Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.


Pokaż wątki - Sareth

Strony: [1]
1
Nie mogę powiedzieć że jestem audiofilem który większość swojego życiowego budżetu wydaje na muzykę i sprzęt, ale z pewnością mogę stwierdzić że jestem fanem dobrego brzmienia. Na tyle jednak dużym, że jestem bardzo wyczulony na wszelkiego rodzaju niuanse związane z dźwiękiem, począwszy od stopnia kompresji samego nagrania do samego balansu muzyki. Najważniejszy jednak w tym wszystkim jest niewątpliwie sprzęt, który jest katalizatorem odpowiedzialnym za przyjemność którą odczuwamy z odsłuchiwania ulubionych kawałków.
Przez lata miałem kilkadziesiąt różnych zestawów słuchawek o szerokim spektrum jakości, więc myślę że mogę w tej kwestii być jakimkolwiek (nawet miernym) autorytetem.
Powód z którego zakupiłem dzisiaj oceniane słuchawki był wyjątkowo prosty: moje stare, wybitnie dźwięczne Sound Magic E-10 wyzionęły ducha bezczelnie zaczynając przerywać dźwięk. Pozostałe mi Sony MDR-XB700 mają aparycję opon od traktora i jako słuchawki "studyjne", nie nadają się do użytku w strefie publicznej bez ryzyka oglądania pełnych politowania uśmiechów ludzi.
Słuchawek potrzebowałem na gwałt, a z powodu braku dużego budżetu musiałem zejść z półką cenową na sam dół: zakupiłem słuchawki w dyskoncie spożywczym.
Cena nie była wygórowana: 29 zł to naprawdę mało, więc i cudów się nie spodziewałem, uznając że pozgrzytam zębami przez miesiąc czy dwa i znów zakupię coś wysokiej jakości. Z tonu powyższego zdania, pewnie już wiecie że stało się inaczej.



Platforma testowa nr.1 LG L65
Wychodząc ze sklepu natychmiast rozpakowałem je, wetknąłem do uszu i... zdziwiłem się. Owszem, nie było to brzmienie moich ŚP E-10, ale spadek jakościowy był tak mały, że na początku stanąłem jak wryty nie wiedząc co myśleć. Słuchawki były głośne, bas był mocny i wyraźny, jednak czuło się fakt że słuchawki miały "barwiony" dźwięk na ciepły, ponieważ wysokie tony były bardzo delikatnie przytłumione. Zabawa z equalizerem nie przyniosła tutaj żadnych rezultatów. Nie ma również obecności szumów, gdy słuchawki nic nie grają.

Platforma testowa nr.2 Samsung Galaxy S5
Podłączenie tych budżetówek do telefonu Koreańczyków, dało jeszcze lepsze rezultaty. Tym razem equalizer wyciągnął wszystkie tony na równy poziom, sprawiając że słuchawki grały czysto i miękko. Niestety obecność korektora ujawniła się przy słuchaniu na wysokich progach głośności gdzie słuchawki zaczęły "zgrzytać" widocznie nie dając sobie rady. (Tutaj pragnę zaznaczyć że testowałem je przed stosownym "wygrzaniem")

Komputer z zewnętrzną kartą dźwiękową Creative 7.1

Ten podpunkt jest tutaj tylko z recenzenckiego obowiązku. Muszę wspomnieć że słuchawki naprawdę przeciętnie radzą sobie z dźwiękiem 3D i odradzałbym w nich grać w gry nawet największym desperatom.



Dobra, dźwięk jest najważniejszy, ale co z wykonaniem? Tutaj jest całkiem dobrze, ale nic ponad to czego byśmy się spodziewali. Mamy tu kabel w materiałowej plecionce (część pod pilotem sterowania) i kable słuchawek pokryte plastikiem będącym zarazem ząbkami zamka błyskawicznego dzięki któremu możemy owe słuchawki spiąć razem.  Oba rozwiązania zastosowane w tych słuchawkach mają swoje zalety, bo i plecionka i zamek nie pozwala na wyginanie i plątanie się przewodów, ale również wady, którą jest niewątpliwie waga która sprawia że po kilkudziesięciu minutach będą bolały nas uszy.
Pomysł z zamkiem jest dość stary, ale i przez to słuchawki mogą być przechowywane wygodniej i bezpieczniej.
Niebywale głupim jednak pomysłem było zaserwowanie nam metalowego "dzyndzla" od zamka, który przy każdym ruchu głowy obija się o pilot sterowania i przekazuje nam stuknięcia prosto do ucha.
Innym (moim zdaniem celowym) zabiegiem jest brak zastosowania jakiegokolwiek usztywnienia kabli przy wtyczce Jack czy pilocie, a przecież wszyscy na ziemi wiedzą że są to miejsca które najbardziej są narażone na przerwanie lub złamanie przewodu.



Idąc w górę tych słuchawek napotykamy metalowy pilot sterujący, posiadający jeden przycisk i mikrofon. Przycisk działa na telefonach bez zarzutu: można nim pauzować i odbierać rozmowy, lecz obarczone jest to prawie pół sekundowym opóźnieniem.
Inną sprawą jest mikrofon, którego nie dał bym nawet dziecku by mogło nagrać swój głos. Dźwięk z niego jest parszywy i skrzeczący.
Dochodzimy więc do samych słuchawek które są małymi beczkami z plastiku. Z tyłu ich korpusu znajduje się otwór odpowietrznikowy, zaś sam dźwięk wydostaje się z otworków zasłoniętych solidnie przymocowaną metalową siateczką. Tutaj dochodzimy do meritum: gumki. Są one silikonowe i wygodne, właściwie identyczne z tymi od Samsunga, lecz mają wadę. W opakowaniu jest ich tylko JEDNA PARA. Owszem, dla mnie były w sam raz (rozmiar duży), ale nie wyobrażam sobie rozczarowania osoby, która musi jeszcze dokupić gumki do słuchawek za 29 zł.

Tak oto prezentują się słuchawki firmy Forever: są tanie, przeciętnej jakości wykonania o nie przeciętnym jak na tą półkę cenową dźwięku. Czy polecam?
1. Jeżeli jesteś zwykłym gościem który potrzebuje raz na ruski rok posłuchać czegokolwiek i jakkolwiek: Bierz w ciemno!

2. Jeżeli lubisz dobrą muzykę i dźwięk jak ja: Weź, ale pamiętaj że to słuchawki przejściowe na pewien okres czasu bez czegoś z wyższej klasy.

3. Jeżeli jesteś melomanem, który lubi słyszeć nawet pierdnięcie muchy latającej w studio podczas nagrywania kawałku który teraz słuchasz to olej je i kup coś najwyższej jakości, ALE NA BOGA NIE SPRZEDAWAJ NERKI BY TO KUPIĆ!!!

2
Inne gry / Agar.io
« dnia: Nie, 14 Cze 2015, 11:38:13 »

Większość już z pewnością zna ten mikro symulator uproszczonego łańcucha pokarmowego, gdzie większe kulki zjadają te mniejsze. W tym wątku chciałbym rozwinąć dyskusję apropos tej gry.
Mechanika mimo swojej prostoty jest przyjemna i uzależniająca: Zjadaj kogo możesz, ale sam nie daj się zjeść. W praktyce oznacza to że unikamy grubych ryb, a stalkujemy małych, wyrośniętych kurdupelków.
Sterowanie również jest banalnie proste: "myszkiem" nadajemy kierunku naszej bańce, "W" możemy wyrzucić w przestrzeń trochę naszej masy, a spacją dzielimy naszego gluta na pół wyrzucając przy okazji drugą połówkę szybko do przodu.
Najważniejsza dla nas jest spacja: Nasza druga połówka (jeżeli jest odpowiednio wielka) może wchłonąć nieuważnego gracza. Oznacza to że możemy robić ataki znienacka na biednych graczy. Wyrzucanie masy też jest ważne ze względu na jedną z mechanik: im jesteś większy tym wolniejszy. Więc jeżeli goni cię wielki bydlak, warto trochę zrzucić kilogramów, by szybciej mu umknąć. Przekazywanie sobie masy (bo ta wyrzucona może zostać połknięta przez innych graczy) jest próbą kontaktu, więc jeżeli osobnik odda nam wyrzuconą przez nas kulkę, PRAWDOPODOBNIE odpuści sobie konsumpcję naszej istoty. Wyrzucana masa świetnie sprawdza się jako swoisty haracz dla większych osobników. Ale uważajcie: ludzie są różni.
Kolejną rzeczą wartą opisania są wirusy: nie poruszające się po planszy kolczaste kulki mogą mniejszym od nich kuleczkom służyć za schronienie. Dla większych, kontakt z zielonym oprawcą to prawie śmierć, gdyż wtedy nasz gigantyczny glut jest rozciapywany na kilkanaście mniejszych glutów, a na ten łatwy łup natychmiast rzucają się nasi konkurenci.
Czasami grają w Agar.io na planszy można spotkać "gangi". Mają oni zwykle nicki oznaczone jakimś znakowym emblematem. Takie kółeczka wzajemnej adoracji to najprawdopodobniej kilku graczy komunikacyjnych się i nie zjadających wzajemnie. Tu właśnie pada pytanie: czy warto grać w grupie?
Dla mnie, nie. A to tylko dlatego, że kumpel może okazać się najlepszą przekąską jaką możemy znaleźć. :)

To na razie tyle! Jak spodoba wam się gra, to śmiało! Porozmawiajmy o taktykach i sposobach. Naprawdę, ten powyższy kawałek tekstu ledwie musnął temat. :)

---->Aby zobaczyć link - ZAREJESTRUJ SIĘ lub ZALOGUJ SIĘ<----

PS. Zawsze gram pod nickiem "King Sajz" (mały ukłon w stronę polskiej kinematografii). A oto i mój rekord:

3
Własna twórczość / [Opowiadanie] - "Symulowany Trening"
« dnia: Pią, 12 Cze 2015, 23:18:18 »
Symulowany Trening

Przedstawiam opowiadanie mojego autorstwa. Mam nadzieję że spodoba wam się moja mała twórczość. Wszelka, konstruktywna i inteligentna krytyka podparta logiką, bardzo mile widziana. Życzę miłego czytania!




Stukot noszy przejeżdżających po fugach kafelek, którymi wyłożony był korytarz skrzydła szpitalnego, mieszał się z ciągłym, miarowym dźwiękiem szurania prześcieradła.
Stanley Kerman trząsł się pod czymś, co medycy śmieli nazwać kołdrą. Zimno przeszywało każdy cal jego ciała i zmuszało wszystkie mięśnie do ciągłych drgawek.
- Panie Stanleyu. Zimno to tylko iluzja spowodowana hibernatolami. Jutro pan je wydali.
Stanley z nienawiścią spojrzał w twarz lekarza ukrytą za śnieżnobiałą maską chirurgiczną. Gdyby tylko czuł to samo co on!

- Poszło wam zaskakująco dobrze... - odezwał się tubalnym głosem Rupert Keraman, dowódca ich misji.
-  To znaczy że lecimy? - zapytał z nadzieją w głosie Mark. Stanley spojrzał krzywo na przyjaciela.
- Jeszcze nie. Przed wami ostatnia próba generalna.
- Kolejna symulacja Duny? - Nie wytrzymał Stanley - Projekt Duna One zakładał lot na czerwoną planetę, a nie siedzenie na kupie kolorowanego piachu!
- Musicie zaakceptować te mikro niedogodności. Zresztą teraz będzie ciekawiej. Stworzyliśmy nową halę symulacyjną. Jest większa i lepsza od wcześniejszych. Nudzić się nie będziecie, bo mamy zaplanowanych kilka urozmaiceń.
- Czy hibernacja jest konieczna? Nie zniosę tego zimna...
- Nie po to wybraliśmy dwóch najlepszych kerbali tylko po to by teraz wysłuchiwać zrzędzenia i narzekań. - Rupert podniósł głos - Tym razem macie się spisać jak najlepiej. Macie kilka tygodni odpoczynku. Odejść!
Dwoje Kerbonautów wstało ze skórzanych foteli i skierowało się ku ciemnym, mahoniowym drzwiom.
- Aha i jeszcze jedno...
Stanley i Mark odwrócili się jak na komendę.
- Kierownictwo naciska na nas byśmy zwiększyli realizm treningu do maksimum.
Tak więc właściwie będzie zero kontaktu. W razie problemów jesteście zdani tylko na siebie. Jeżeli będzie wypadek, wątpię by zarząd pozwolił na wysłanie pomocy.

Moduł załogowy był już przyczepiony do podnośnika, który miał ich przenieść do nowej hali symulacji. Ubrana już, w standardowe kombinezony do lotów, dwuosobowa załoga zasiadła w fotelach.
- Wszystko w porządku? - młody menadżer z ołówkiem za uchem spojrzał na Stanleya.
- Tak, oprócz tego że znów będę musiał żreć papki przez miesiąc.
Menadżer się uśmiechnął.
- Trzy miesiące. Ale spokojnie dostaliście ich więcej niż potrzebujecie. Dobra panowie. Już was zamykamy. Miłej drzemki!
Młody Kerbal wyszedł z modułu, a zaraz po nim trzasnęła salwa zamykanych grodzi i wysuwających się rygli.
- Ciekawe jak wygląda ta nowa hala! - mruknął podekscytowany Mark.
- Też jestem ciekawy... - Stanley w nagłym przebłysku podejrzliwości odsunął mankiet i sprawdził oba zegarki. Swój własny, z datownikiem ustawił na północ pierwszego dnia roku.
Po chwili klapka obok jego głowy otwarła się. Z wnętrza wysunęło się robotyczne ramię straszące dużą igłą podpiętą do niebieskiego przewodu.
Stanley wzdrygnął się, gdy wbiła się mu ramię, lecz zanim poczuł rozchodzący się po ciele chłód, już spał.




Nagłe pikanie wyrwało go ze snu. Dojmujący ziąb sprawił że prawie natychmiast wstał z fotela i rzucił się do apteczki po folię termiczną. Torsje przeszywające jego ciał sprawiły że upadł, i już na leżąco kontynuował okrywanie się nią. Obok głowy usłyszał przeraźliwe rzężenie. Okazało się że Mark doczołgał się do niego. Cały blady na twarzy wyciągnął rękę w stronę folii. Stanley resztkami świadomości które zachował, przykrył swojego kolegę.
Gdy tak leżeli walcząc o każdy oddech, Stanley spojrzał na swój nadgarstek.
Jego zegarek wskazywał drugą piętnaście tego samego dnia. W duchu skrzywił się że jednak dowództwo nie chciało ich wykiwać, a jego sprytny plan był na nic.

Po ponad półgodzinie byli już w stanie stać. Podeszli do okna by spojrzeć na to co przygotowali dla nich specjaliści od treningów. Czerwony glob ciągnął się spektakularnie aż do sztucznego horyzontu. W dali połyskiwało słabo "słońce".
- Jak myślisz? Ile watów?
- Nie wiem, ale kilka tysięcy na pewno. Ekrany nie mogą tak jasno świecić.
Stanley odczepił od rzepu na ścianie teczkę z rozkazami i planem treningu.
- Dobra. Za godzinę od potwierdzenia pojawienia się na stanowisku. mamy wysłać sygnał że wszystko jest ok i że wszystko działa.
Odłożył teczkę na bok i zaczął wstukiwać komendy w komputer pokładowy.
Zaraz po wysłaniu wiadomości komputer wyświetlił potwierdzenie odbioru sygnału.
Oboje nie musieli nawet spoglądać ponownie na teczkę by wiedzieć, że należy teraz wyjść z ich "lądownika" by rozmieścić sprzęt i popisowo wbić flagę z czerwony grunt.
Ubrani już w skafandry, otworzyli śluzę by powtarzając wszelkie wyuczone formułki i krótkie raporty wyjść na zewnątrz.
Wbita w ziemię flaga delikatnie trzepotała na podmuchach, zapewne wpuszczonego do hali CO2.
Stanley po wszystkim ukucnął i wziął do garści rdzawy pył. Ten przesypał mu się przez palce niczym woda.
- Co jest? - Mark odezwał się nagle powodując że Stanley wzdrygnął się ze strachu.
- Nieźle zmielili ten piach. Pamiętaj, aby się dokładnie wytrzepać przed wejściem do modułu.
Mark w odpowiedzi podskoczył kilka razy w miejscu podnosząc na chwilę rudą mgiełkę wokół swoich butów.
- Szkoda że nie dali większej mocy w podwieszenie grawitacyjne. Było by trochę lżej ze skafandrem...
Stanley otrzepał rękawice i spojrzał do góry, gdzie za zasłoną ogromnych ekranów imitujących niebo, z pewnością skrywały się potężne grawitony, które oddziaływały na każdego z nich indywidualnie. Dzięki temu mogli bez problemu wczuć się w pobyt na domniemanej "Dunie".
- Kończy nam się światło dzienne. Wracamy do modułu.

Huk wiatru sprawił że Stanley otworzył oczy. Ciemność pomieszczenia była przerywana tylko miganiem różnokolorowych diod systemów lądownika. Nie wychodząc ze śpiwora spojrzał na grube okno za którym przewijały się brunatne linie pyłu niesionego wichrem.
Był to już standardowy kawałek ich treningów, który miał ich przygotować na warunki atmosferyczne Duny.
Wnętrze lądownika na chwile rozjaśniło się w blasku pioruna. Chwilę później rozległ się jego basowy grzmot.

Stanley uderzył barkiem kilka razy w zewnętrzne drzwi śluzy zanim udało mu się je otworzyć. Oddychając ciężko spojrzał na przyczynę problemu. Przed wejściem leżała ogromna mulda nasypanego przez wiatr pyłu.
- Mark, podaj saperki. Musimy odkopać grata.
Zamiatając i przerzucając kolejne kilogramy rdzy, doszli do tyłu lądownika. Zlegli tam zmęczeni i zapatrzeni w imitacje mglistego horyzontu. Nieskazitelna biel ich skafandrów była już przyprószona  brudem. Po chwili Mark wstał.
- Co robisz? - Stanley spojrzał na towarzysza.
- Chcę sprawdzić jak powiększyli nam dozwoloną odległość poruszania się od lądownika.
- Stawiam że komputer zerwie Ci kontakt po trzydziestu metrach.
- Sprawdźmy! - stwierdził i dziarsko ruszył przed siebie.
Stanley przymykając oczy by widzieć kolegę wyraźniej zza zaparowanej przyłbicy hełmu, starał się nasłuchiwać dźwięki oddechu Marka. Nagle jednak szum urwał się.
Mark złapał się niespodziewanie za hełm i zaczął biec z powrotem.
Głośny szelest oddechu znów odezwał się w słuchawce.
- Przeszedłem dwadzieścia-pięć metrów i nie dość, że zerwało kontakt, to dołożyli jakiś chory i niesamowicie głośny pisk. Myślałem że mi czaszka rozpłata się od niego na dwoje...
- Bardzo boją się o to byśmy, swoimi łbami niechcący nie zniszczyli tych ich drogocennych ekranów.

Mimo otrzepania się z pyłu, jedząc kolację co chwili zmiatali drobne ziarenka z ubrań.
Stało się to niezwykle irytujące po kilku następnych dniach egzystencji na czerwonej parceli ograniczonej przez system. Pył wciskał się wszędzie. Po pewnym czasie spanie w łóżku stało się niezwykle utrudnione, ponieważ drobny piach obcierał skórę równie dobrze co papier ścierny. Wycieranie ciała (a szczególnie oczu) wilgotnymi chusteczkami stało się codziennym rytuałem, który po kolejnej burzy piaskowej stracił rację bytu.

Przekrwionymi ze zmęczenia oczami, ponownie odgarniali pył z lądownika.
Mark nagle przestał machać mozolnie saperką i wyszeptał do mikrofonu.
- Nie ruszaj się.
Stanley znalazł w jego głosie coś, co sprawiło, że natychmiast go posłuchał.
- Przy tylniej, prawej nodze lądownika.
Dalej pozostając w bezruchu, Stanley podniósł oczy i spojrzał we wskazanym kierunku.
Przy ciężkiej hydraulicznym wsporniku, myszkowało coś co przypominało zwierzę.
Nie miało żadnych cech szczególnych, oprócz jednej: całe było pokryte czarnymi długimi kolcami. Tors (jeżeli nim był) miał rozmiar dwóch złączonych pięści. Oprócz czterech, równie kolczastych odnóży nie można było rozróżnić głowy, czy nawet oczu.
Mark począł powoli podnosić swoją saperkę. Gdy jego ręka znalazła się za jego głową, zaskakująco szybko jak na niego, rzucił saperką.
Ta przekoziołkowała w powietrzu i trafiła dziwny obiekt trzonkiem prosto w korpus.
Oboje natychmiast zerwali się i podbiegli do miejsca w którym leżało "zwierzę".
Stanley wyciągnął z kabury przy udzie nóż. Klęcząc na jednej nodze by móc odskoczyć, dźgnął znalezisko. To nie poruszyło się ponownie.
Z wielką ostrożnością wziął okaz na rękę. Kolce okazały się jednak bardzo miękkie i elastyczne. Bez ogródek i słów przekroił "coś" na pół.
Po rękawicy zaczął cieknąć biały płyn. Środek był wyraźnie podzielony na różne kawałki miękkiej niczym gąbka substancji o różnych kolorach. Ukazał się również kawałek czegoś co można było nazwać szkieletem. Mark wyciągnął jedną z tych czarnych "kosteczek" i blisko mu się przyjrzał.
- Włókno węglowe... W środku tej kosteczki błyszczy metal.
- Czyli?
- Robot. Zwykły najprawdziwszy.
- Znaleźli sobie odpowiednią porę na żarty. Mam dość tej błazenady. Kontaktuje się dzisiaj na kanale ratunkowym z dowództwem.
Jak powiedział tak zrobił. Pikanie oczekiwania na połączenie trwało dwie sekundy.
Po tym czasie na ekranie pojawiła się ciemnozielona ze złości twarz samego dowódcy misji.
- Pamiętacie co mówiłem wam o izolacji? Że macie używać tego kontaktu, tylko jak stanie się coś naprawdę poważnego?!
- Mamy dość tego co tutaj się dzieje! Pył wciska się nawet do jedzenia, a wasi "spece" od symulacji bawią się w jakieś hocki klocki z robotami! To miał być trening, nie tortura! Żądam naty...
-TYLKO TYLE?! Mam nadzieję że jak następnym razem będziecie dzwonili, to tylko dlatego że będziecie umierać!
Po tej kwestii obraz zanikł. Stanley ze złości uderzył kilka razy w pulpit konsoli.




Kaszel. Tylko tego im brakowało. W ciągu następnego tygodnia doszli na skraj możliwości fizycznych. Niedługo potem pokazały się kolejne niepokojące obawy ich powolnej agonii. Zaczęli pluć krwią.
Wychodząc po raz tysięczny na zewnątrz, słaniali się na nogach. Fakt że musieli jeszcze dodatkowo naprawić i odczyścić system odprowadzania CO2 z kabiny, wcale nie dodał im motywacji.
Stanley machinalnie rozkręcał części odprowadzacza, ledwie widząc na oczy ze zmęczenia.
Jedyne co jeszcze do niego dochodziło, to urwane dźwięki kaszlu swojego towarzysza.
Ten odezwał się po chwili prosząc o nóż do podważenia pewnego elementu.
Stanley bez namysłu podał narzędzie i wrócił do pracy. Nie kontynuował jednak pracy, a przyglądał się tępo koledze, który z coraz większym wysiłkiem operował nożem.
Mark ponownie zaczął kaszleć, lecz tym razem robił to niezwykle gwałtownie. Dźwięk przypominał prawie odruch wymiotny. Wpatrzony w niego Stanley na klęczkach obserwował walkę przyjaciela. W pewnym momencie jedna z konwulsji targnęła Markiem tak mocno, że ten stracił równowagę i przewrócił się. Gdy upadł wydał z siebie stłumiony okrzyk i zaczął się szarpać w obie strony, tarzając się w czerwonym pyle. Stanley z obojętnością na twarzy obserwował zdarzenie. Czuł się jak we śnie. Dopiero rękojeść noża która wystawała z torsu kolegi sprawiła, że Stanley oprzytomniał. Rzucił się on do towarzysza i nie myśląc za wiele pociągnął go za rękę do śluzy. W panice wciskając przyciski i odkręcając zawory wsłuchiwał się w rzężenie Marka. Gdy ciśnienie wyrównało się, zrzucił hełm i spojrzał na gasnącego kamrata.
Nie zobaczył jego twarzy, ukrytej za woalem śliny wymieszanej z zieloną krwią, która pokryła wewnętrzną stronę owiewki. Ściągnął jego skafander i ocenił rany. Nóż nie wbił się bardzo głęboko. Dziękując niebiosom za szczęście, naciągnął Markowi na twarz maskę tlenową, rzucił się do apteczki i opatrzył rannego najlepiej jak umiał. Zużywając ostatki sił, położył go na pryczy, podłączył kroplówkę i legł na gumie, którą była wyłożona cała podłoga modułu. Teraz wydawała mu się miękka jak pierzyna.

Piąta próba komunikacji nie powiodła się. Stan Marka się pogarszał. A on nie mógł nic więcej zrobić. Próbował wyjść poza obręb wyznaczony przez komputer, ale nie był w stanie. Cholerne zabezpieczenie, które miało ich odwieść przed spotkaniem się ścianą hali treningu, która mogła zniszczyć imersję symulacji, teraz nie pozwalało zdobyć pomocy.
Wiedząc że jest maksymalnie dwieście metrów od nieograniczonego tlenu, wody i pomocy, wpadł w furię.
Gdy szał minął, rozpalony jeszcze złością mózg podsunął pomysł. Mógł tylko w jeden sposób uratować Marka. Zahibernować go.
Hibernacja wymyślona na potrzeby przyszłej podróży kosmicznej zwalniała procesy życiowe do niezbędnego minimum. Problem był taki że hibernatole, substancje pomagające w osiągnięciu stanu pótrwania, były wstrzykiwane tylko na początku i na końcu misji.
Ale można było to obejść. Do końca treningu i odbezpieczenia mechanizmów hibernacji zostały cztery tygodnie. Musiał sprawić by stało się to szybciej.
Dzień pracy zajęło mu dotarcie do mechanizmu odliczania. Ostatnie co musiał zrobić to zresetować odliczanie na start. Mogło dokonać tego tylko spięcie i uszkodzenie systemu odliczającego. Wycierając łokciem pot z czoła, wyciągnął z latarki pokładowej baterię.
Wziął głęboki oddech i zetknął ją z przewodem systemu.
Błysnęła iskra i nagle wszystko zgasło: nastała cisza.
Stanley poczuł rosnącą w sercu panikę. A jeżeli systemy nie wystartują ponownie? Uduszą się tu zanim przyjdzie pomoc z zewnątrz.
Już zaczął ubierać w skafander nieprzytomnego kolegę, gdy nagle znów wszystko się rozjaśniło. Z głośników dobiegł delikatny damski głos.
- Procedura zakończenia misji rozpoczęta. Proszę usiąść i przygotować się do hibernacji.
Euforia sprawiła że Stanley prawie wybuchł z radości. Przeniósł kolegę na fotel hibernacyjny. Gdy tylko zapiął mu pasy, mechaniczne ramię wyjechało z klapki obok jego głowy i wkuło się w ramie. Stanley nie czekając już, sam usiadł w fotelu. Jego ramię z hibernatolami potrzebowało jednak kilku uderzeń pięścią by zadziałało.
Tym razem przyjął chłód z przyjemnością.




Gdy znów otworzył oczy, dalej było mu zimno. Widział nad sobą biały sufit, oraz lampę jarzeniową. Ledwie ruszając głową rozejrzał się. Był w sali szpitalnej.
Obok niego siedział uśmiechnięty dowódca Rupert Kerman.
- I co tam? Fajnie było?
Stanley mimo zmęczenia zmarszczył brwi.
- Teraz jest pan przyjazny? A tamta odmowa pomocy podczas treningu? Mogliśmy zginąć.
Dyrektorowi zrzedła trochę mina, ale dalej się uśmiechał.
- Na to nie miałem wpływu. Jajogłowi kazali mi nagrać tą udawaną rozmowę.
- Nagrać? Ale przecież...
- Jeszcze nie skojarzyłeś faktów? Trening był sfingowany...
- Ale to...
- Oznacza to, że jako pierwsi w historii byliście na innej planecie: Dunie.
Stanley z niedowierzaniem sięgnął do szafki obok łóżka, gdzie widział swój zegarek.
Wskazówki dalej wskazywały, tak jak wtedy po pobudce z hibernacji, drugą piętnaście.

4
Inne / Spis opowiadań z forum
« dnia: Pią, 27 Mar 2015, 21:07:20 »
Spis Forumowych Opowiadań


Witajcie! Nie jednokrotnie na forum, jasno dałem do zrozumienia, że jestem niebywałym fanem słowa pisanego. Jako że nasze forum jest jak nie patrzeć wylęgarnią potencjalnych fanfików, postanowiłem zrobić ich jasny spis z krótkim komentarzem. Miało to za zadanie pomóc innym, podobnym do mnie użytkownikom, którzy też chcieli by się zatopić w dobrej lekturze. Baczcie na to że nie jest to żaden ranking,. Zapraszam więc do zapoznania się z kilkoma tekstami naszych płodnych w dobre pomysły kolegów z forum!
Klikając w tytuł danego opowiadania, zostaniecie do niego przeniesieni!


1. Aby zobaczyć link - ZAREJESTRUJ SIĘ lub ZALOGUJ SIĘ
Autor: Madrian




Dwóch Kerbonautów zostaje wysłanych na rutynową misję uzupełnienia zaopatrzenia na stacji kosmicznej. Podczas pełnienia misji, będącej w cieniu tajemniczego zachowania ich poprzedników, dochodzi do niespodziewanego wydarzenia, które obraca całą historię do góry nogami. Ta okraszona wartką akcją oraz swobodnym poczuciem humoru historia, jest niewątpliwie obowiązkowa dla fana kerbalskich lotów kosmicznych.

2. Aby zobaczyć link - ZAREJESTRUJ SIĘ lub ZALOGUJ SIĘ
Autor: Kadaf




Zarząd gigantycznej w swych rozmiarach agencji kosmicznej Kadaf Industries ma dość zastoju w lotach kosmicznych. By przywrócić dawny ruch, postanawia on zorganizować potężną ekspedycję na mało jeszcze zbadaną i nieprzyjazną planetę Eve. Opowiadanie opisuje perypetie załóg poszczególnych lotów i ich pracę jako wysłanników nauki. Co najważniejsze jednak, cała misja została przeprowadzona w grze naprawdę, dzięki czemu możemy podziwiać screeny budujące nasze wyobrażenie o misterności całego przedsięwzięcia.
Przed czytaniem zalecane jest zrobienie sobie dobrej kawy lub herabty!

3. Aby zobaczyć link - ZAREJESTRUJ SIĘ lub ZALOGUJ SIĘ
Autor: KnightMoritz



Historia opowiada o pionierskiej misji Jebediaha Kermana, który samotnie wyrusza na ekspedycję księżyca Joola i zarazem jedynej zdatnym do życia, poza Kerbinem, ciałem niebieskim. Okazuje się jednak że misja naszego bohatera nie poszła tak jak powinna i budzi się on z hibernacji o wiele później niż powinien. Ta na razie nie dokończona historia trzyma w napięciu i  przywiązuje czytelnika do opisanych wydarzeń i bohaterów.

4. Aby zobaczyć link - ZAREJESTRUJ SIĘ lub ZALOGUJ SIĘ
Autor: Madrian




Przyszłość Kerbali w tym opowiadaniu rysuje się w, jak to przystało na Kerbale, zielonych barwach. Loty kosmiczne stały się normalnością, a potężne fregaty dokonują regularnych ekspedycji. Jedną z nich dowodzi Martha Kerman, kapitan międzyplanetarnego statku badawczego, mającego zadanie znaleźć relikt przeszłości na mroźnej Eeloo.
Tytułowy pamiętnik jest historią życia kapitana Jebediaha Kermana, który wraz z załogą znalazł się na tej nieprzyjaznej planecie bez szansy na ratunek.
Ta ciekawa i wzruszająca opowieść jest niewątpliwie jednym z najlepszych przedstawicieli Kerbalskich fanficków. Charakterystyczny dla tego autora humor oraz ciekawy sposób mieszanej narracji oddaje wszystko co w KSP kochamy najbardziej.

5. Aby zobaczyć link - ZAREJESTRUJ SIĘ lub ZALOGUJ SIĘ
Autor: MegaProize




Jedno z największych opowiadań na forum należy do kanonu wielu tekstów związanych ze starym forumowym projektem Polish Munar Base.
 Tekst opowiada o historii załogi Rude Boya 3: ogromnego łazika, jednego z trzech zwycięzców przetargu na potężne wielozadaniowe pojazdy. Rude Boy 3 zostaje niespodziewanie zaatakowany przez wojskowy łazik "Związku Socjalistycznych Republik Kerbalskich". Po szczęśliwej ucieczce, okazuje się że cały księżyc stał się polem militarnych działań zbuntowanych kapitanów Radzieckich łazików, w skutek czego cała załoga bohaterskiego łazika zostaje wystawiona na próbę przetrwania na wrogim dla nich terenie.
Ta dojrzała historia, z eksplodującą na boki akcją i ciężką atmosferą pozostaje niestety niedokończona i prawdopodobnie nigdy już nie doczekamy się kontynuacji i epilogu.

6. Aby zobaczyć link - ZAREJESTRUJ SIĘ lub ZALOGUJ SIĘ
Autor: Założone przez Drangira, współtworzone przez społeczność,




Choć technicznie rzecz biorąc nie jest to opowiadanie, "Katastrofa" jest najlepszym przykładem jak kilku współpracujących użytkowników jest w stanie zorganizować ciekawą historię budowaną na podstawie raportów i  przemówień poszczególnych, wyimaginowanych agencji kosmicznych. Śledzenie przebiegu wydarzeń jest czystą przyjemnością, a misternie stworzona napięta sytuacja jest świetną bazą pod tego typu projekty.
Jedynym problemem jest fakt, że podobnie jak we wcześniejszym przedstawieniu, historia pozostaje niekompletna i nie ma ona rozwiązania.

To na razie wszystko! Niedługo z pewnością nastąpią kolejne aktualizacje tego spisu.
Drogi czyteliku: nie zapomnij o pozostawieniu własnych propozycji opowiadań o KSP!


PS z wrodzonej skromności postanowiłem nie zamieszczać tu moich wypocin o misji na słońce.

5
Rakiety / Solar Reverser - Czyli mój osobisty rekord
« dnia: Wto, 24 Mar 2015, 21:42:50 »
Ostatnio grając w nasze pocieszne KSP, nabrałem chętki i potrzeby zbudowania naprawdę potężnej rakiety nośnej. Pierwszym jej przeznaczeniem miało być wynoszenie ogromnych części baz planetarnych oraz modułów stacji orbitalnych. Pomyślałem jednak że taka praca nie może się zmarnować i postanowiłem zrobić z tej rekiety istny Stress Test dla moich skromnych umiejętności. Tak oto powstał Solar Reverser!





Ta potężna jak na moje możliwości rakieta dostała proste zadania: wylecieć na orbitę z możliwie ciężkim ładunkiem (ostatecznie inną, mniejszą rakietą), zrobić zwrot przeciwny do zwrotu orbitowania Kerbinu wokół słońca, i wylecieć jak najdalej. Czy mi się to udało? Oglądajcie dalej!




Paliwo spalało się w pociesznych ilościach na sekundę

Cały lot składał się z czterech faz rozpędzania się. Faza pierwsza to oczywiście start. Silniki startowe miały łącznie 68 tyś kN mocy. Moc wszystkich silników naraz to 73k kN.
Udźwig na orbitę: około 700 ton.





Druga faza lotu, składała się z Mainsailów i "pomarańczek". Zapomniałem wspomnieć, że wszystkie człony są zrobione metodą asparagusa :)



Trzecia faza, trwała najdłużej ponieważ opierała się na wydajnych silnikach atomowych. Na nich też przekroczyłem 20000 m/s :)
Oprócz tego, dzięki tym silnikom obróciłem zwrot orbity!





Ostatnia faza opierała się na malutkich silniczkach na zwykłe paliwo. Wtedy też, po zakończeniu paliwa, wypuściłem w przestrzeń sondę, którą ochrzciłem Retarded Voyager :)





Mam nadzieję że się podobało! Wiem że nie jest to najpotężniejsza rakieta na forum, ale jestem z niej na tyle dumny, że postanowiłem się nią z wami podzielić!

BONUS: Jak widać, Kerbalom takie zabawy i pomysły nie służą. Prawie utraciłem save :|

6
To Mój Dzień

Od miliardów lat słońce, które Bóg w swej mądrości umieścił w kosmosie, dawało życie niezliczonym gatunkom zamieszkujących Kerbin. To właśnie pod czujnym okiem Heliosa urosła też inteligenta cywilizacja, która jako pierwsza w tej części galaktyki zadała sobie pytanie "Kim jesteśmy?"
Miliony lat rozwoju technologicznego, pozwoliły Kerbalom na sięgnięcie ku gwiazdom. Niestety, zwycięski marsz nauki został brutalnie przerwany przez wydarzenie bagatelizowane od setek lat. Życie ich gwiazdy dobiegało powolnego końca.
Nic właściwie nie zwiastowało tak nagłej katastrofy. W ciągu kilku lat słońce utraciło swój pierwotny blask, który został zastąpiony przez czerwień nadchodzącej zagłady.



Tak właśnie znalazłem się tu ja. Zwykły naukowiec, który od czterech lat był przygotowywany do właśnie tej misji. Misji zwaną w mediach ratunkową.
Owszem sytuacje gasnącego powoli Kerbolu można było rozwiązać. Ogromne nakłady środków, które przeznaczyła na to cała cywilizacja pozwoliły na to, bym poleciał tam, gdzie Kerbal jeszcze nigdy nie był.
Rakieta która wynosi sprzęt odbija się od okna busa, którym podjeżdżam pod płytę startową. Flesze aparatów błyskają, oślepiając mnie i tylko ręka mojego menadżera treningu, która żelaznym chwytem trzyma mnie za ramię, nie pozwala mi upaść.
Wjazd windą na wieżę i niezdarne wejście do modułów mieszkalnych zajmuje mi półgodziny. Z obrzydzeniem patrzę na szare ściany z licznymi monitorami i szafkami, które na następne trzy i pół roku staną się moim więzieniem.
Wziąłem się w garść. To nie tylko moja misja, ale i wszystkich kerbali. A mimo to ręce pocą mi się coraz bardziej podczas odliczania do startu.
Nagły grzmot odpalanych silników wybudził mnie z gorączkowego letargu.
Wrażenie wciskania w fotel jest paskudne. Pole widzenia, z każdym pokonanym metrem kurczy się do małego okrągłego punktu. Spoglądam ledwie na ekrany, które nieustannie zalewają mnie strumieniem informacji. Po kilku minutach wrażenie powoli zanika.
Mogę wreszcie odetchnąć.



Przyszumiony głos w słuchawce nakazuje mi wykonać pewne czynności. Nie muszą mi tego tłumaczyć. Powtarzałem to setki razy.
Dziesięć minut później silniki trzeciej fazy szarpią całą kabiną, próbując przestawić moją orbitę w stronę Muna. Bez asysty grawitacyjnej nigdy bym się nie dostał na miejsce. No cóż... Czeka mnie długa droga...

Trzy dni później księżyc wystrzelił mnie jak z procy. Oddaliłem się od Kerbinu na tyle, że zaprzestano częstej i regularnej komunikacji ze mną. Jest cicho. Jestem teraz najbardziej samotnym Kerbalem na świecie.



Bolą mnie nogi. Bieżnia na moim statku, ochrzczonym Solar Lover, jest jednym z najważniejszych elementów. Na początku treningów na ziemi, bagatelizowałem fakt o wpływie braku ciążenia na ludzkie ciało. Dopiero stare klisze ukazujące kerbonautów po wielomiesięcznych misjach kosmicznych bez treningów, którzy po powrocie na Kerbin zamieniali się w fizyczne "warzywa", sprawiły, że wziąłem ćwiczenia do serca.
Teraz stały się rutyną i przyjemnym zachowaniem, jednym z ostatnich które łączą mnie z domem.

Minęły cztery miesiące. Czy czuje się zdrowy? Jak najbardziej. Nie mam pojęcia o czym bredzili jajogłowi na temat samotności i jej zgubnych oddziaływań na mentalność.
Kolejny tydzień mija równie szybko. Mimo wszystko brak mi rozmowy z jakąś znajomą twarzą. Z nudów zreorganizowałem wszystkie zapasy. Teraz są poukładane tak jak ja chcę.
Fiolet Eve, mojej ostatniej procy grawitacyjnej, majaczy w okolicach gwiazdozbioru Ognia.
Bezkresna czerń, która od dziecka fascynowała mnie swą nieskończonością, staje się katem. Teraz oddał bym wszystko, by zamienić gwiazdy w świetliki latające nad stawem, w którym wraz ojcem łowiłem w dzieciństwie ryby.



NIENAWIDZĘ TEGO MIEJSCA. Najobrzydliwsze przekleństwa wylewają się z moich ust, gdy bandażuję rękę. Frustracja samotności dała o sobie znać i przelała się przez krawędź czary goryczy. Szafka w której był ukryty komputer na którym miałem codziennie robić wideo-pamiętnik, została zmiażdżona. Wgniecenie w kształcie mojej pięści zdołało sięgnąć jednostki centralnej. Długo zajmie oczyszczanie powietrza ze swądu spalenizny.

Oglądając przez iluminator mojej kabiny sypialnej resztę statku, karmię swoją nienawiść do ludzi którzy mnie tu wysłali kolejną myślą. Odwrócone dyszami w przeciwnym kierunku silniki, udają moją szansę na powrót. Gardząc swoją własną cywilizacją też postanawiam udawać że im wierzę.

Nie wiem co ze sobą zrobić. Bezwładnie unoszę się w module laboratoryjnym. Od dwóch dni nic nie wypiłem. Nie mogłem. Mielę w ustach gumowaty, suchy język, zastanawiając się co robić dalej. Muszę coś zrobić bo zwariuję.

Dzisiaj nic mi się nie przyśniło. To dobry znak, bo od kilku tygodni męczyły mnie koszmary. Cała ta sytuacja podsunęła mi pomysł. W laboratoryjnym znajduję ampułkę z Diloxem. Ta substancja potrafi uśpić nawet największe zwierzęta. Nie szczędząc sobie dawki, wbiłem igłę w rękę. Nie pamiętam nawet czy wcisnąłem tłoczek.



Do Kerbolu zostały mi prawie cztery miesiące. Niestety Diloxu nie zostało mniej niż na trzy tygodnie. Ostatnie ampułki były skrzętnie ukryte pod drugim dnem apteczki. Zanim je znalazłem, prawie wpadłem w panikę. Wtedy uświadomiłem sobie że jestem uzależniony.
Kolejną dawkę płynnego snu przyjmowałem wręcz z euforią. Oczy już mi się zamykały, gdy nagle nade mną pojawiła się twarz kobiety. Popatrzyła na mnie smutno i powiedziała.
- Obiecaj mi że to ostatni raz... -
Jeszcze tego brakowało... Majaki...

Kobieta pojawiała się wielokrotnie w ciągu tych miernych godzin mojej przytomności, podczas których wykonywałem tylko to co niezbędne do życia. Obserwowałem ją krótko, próbując zatamować chęć zaatakowania nagłego bytu. Wiedziałem że oszalałem i nie miałem zamiaru poddać się słabości swojego umysłu. Musiałem zanalizować jej nagłe pojawienie.
Próbowała ze mną rozmawiać. To dziwne, że po tylu miesiącach samotności postanowiłem ją po prostu ignorować. Znajdywała najróżniejsze okazje by ze mną porozmawiać. Pytała, czy smakuje mi to tubkowane jedzenie, czy w moim kombinezonie również rozpruły się rękawy. Była tego masa, a ja dalej traktowałem ją jak powietrze.

Ostatnia butelka Diloxu była już nadziana na strzykawkę. Podwijałem nogawkę, czując obrzydzenie do samego siebie. Ręce miałem pokłute tak bardzo że nie nadążały się goić. Napiąłem mięśnie by znaleźć żyłę w której regularnie pulsowała zielona krew.
Ona pojawiła się nagle znikąd i wyrwała mi strzykawkę z ręki. W pierwszym odruchu, zapłonęła we mnie furia, i chciałem ją uderzyć. Moją rękę powstrzymałem dopiero wtedy, gdy napotkałem wzrokiem jej niebieskie oczy. Złapałem się barierki by przestać się obracać.
Postanowiłem się odezwać. Z ledwością wykrztusiłem słowa językiem nie używanym do tego celu od miesięcy.
- Nie jesteś prawdziwa...-
- Skąd ten pomysł? - Jej głos brzmiał zaskakująco czysto w porównaniu do mojego charkania.
- To miał być samotny lot... Powiedzieli... Powiedzieli mi że muszę lecieć sam...
- A czy teraz jesteś sam? -
Nie odpowiedziałem. Zszokowany przeniosłem się do swojej kajuty.

Po tej pierwszej wymianie zdań, nadeszły następne, już dłuższe. Nasza znajomość powoli się rozwijała. Miała na imię Harey i pochodziła ze wschodniej części Stanów Zkeroblowych. Nie mówiła za dużo o swojej przeszłości. Skupiała się raczej na mnie. Wypytywała o każdy aspekt życia. Często skupiała się na moich teraźniejszych emocjach mimo faktu, ze jako wytwór mojego umysłu musiała znać wszystkie szczegóły. Owszem: dalej nie zaakceptowałem prawdziwości jej bytu. Uznałem jednak walkę w tych warunkach za bezcelową.

Nie wiem czemu, ale zacząłem się do niej przywiązywać. Odkąd pomogłem jej przy naprawie klimatyzacji w jej kajucie, rozmawiamy częściej. Przez ostatni tydzień, ani razu nie sięgałem po leki. Egzystuję trochę normalniej.
Z niepokojem spoglądam na zbliżającą się tarczę słońca. Nie wiem czemu, ale mam wrażenie że mimo możliwości powrotu, część mnie zostanie w tym statku.



Niesamowity jest fakt jak dobrze mi się współpracuje z Harey. Wszystko jest gotowe do odpalenia. Nie mówiłem, ale sam plan "zresetowania" słońca polega na wysadzeniu specjalnego ładunku nuklearnego w koronie słońca. Dzięki temu atomy helu, mają na powrót rozbić się na deuter i tryt będący paliwem słońca. Przez długi czas brakującym ogniwem tej reakcji był brak jednego neutronu. Podobno specjalna substancja ma go oddać na rzecz rozszczepienia. Wierząc obliczeniom, reakcja będzie miała zasięg globalny na słońcu i po krótkim błysku wszystko powinno wrócić do normy. Zobaczymy czy się uda.

Został tydzień. Klimatyzatory stacji pracują pełną parą, a specjalne panele mające oddawać ciepło z kabin, zaczynają się żarzyć. Nie wiem jak długo jeszcze damy radę.
Harey i ja spędzamy coraz więcej czasu. Ostatnio nawet razem zjedliśmy kolacje. Co prawda jedzenie z tubki jest mało wykwintne, ale obiecałem jej że po powrocie na Kerbin zjemy w prawdziwej restauracji. Po raz pierwszy zdałem sobie sprawę że bez niej dalej nie dałbym rady. Prawdopodobnie popełniłbym samobójstwo.

Godzina wystrzelenia ładunku w kierunku słońca i oddalenia się od gwiazdy, była okraszona wręcz nabożną atmosferą. Niecierpliwość zjadała mnie od wewnątrz tak bardzo że miałem ochotę przebiec kilka kilometrów na bieżni. Nie mogłem jednak tego zrobić. Teraz naszą powinnością było sprawdzenie wszystkiego, by w sekundzie odpalenia, wszystko było zapięte na ostatni guzik.

Ostatnie sekundy mijały. Tuż przed naciśnięciem potwierdzenia oddzielenia ładunków przeszła mi przez głowę myśl, że to mój dzień. Nie miałem pojęcia jak bardzo blisko prawdy byłem.
Zapłon. Lekkie drżenie statku, potwierdziło jedno: wszystko poszło zgodnie z planem.
Pozostało oczekiwanie. Mój oddech zamienił się w parę na zimnym szkle iluminatora. Próbowałem dojrzeć charakterystycznego ognia płonącego paliwa rakietowego.
- Nie działa - powiedziała Harey, odległym dla mnie głosem
- Nie działa - powtórzyłem za nią. Nie zastanawiałem się długo - Lecę tam... To musi być odpalone manualnie. Przez chwilę myślałem że nie zaprotestuje, gdy nagle się odezwała.
- Idę z tobą.
- Nie możesz. Jest tylko jeden skafander.
Wtedy zamilkła.
Po wyrównaniu ciśnienia w śluzie wydobyłem się na zewnątrz. Skafander nie pasował idealnie do mojej sylwetki. Obijałem się w nim jak w za dużym pudle.
- Wróć szybko. - głos w słuchawce na chwile mnie sparaliżował.
- Nie zostanę tam dłużej niż to konieczne.
Podleciałem na silnikach manewrowych do oddalonej już o jakieś dwieście metrów konstrukcji. Główny panel był zablokowany i wyłączony.



- Herey? Muszę wejść do środka i odblokować grodzie do panelu.
Nie usłyszałem odpowiedzi.
Po wejściu do sterowni odblokowałem grodzie. Panel sterowania stał dla mnie otworem.
Mimo wszystkich zabiegów sam panel nie odblokował się. Szybkie oględziny doprowadziły mnie na skraj rozpaczy.
- Harey? Jest problem. Konsola automatycznego odpalenia ładunków jest uszkodzona. Ładunki i silniki można odpalić tylko ręcznie.
Zero odzewu. Zignorowałem to i przygotowałem kable wraz z klemami. Mając do dyspozycji tylko kilka podstawowych narzędzi skonstruowałem prosty inicjator. Nie mając wyboru wróciłem do sterowni. Zapiąłem pasy mając nadzieję że to wszystko ty tylko koszmar. Owszem mogłem wrócić, mogłem uciec z powrotem na Kerbin, tylko jak by mnie tam potraktowano? Jak tchórza i najgorszego śmiecia. Nie prosiłem o to.
- Harey, mam nadzieję że tam jesteś. Jak odpalę silniki, uruchom sekwencję powrotu na ziemię. Musisz tam wrócić. Zrozumiałaś?
Cisza.



Uznałem że tyle wystarczy. Wziąłem głęboki oddech i nacisnąłem spust inicjatora.
Nagłe przeciążenie targnęło mną w fotelu. Ledwie widząc na oczy z bólu, spojrzałem ostatni raz na Solar Lovera mając nadzieję na jego nagłą zmianę pozycji. Nic takiego się nie działo.



Teraz siedzę w tym fotelu powoli dusząc się, gdyż ilość tlenu jest coraz mniejsza. I wiecie co?
Jestem już pewien swych słów. Tam na statku, naprawdę zostawiłem część siebie.
To mój dzień. Chwila mojego triumfu nad światem.



Tekst inspirowany filmem "Sunshine" reżyserii Dannyego Boylea oraz książki "Solaris" pióra Stanisława Lema

7
Samoloty / Dingo Flayer i "stary wątek"
« dnia: Śro, 18 Mar 2015, 20:59:25 »
To jeszcze raz ja! Zachęcony dobrymi radami użytkowników postanowiłem tym razem spróbować swoich sił w dziedzinie awioniki. Mam nadzieję że i to wam się spodoba!

Dingo Flayer
Ten mały samolocik był owocem mojego marzenia o własnym samolocie pionowego startu. Pod przyciskiem (1) kryją się silniczki RCS unoszące nasz wehikuł, zaś pod (2) są normalne silniki atmosferyczne. Przez cały swój staż KSP unikałem filmików z VTOLami by całkowicie samemu odkryć zasady budowania tych ciekawych pojazdów.
Waga to 13 ton i 56 części.




Równowaga wymagana w tym samolocie zapoczątkowała ciekawą rzecz- Dingo Flayer to jednoślad! Mimo że sam pomysł wydaje się kuriozalny, samolot jest bardzo stabilny i trzyma sztywno pion przy lądowaniu bez żadnych odchyłów.




Tu pokazałem systemy pionowzlotu oraz malowanie za pomocą Kerbpainta. Modyfikacja jest świetna, ale ma dość sporą wadę: nie obsługuje malowania wszystkich części co dla mnie było dość bolesne. Moje skromne artystyczne początki zacząłem od pomalowania ogona tak by przypominał płomień.




IMustPeePlan - czyli wspomniany stary wątek
Samolot ma swoją genezę jeszcze w starym wątku w którym pobijaliście własne rekordy prędkości lotów atmosferycznych. Wtedy sam, we własnej piaskownicy coś skleciłem. Jako że nie był to demon prędkości który dorównał by tamtym, nie pokusiłem się o zarejestrowanie i przedstawienie go. Teraz pokazuje go w ramach bonusu. Nazwa wzięła się od faktu, że gdy natura wzywa tam gdzie nawet król chadza piechotą, ludzie potrafią wykrzesać z siebie nadzwyczajne prędkości. :)




Wyżej jest podany rekord poniżej przepisowego 30 km. Waga to 24 tony, a ilość części to 39.

PS. Dzięki za rady z KerbPaintem! Dla wszystkich którzy mi pomagali oczywiście rp++ :) I czy możecie podesłać link do tego wątku z prędkościami? Poczytałbym jeszcze raz :)

8
Łaziki / Kranz Prototype - nowy czołg
« dnia: Wto, 17 Mar 2015, 17:17:12 »
Mam nadzieję że nie uznacie mnie za spamera, jeżeli pokażę wam mój inny nowy pojazd. Tym razem jednak chciałem zmniejszyć rozmach i wyprodukować coś estetycznego i minimalistycznego. Oto Kranz Prototype!



Kranz jest ciężkim czołgiem szybkiego reagowania. Mimo że nazewnictwo samo siebie wyklucza, mogę was zapewnić że mówię prawdę.
Sam czołg waży 24 tony i składa się z 430 części. Co prawda mój komputer zaczynał powoli dochodzić do kresu swej mocy, ale pozwolił mi na przejechanie kilku metrów.



Osobiście robiłem wszystko by pojazd był minimalistyczny. Mam nadzieję że mi się to udało. Z przyczyn oczywistych (brak gąsienic) jeździ na standardowych kółeczkach.




Mam nadzieję że spodoba wam się to małe jeździdełko. Poświęciłem na nie trochę czasu i muszę przyznać, że jestem z siebie dumny. Z góry dziękuje za wszelką opinię i krytykę: dzięki temu pozwolicie rozwinąć się laikowi w KSP.
PS Czy jest jakaś modyfikacja na gąsienice? Byłbym bardzo zobowiązany gdyby ktoś mi link podesłał.


9
Łaziki / Shagohod i przywitanie
« dnia: Sob, 14 Mar 2015, 23:24:36 »
Na starcie chciałbym przywitać wszystkich na forum. Stronę obserwuję od bardzo dawna, ale dopiero teraz czuje, że mam coś czym się na starcie nie ośmieszę. Oto Shagohod!



Shagohod nie jest bynajmniej kalką z Metal Gear Solid. Łączy go z nim tylko i wyłącznie nazwa i koncepcja, choć są pewne wspólne podobieństwa. Od razu zastrzegam że MGS nigdy nie grałem.



Głównym zadaniem Shagohoda jest przenoszenie rakiet balistycznych średniego zasięgu oraz ich wystrzeliwanie. Same rakiety mają skuteczny zasięg do 16 km i są zdalnie sterowane. Niestety ich siła rażenia jest dość mała i jest w stanie zaszkodzić tylko budynkom mniejszym od SPH i VAB.



Następnym dodatkiem są silniki odrzutowe, które pozwalają Shagohodowi poruszać się z dużą prędkością. Sam pojazd cechuje się również świetnymi właściwościami terenowymi.



Mam nadzieję że spodoba wam się mój pojazd. Chętnie przyjmę też jakiekolwiek opinię i krytykę. Da mi to pole do rozwoju. Dzięki z góry i jeszcze raz witam was wszystkich serdecznie!





Strony: [1]