CZĘŚĆ DZIEWIĄTA
LABORATORIUM
Po dwunastu godzinach spokoju przerywanego jedynie rutynowymi przeglądami instalacji bazy, Richsey coraz bardziej nerwowo chodził po mesie. Byle jak rozrzucone sondy komunikacyjne gwarantowały łączność z Kerbinem przez nie więcej niż dwie trzecie czasu. Niestety umiejscowienie bazy uniemożliwiało łączność bezpośrednią. To ta tak zwana Ciemna Strona Muna. Kerbonauta spojrzał na elektroniczny zegar i pomyślał. - Niedługo to będzie ciemna strona nie tylko w przenośni. - Na zewnątrz bazy powoli zapadał zmrok. Ze względu na fakt, że satelita Kerbinu zawsze obraca się do niego tą samą stroną, to noc na Munie trwa znacznie dłużej niż w domu. Przeszło cztery dni. A kolejnego transportu jak nie było, tak nie ma. Czyżby coś się stało? Nagle brzęczyk radia przerwał ponure rozważania. - Dziewiątka do bazy! Hamowanie w toku! Będziemy siadać za trzydzieści minut!
- Nareszcie! - Z ulgą zawołał do mikrofonu Richsey. Na orbicie Muna kolejny Wingmun 9 powoli wytracał prędkość orbitalną.
Rensan Kerman, pierwszy pilot, spoglądał na wskaźniki. Wszystko szło jak należy. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nabiera coraz większej wprawy. Chociaż gdy zobaczył załadowanego Wingmuna na płycie pasa startowego niemal go diabli wzięli. Wbrew obietnicom działu logistyki, znowu wpakowano mu na dach jakieś rury. Na szczęście rury były krótkie i symetrycznie rozłożone, więc start i wspinaczka na orbitę nie była taka zła, mimo stosunkowo ciężkiego modułu w ładowni. Tym razem przyszło mu wieźć do budowanej od niedawna bazy pomieszczenie łączące w sobie funkcje kuchni i laboratorium. Powoli przeszedł do lotu pionowego. Prędkość 70 m/s, pułap 9 kilometrów.

Po zejściu na półtora kilometra Wingmun 9 przeszedł na silniki lądowania wertykalnego i gładko osiadł tuż obok infrastruktury. Na zewnątrz owijali się obaj mieszkańcy obiektu. Lądowanie wykonano niemal w ostatnich promieniach Kerbolu. Niedługo otoczenie bazy spowiją ciemności, a ponieważ nie posiadała ona systemów naprowadzania radarowego, ani nawet przyzwoitego lądowiska, to też od początku budowy kategorycznie odrzucano pomysły, by lądować w nocy.
Głos Richseya Kermana rozbrzmiał w słuchawkach pilota. - Jak stoisz z paliwem? Nie chcesz może paru litrów?
- Nie pogardzę! - odpowiedział Rengas Kerman. Faktycznie w zbiornikach zostało niewiele ponad 270 galonów.
- No mamy taką sprawę panie pilocie. Chcemy odwrócić i podpiąć nasze bańki, bo jakoś tak żeśmy je źle ustawili. A że są w dwóch trzecich pełne, to Momsen nie jest w stanie dźwignąć spectruckiem. Przelejemy to co mamy, przestawimy klamot i puścimy z powrotem, w porządku?
Rengas wzruszył ramionami. - W porządku, kombinujcie.
Po chwili usłyszał szczęknięcie podpinanej rury i szum tłoczonego paliwa.
Gdy zbiorniki bazy zostały opróżnione Richsey odłączył rurę, a kolega podtoczył się pojazdem. Stalowe ramiona objęły obły element i podniosły go do góry.
- Richsey, weź przesuń tą debilną przejściówkę, ok? Gdzie by tego nie położyć to przeszkadza. - zawołał Momsen. Faktycznie zupełnie nieprzydatny klamot co chwilę pchał się pod koła. Coś trzeba będzie z tym zrobić. Całe szczęście, że tu na Munie część ważyła sześć razy mniej niż na Kerbinie, więc wystarczyło się dobrze zaprzeć i można było ją popchnąć po szarym gruncie.
Po chwili zbiorniki zostały ustawione w nowym położeniu. Richsey ponownie załączył przewód i z Wingmuna w drugą stronę popłynęło paliwo i utleniacz. Gdy stan osiągnął poprzednią ilość, przez radio dał się słyszeć zaskoczony głos pilota. - Hej, a gdzie moje litry? Znowu mam dwieście siedemdziesiąt!
- No a czy ja coś wspominałem, że na stałe ci przelewam? Trzeba było brać i uciekać pókiś był pełen - zaśmiał się Richsey i dodał już poważniej. - Rengas, przecież wrócisz bez problemu na tej ilości, a my tu musimy mieć pełen zbiornik na odbiór! I tak będziemy musieli coś wyżebrać jak przylecicie następnym razem.
- No... w porządku. Rozładujcie mi te rury i spadam.
Operator dźwigu wsiadł do swojej maszynki i podjechał pod kadłub. Na szczęście rury okazały się być komfortowo lekkie.
Położył pierwszą koło zbiorników i pewnie chwycił elektromagnesem drugą z nich.
Gdy tylko dźwig odsunął się na bezpieczną odległość, Rengas odpalił dikapler ładunku i po krótkim pożegnaniu wystartował w drogę powrotną.
Momsen Kerman podjechał pod moduł Spectruckiem i chwycił go między łapy. Żałował, że otwarta kabina równała się zamkniętej przyłbicy, bo bardzo chętnie zakleiłby gumą do żucia kontrolki przeciążenia. Nowo dostarczony element może i był lżejszy od koszmarnej sypialni z łazienką, ale za to dłuższy. Wychodziło więc na to samo, bo środek ciężkości znalazł się daleko za rufą pojazdu. Na przemian błagając i przeklinając podniósł ładunek i bardzo ostrożnie zaczął wycofywać go w odpowiednie miejsce.
Gdy tylko dok załapał uruchomiły się światła pomieszczenia. Koniec pracy dla Spectrucka. Richsey ponownie uruchomił dźwig.
Z wprawą podpiął jedną rurę, a potem zaraz mógł podjeżdżać z drugą. Z ładunkami o tej masie praca dźwigiem to była czysta przyjemność.
Prace przy instalacji modułu zostały zakończone. Można było właściwie wracać do ciepłego i jasnego wnętrza. Lecz gdy Richsey już chciał wyłączać systemy dźwigu jego wzrok padł na idiotyczną przejściówkę. - W sumie i tak to trzeba będzie posprzątać, więc dlaczego by nie teraz - pomyślał ponownie rozkładając ramię.
Podjechał z częścią pod cięższy pojazd i zaczepił klamot na górnym doku Spectrucka. Wreszcie nie będzie zawadzać.
Ostatnia operacja, podpięcie zbiorników pod zasilanie bazy. Wszystkie zadania zostały wykonane.
Obaj Kerbonauci spojrzeli ostatni raz na niegościnną okolicę tonącą w coraz większym mroku. Czekały ich cztery dni nudy w całkowitych ciemnościach.
Kolejna część niebawem!
Cały czas zapominam dopisać moda, którego namiętnie używam. Mianowicie moda Decals. Na naklejki

Komentarze, jak zawsze, mile widziane