!
- Hę? A niby jak chcesz to zrobić?
- Mam pomysł… Z gatunku tych, które się albo udają, albo nie.
- Gadaj!
- Myślę, że nie chcesz wiedzieć. To zdecydowanie zły pomysł.
- Wysokość... – Głosik Debbie był cichutki.
- Chcę wiedzieć! Gadaj, albo cię uduszę!
- Wysokość...
- Sama chciałaś. Zrobimy…
- WYSOKOŚĆ IDIOTKI!!!! – Debbie się rozdarła na pełny zakres swojego altu.
Anna i Val spojrzały na przyrządy. Na ich oczach siódemka z zerami na wysokościomierzu, zmieniła się na szóstkę i zestaw dziewiątek. Kapsuła zanurzyła się w atmosferze.
- Cholera! Nie ma czasu!  - Val jakoś się otrząsnęła. – Jak macie lepszy pomysł to mówcie, bo ja zaczynam.
- Dobra. W Twoje ręce oddaję ducha mego.
- I mego.
- W porządku. Róbcie to co mówię. I Nie krzyczcie za głośno.
- Dobra. Robimy co mówisz.
- Nawet jak to będzie głupie?
- Nawet wtedy.
Val kiwnęła głową i utkwiła wzrok w przyrządach.
- To zaczynamy. Odpal silnik, ciąg ekonomiczny.
- Ale to nas jeszcze przyśpieszy!
- Rób co mówię.
- Odwrócisz statek?
- Właśnie to robię.
- Zaraz co ty… O Cholera! Rozumiem! Ale to załatwi jeden problem!
Anna szybko przeleciała palcami po klawiszach, ustawiła ciąg na optymalną wartość i spojrzała na Val.
- Załatwione. Faktycznie, o tym zapomniałam.
- Co wy robicie? – Debbie się chyba zgubiła. Anna wyręczyła Val.
- Ładujemy baterie. Silnik ma alternator. Na ciągu ekonomicznym wciśnie nam do baterii trochę prądu.
- I to pomoże?
- Nie, bo mamy za mało paliwa.
- Och…
- Val? A co z osłoną?
- Mamy zbiornik ładunkowy. Osłoni nas.
- Zwariowałaś! Tam zostały resztki paliwa! Wybuchnie!
- Dobrze. Wybuch nas trochę spowolni.
- Wariatka!
- Pilnuj ładowania!.
- Paliwo się skończy za dziesięć sekund.
- Będzie dość energii?
- Minimum do utrzymania kierunku.
- To wyłącz sterowanie.
- Zwariowałaś?!
- Oszczędzimy prąd.
- Ale i tak zwariowałaś!
- Podobno piloci KSC tak mają. Nie przejmuj się.
Anna głośno westchnęła. Miało to wyrażać zapewne jej dezaprobatę. Ale zajęła się silnikiem.
- Koniec paliwa, za 5… 4… 3… 2… 1… i… Silnik stanął. Nie mamy paliwa.
Val zerknęła na przyrządy.
- Zaczynamy schodzić w gęste powietrze. Włącz na moment ASAS.
Chwilę później Val, z zaciętą miną odwróciła cały statek przodem do kierunku lotu.  Na znak, ASAS znów został wyłączony.
- Co teraz?
- Czekamy na światełko w tunelu.
- Porypało cię?
- Anna, robisz się monotematyczna.
- Ej! – Debbie zwróciła na siebie uwagę. – Patrzcie!.
I wskazała za okno. A tam, zaraz za szybą ochronną, zaczęły się pokazywać pierwsze języki plazmy.
Anna nerwowo przesuwała panele informacyjne na monitorach. Val, ze skupioną miną trzymała ster i wpatrywała się w sztuczny horyzont. Pilnowała by statek utrzymał właściwy kurs, a pusty zbiornik przejął całą energię, z jaką masa wraku, wpychała go w atmosferę. Trzeba było posłużyć się nim jak tarczą i schować resztę pojazdu w strefie „cienia”. Debbie zajęła się monitorowaniem orbity.
- Niesie nas nad ocean, ale jak stracimy prędkość, trafimy na ziemię.
- Pilnuj. Nie chcę wpaść na jakieś drzewo.
- Jest szansa na odzyskanie łączności?
- Teraz i tak nic to nie da. Plazma odcina fale.
- Ale po wylądowaniu dobrze byłoby zadzwonić do domu.
- Jeśli wylądujemy, to po prostu naprawię radio. Będzie na to czas.
- Trzymam cię za słowo.
Statek opadał. Plazma wokół niego gęstniała i rozgrzewała się. Zaczęły słyszeć narastający szum, a potem huk, powietrza uderzającego w pojazd i rozrywanego prowizoryczną tarczą.
- Temperatura zbiornika ładunkowego rośnie. – Annie lekko zawahał się głos.
- Wytrzyma?
- W tym tempie… Nie. To nie jest osłona. To tylko aluminiowa puszka. Stopi się bardzo szybko. Już ma temperaturę krytyczną.
- Uprzeć mnie przed przepaleniem.
- W takim razie… Uprzedzam. Zbiornik osiągnął temperaturę topnienia. Jeszcze trzyma tylko izolacja wewnętrzna. Jak tylko się przepali…
Anna nie dokończyła. Pojazdem szarpnęło, jakby ktoś mu przywalił kosmicznego kopa. Potworny huk Zalał kokpit, a przez szyby wpadło jaskrawe światło eksplozji.
Val na moment straciła przytomność. Dziewczyny pewnie też. Ocknęła się i poczuła gorąco. W Kapsule zrobiło się naprawdę ciepło. Półprzytomnie sprawdziła kurs. Opadały dziobem do przodu. Wysokość nadal była spora. Musiała stracić najwyżej parę sekund. Kilka następnych minęło na czekanie aż dzwonienie w uszach ustanie.
- … ewa się! – Głos Anny w końcu dotarł.
- Co?
- Przegrzewa się kapsuła! Straciłyśmy osłonę! Spalimy się!
- Nie… Nie pozwolę…. Włącz ASAS.
- To nic nie da! Nie mamy już osłony!
- Mamy… Mamy silnik i zbiornik marszowy.
- Co? Ale to prawie nasz cały statek!
- Wolisz się usmażyć?
- Nie… Ale… Dobrze. Masz ASAS.
Val spróbowała obrócić statek tyłem do przodu. Kapsuła uniosła trochę dziób, ale zaraz pęd powietrza ściągnął ją w dół.
- Widzisz? Nie Da się!
- Mi się uda. Jak się temu J.K. udało, to i mi się uda?
- Ale on jest farciarz i wariat!
- A ja jestem wariatka. Patrz.
I Val ściągnęła joystick. Kapsuła ponownie doszła do pewnego kąta i zatrzymała się a potem zaczęła wracać. Val rozmyślnie pchnęła drążek. Kapsuła poleciała w dół, aż żołądki podeszły im do gardeł. W pewnym momencie znów się zatrzymała, lecz trochę dalej. Val znów ściągnęła drążek. I jeszcze raz. I Jeszcze raz. Kapsuła zaczęła się miotać w górę i w dół i w pewnym momencie jakby stanęła pionowo, zatrzymała się i … zaczęła lecieć dalej. Przez moment ryk powietrza był ogłuszający, a potem coś cisnęło kapsułę w tył. Val puściła joystick. Kapsuła przez chwilę się pobujała i znieruchomiała. Zrobiło się nieco chłodniej, ale potrzeba było czasu nim temperatura spadnie.
- Łał… - Debbie wyraziła podziw. – Faktycznie ci się udało, choć mało nie wyrzygałam żołądka.
- Pilnuj trajektorii. Anna? Jak tam nasza „tarcza”.
- Grzeje się. Ale wolniej.
- Silnik wytrzymuje większe temperatury. Uda się.
- Ale jest chłodzony paliwem! Bez chłodzenia się stopi tak samo.
- Nieważne. Ma wytrzymać tylko dość, by nas nie upiekło. Właśnie? Jak z prędkością?
- Nadal za wysoka. Tracimy ją za wolno.
- Myśl… Myśl… - Val nerwowo szeptała pod nosem.
A statek spadał, otoczony obłokiem płonącej plazmy. Silnik przejmujący na siebie rolę tarana zaczął się robić czerwony. Załogantki tego niestety nie mogły widzieć. Dostawały tylko informacje o temperaturze. A ta rosła i rosła. Atmosfera gęstniała. Huk opływającego powietrza narastał. Statek zaczął jednak zwalniać. Z każdym metrem w głąb atmosfery, zwiększał się opór. Debbie ciągle monitorowała zmieniającą się trajektorię.
- Dziewczyny! Trajektoria się skróciła. Nie dolecimy do oceanu. Niesie nas prosto na grzbiety górskie.
- A jak wyhamujemy bardziej?
- Musiałybyśmy wyhamować o wiele, wiele bardziej. To Apatałachy. Szerokie pasmo. Sporo wysokich grani i skalnych szczytów. Ewentualne lądowanie, będzie niebezpieczne. Nawet na spadochronie.
- Będziemy się martwić jak dolecimy. Anna? Co z naszą „tarczą”?
- Niedobrze. Osiągnął temperaturę krytyczną. Topi się.
- Jak długo wytrzyma?
- Parę sekund? Mocowania właśnie puszczają.
Dla potwierdzenia tych słów, statkiem coś silnie szarpnęło.
- No i się urwał. Teraz zbiornik paliwa zaczyna się rozpadać.
- Wytrzyma dłużej niż poprzedni?
- Nie. Zbyt duża prędkość. Większa energia. Zaraz eksploduje.
- Czyli zostanie nam tylko kontener zasilający?
- Dokładnie.
Anna się nie pomyliła, Po chwili potworna eksplozja oznajmiła przepalenie się zbiornika paliwa. Resztki oparów rozerwały zbiornik na kawałeczki.
- Anna! Włącz ASAS.
- Włączony. Co planujesz?
- Przechylę go lekko. Pod kątem będzie większa powierzchnia oporu.
- Wystawisz kapsułę na strumień plazmy! Upieczesz nas!
- Nie. Zapominasz o cieniu aerodynamicznym. Przytrzymam kapsułę tak, by ścianą była minimalnie poniżej strumienia gorących gazów. Zwiększymy powierzchnię i będziemy chłodzić kapsułę.
- Obyś się nie myliła.
- Debbie, co z nasza trajektorią?
- Skraca się, powoli. Bardzo powoli.
Val zaczęła się pocić. Strumień powietrza usiłował obrócić resztki statku zgodnie z prawami aerodynamiki. Utrzymanie kapsuły pod tym kątem kosztowało ją mnóstwo wysiłku. I pożerało sporo z niewielkich zasobów akumulatorów.
- Val? Zostało nam czterdzieści procent energii.
- Trudno. Nie ma innej rady.
Kapsułą nagle szarpnęło. Jakby coś ją złapało i wyhamowało. Val na moment straciła kontrolę i kapsuła powróciła do neutralnej pozycji. Przywrócenie pozycji kosztowało ją sporo nerwów i siły. Debbie szybko zweryfikowała zjawisko.
- Weszliśmy w dolne warstwy atmosfery! Wysokość dwanaście tysięcy! Prędkość spada gwałtownie! Plazma zanika!
- Temperatura spada! Udało się! – Anna nagle nabrała optymizmu.
- Jeszcze nie. Idę na całość. – Valentina ściągnęła mocniej drążek. Kapsuła z trudem obróciła się niemal prostopadle do kierunku opadania. Huk powietrza stała się ogłuszający.
- Prędkość spada! Nie wiele brakuje do lądowania przed górami!
- Kończy się energia! Dziesięć procent i szybko spada!
- Damy radę… Damy radę… - Val mamrotała mantrę desperatek.
Niestety, po chwili akumulatory powiedziały dość i odcięły zasilanie ASAS. Kapsuła szarpnęła się po raz ostatni. Pęd powietrza ustawił ją w pozycji neutralnej, co było poprzedzone dzikim wierzgnięciem i sporym wzrostem przeciążenia.
- Koniec…. Teraz możemy tylko spadać. – Debbie miała w głosie tylko desperację. Val puściła drążek sterowy. I tak przestał reagować. Wlepiła oczy w ekran parametrów lotu. Wysokość spadała dość szybko.  Prędkość, niestety za wolno. I jak to bywa w takich chwilach, wpadła na desperacki pomysł.
- Anna! Odpalamy spadochron!
- Przy tej prędkości? Rozerwie spadochrony na strzępy!
- To odpal jeden spadochron!
- Nie da się! Są połączone! Odpalają się wspólnie!
- To coś wykombinuj! To nasza ostatnia szansa. Poświęcimy jeden spadochron. Wyhamuje nas przynajmniej trochę. Może wystarczająco by drugi wytrzymał!
- Jeden to za mało! Do lądowania potrzeba dwóch!
- Idiotka! Straciłyśmy trzy czwarte masy! Jeden wystarczy.
- Faktycznie. Daj mi minutkę.
Val zerknęła na liczniki.
- Masz piętnaście sekund.
Anna jęknęła i zaczęła bębnić w klawisze. Wysokościomierz miał coraz mniej cyfr. Prędkościomierze, dla odmiany, za dużo.
- Dziesięć sekund.
- Robię co mogę.
- Pięć sekund…
- Zamknij się… Mam! Odpalam!
Rozległo się pufnięcie i szum wyciąganego spadochronu. A potem pęd powietrza rozciągnął czaszę.
Jakby ktoś kopnął kapsułę. Załogantki dosłownie walnęły hełmami w konsole. Rozległ się potężny huk i kapsuła się uspokoiła.
- Zerwało spadochron!
- Debbie?
- Zwolniłyśmy. Chyba się uda. Ale ledwo, ledwo. O Święci Pańscy! Tysiąc metrów do ziemi!
Val zerknęła na wysokościomierz radarowy. Do tej pory ignorowany. Wskazówka leciała w dół jak opętana.
- Anna, na mój znak, rzucaj drugi spadochron… 4… 3… 2… - wpatrywała się w spadający licznik prędkości – … 1… RZUCAJ!
Anna uwolniła nerwowo spadochron. Zdążyła tylko zerknąć na wskaźniki obciążenia. W chwili wyrzutu zmieniły się z czerwonych na żółte… Nie ma gwarancji, że wytrzymają. Czyste ryzyko. Ogromne przeciążenie cisnęło je znów na konsole. Spadochron się wypełnił się powietrzem. Kapsuła wyhamowała jakby trafiła w basen z budyniem. Prędkościomierz spadł ze wskazaniami do niesamowicie niskiej wartości. Ale tylko na chwilę. Silne uderzenie w spód kapsuły. Kontener z przyrządami zniknął z paneli diagnostycznych. Pewnie zgniotło go jak puszkę. Zapadła cisza a kapsuła znieruchomiała. Z cichym trzaskiem ładunku pirotechnicznego, spadochron został odstrzelony.
Dziewczyny spojrzały na siebie.
- Żyjemy! O cholera! Żyjemy!
- HAHAHAHAHA!!!!
- Dziewczyny…
- Idę dziś na zakupy!
- A ja się upić!
- Dziewczyny…
- Co?
- Co?
- Kapsuła się wywraca. Wylądowałyśmy na stoku…
Jakby na magiczne zaklęcie, kapsuła zaczęła się obracać. Przechyliła się, a potem zaczęła wirować. Coraz szybciej i szybciej… W środku rozległ się wysoki pisk przerażonych dziewczyn.
W końcu zapadła ciemność. Nie wiedziały ile czasu siedzą w ciemnościach.
W końcu rozległ się szczęk, luk kapsuły zniknął i do środka wpadło jaskrawe światło.
- Dobra dziewczyny! Wychodzić!
Nim zdołały się ruszyć, kapsuła drgnęła i wróciła do normalnej pozycji. W luku pojawiła się głowa Jebediaha.
- No co jest! Odpinać pasy i wychodzić! Nie mamy całego dnia.
Val spojrzała na niego dziwnie.
- U..u…udało się?
- Udało? – Jeb był zdziwiony. – Oczywiście, że nie. Straciłyście statek, aparaturę pomiarową i spadłyście na środek gór, a kapsuła wpadła w przepaść i jesteście martwe.
- To znaczy… Jesteśmy w niebie?
- W Niebie? – Jeb zamrugał zdziwiony. – Faktycznie Bill przesadził. Nie. Jesteście w kabinie naszego najnowszego symulatora i oblałyście test awaryjnego zejścia z orbity.  Bill przywróć zasilanie. – Światło w kapsule zapaliło się. Wskaźniki zrobiły się znów zielone i pełne. Potem pokazał jeden palec.
- Raz. Zapomniałyście o awaryjnym module łączności z anteną dostosowaną do pracy pod obciążeniem aerodynamicznym.
- Dwa. Zbyt długo zajęło wam ustabilizowanie pozycji. –kolejny palec pokazał się w górze.
- Trzy, zapomniałyście o możliwości odstrzelenia kapsuły od statku. Kapsuła ma własną powłokę ochronną. Mniejsza masa wytraciłaby energię dużo szybciej w atmosferze. Zaczęłyście hamowanie zbyt szybko i w rezultacie zamiast na ocean, spadłyście na góry. Zabrało wam to dobre cztery kilometry wysokości. Słowem, oblałyście test, ja przegrałem zakład, a chłopaki mają radochę. Plus za pomysł wykorzystania elementów statku jako osłony termicznej. A teraz wyłazić. Dwadzieścia minut przerwy i powtórka misji od samego początku. Od razu zapowiadam, scenariusz będzie inny. Do końca dnia, zrobimy jeszcze ze trzy takie loty. A do waszego okna startowego, został tydzień i będziemy ćwiczyć bardzo intensywnie. Nie pozwolę, by moje podopieczne poleciały nieprzygotowane. To by położyło cień na mojej reputacji instruktora. Wyłazić!
Odpowiedzią był zbiory jęk protestu. Ale Jebediah się tym nie przejął. Symulator kosztował krocie. Pozwalał na pełne i nieograniczone obroty w każdej pozycji, zmianę pozycji we wszystkich osiach do symulacji przeciążeń, miał wbudowane ogrzewanie, symulujące rozgrzewanie kapsuły, był podłączony do ogromnej lodówki by symulować wychładzanie, o efektach dźwiękowych i wizualnych nie mówiąc. Zbudowano go w oparciu o jego własne doświadczenia. Ciągle pamiętał tamten lot, gdy odpalał spadochrony przy zbyt wysokiej prędkości do nagrań dźwięków. Bill nawet zainstalował ładunki pirotechniczne by udawały zwarcia w instalacji. Słowem najlepsze, co można było zbudować. Przygotuje te dziewczyny tak, że będą najlepszymi kerbonautkami w historii. W końcu… o własną reputację trzeba dbać. Nawet jako instruktor.

Bill przygotował symulator do kolejnego uruchomienia.
- Jeb? Jaki scenariusz tym razem?
- Żaden. Tym razem normalny lot i lądowanie.
- Hę?
- Zaskoczymy je. Będą czekały na kolejną awarię. Zaskoczymy je. Chcę zobaczyć jak działają w stresie.
I Chłopaki uśmiechnęli się do siebie cwaniacko.

THE END

57
Rakieta jak na 1 Kerbala mocno za duża. Nie pamiętam dokładnie, ale ostatnio w karierze, co prawda stockowej, wysłałem Jeba na orbitę za jakieś 3000 kredytów. Nie mając nawet 1/3 twoich części.
A rakieta spełniała wymogi I poziomu - limit części 30 i masy 18 ton. I dało się orbitę zrobić, i wyhamować potem.
Ale jak już wszedłeś na orbitę, to hamowanie w atmosferze - PER spokojnie ustawić na 40-45 km. Wyhamuje pojazd sporo łagodniej. Nawet nie powinien wylecieć ponownie w kosmos. A jak wyleci - to wróci. ;)
Hamowanie atmosferyczne powinno być możliwie łagodne i z jak najbardziej łagodnym nurkowaniem. Górne warstwy hamują co prawda wolno, ale i nie rozgrzewają tak pojazdu.
Lecąc przez atmosferę, możesz lekko zwiększyć powierzchnię statku przez odchylenie dziobu od osi. Pilnuj tylko grzania się części. Jak pojawiają się paski - wracaj bliżej osi lotu. Statek stawia nieco większy opór i skuteczniej hamuje.

Sugeruję pilnować przy budowie rakiety - stosunku mocy do masy na poszczególnych członach i ich wyważenia.


58
Dyskusje na dowolne tematy / Bójcie się...
« dnia: Nie, 13 Gru 2015, 01:00:10 »
Nic nie chcę mówić, ale... Jest 13 grudnia, niedziela.
A wiem, z pewnego źródła, że nie będzie Teleranka w telewizji.
Zostaliście ostrzeżeni - szykujcie się.
Tak więc - zasuwać po mąkę, cukier i spirytus i zrobić zapas papieru toaletowego. ;)

59
Dyskusje na dowolne tematy / Odp: Co można na Unity 5?
« dnia: Pią, 11 Gru 2015, 19:04:08 »
Zapominacie o jednej rzeczy.
Porównujecie różne gry, z których ani jedna nie jest podobna do innych.
Space Engineers - Skupia się na eksploracji otoczenia i interakcji z nim.
Elite Dangerous - Skupia się na działaniach gracza, a świat jest niemal wyłącznie dekoracją.
KSP - Skupia się na fizyce oddziaływania elementów na siebie, oraz środowiska na elementy.

W każdej z tych gier, moc obliczeniowa idzie na co innego. Co innego jest ważne.
Owszem - KSP mogłoby mieć więcej elementów scenerii, ale jest ona w tej grze najmniej istotna.
Chcesz grę do oglądania? To jest ED. Ale za wygląd płacisz szczątkową fizyką i brakiem interakcji ze światem.
W SE, fizyka jest nieco bardziej rozbudowana, ale nadal szczątkowa w porównaniu z KSP. Wygląd jest sporo lepszy, a ilość dostępnych części idzie w tysiące. Dochodzi też zmieniane otoczenie.
Za to płacimy gorszym wyglądem otoczenia i mniej zaawansowanymi obliczeniami fizycznymi.

Gdybyśmy chcieli połączyć wszystkie te elementy w jedną grę, to byśmy płakali jak kiedyś nad Flight Simulator X - do którego maszyny domowe, zdolne dźwignąć w pełnej gamie, pojawiły się kilka lat po premierze gry, a Ms renderował "gameplaye" do pokazów, bo faktycznego się nie dawało pokazać, nawet na wypasionych kombajnach.

Silniki gry pozwala na wiele. Ale nawet najlepszy silnik jest ograniczony zasobami komputera. Dlatego zadaniem twórcy gry jest postawienie nacisku na to co istotne dla gry, kosztem rzeczy mniej istotnych.
A w KSP istotna jest fizyka zachowania się grupy obiektów, w aktualnych warunkach.

60
Gotowe poradniki / Odp: Początki w KSP
« dnia: Śro, 09 Gru 2015, 16:53:31 »
Kadaf - ty jesteś konstruktorem. Lubisz mieć szerokie możliwości i się skupiać na efekcie.
Kariera jest dla osób szukających wyzwań. W Sandboxie, wysłanie łazika na Eeloo, nie stanowi zbyt wielkiego wyzwania.
W karierze, zrobienie porządnej orbity, mając trzy rodzaje części na krzyż, limit masy i ilości części do wykorzystania - staje się problematyczne.
Nim dolecisz na Dune, czeka cię wiele wizyt na Munie, z których każda będzie inna i znacznie trudniejsza, potem na Minmusie. Kombinowanie jak osiągnąć dany cel, nie mając jeszcze elementów, dzięki którym jest to teoretycznie możliwe. Albo jak zrobić asystę grawitacyjną, nie mogąc planować manewrów na orbicie - wszystko ręcznie i na wyczucie. :)
To po prostu inna rzeczywistość. Inna wersja tej samej gry. Zatem nie narzekaj.

Shymon80 - tutorial nie da ci nic szczególnego. To po prostu taka mała szkółka, prezentująca pewne możliwości.
Pomału poznasz po prostu kolejne elementy.

Sugeruję zacząć w sandboxie. Poznaj elementy, poćwicz loty. Mając wszelkie możliwości i opcje.
Jak ci się tu uda i poznasz podstawy:
- Lot na orbitę.
- Manipulacja orbitą.
- Dokowanie.
- transfery na księżyce.
- loty około słoneczne i miedzy planaterne,
- Lądowanie na innych ciałach.
- Powroty.
- Samoloty nisko i wysokopułapowe
- na końcu - SSTO, czyli promy kosmiczne startujące, orbitujące i lądujące na Kerbinie, w jednym kawałku.
- optymalizacja konstrukcji - jak najmniejsze, jak najwydajniejsze.
Wtedy się weź za karierę, która zmienia najprostsze elementy w trudną sztukę przetrwania.

I mimo wszystko obejrzyj kilka poradników na YT. Sporo wyjaśniają.

Strony: 1 2 3 [4] 5 6 ... 29