Dzięki za komentarze. Skoro się pojawiły, to lecimy dalej. Trochę czasu minęło, ale co tam, w końcu się wziąłem za część trzecią. Jak pamiętacie, dokowanie samolotem do bazy okazało się być niemożliwe. Na szczęście rozwiązanie tego problemu pojawiło się w mojej głowie raczej szybko. Na scenę wkracza wyposażenie statku bezzałogowego, który dostarczył skaner orbitalny.
Cóż to tam zawiera ta maszynka? Ano mobilną bazę badawczą. Zaplanowałem rozłożyć ją tuż obok któregoś z gejzerów. Najlepiej niezbyt daleko od głównej bazy. Ale też nie na tyle blisko, by podczas przełączania obiektów w bazie wchodziła mi ta mobilna. A więc co najmniej 2.3 kilometra. Znalazłem taki gejzer w odległości 3 kilometrów z hakiem - idealnie.
Lądowanie bez owiewki jest dużo bardziej gwałtowne. Po chwili odrzucam silnik deorbitacyjny i rozwijam spadochrony.
Lądowanie na całej masie silniczków. Nie są one specjalnie wydajne, ale za to lekkie i zajmujące mało miejsca.
Od dołu widać koła. Wszak to baza mobilna. Ale nie byłbym sobą, gdyby to miał być po prostu łazik. O nie, łazik już przecież jest, wylądował dużo wcześniej. Więc co to może być? Ma koła, ale nie jest łazikiem, więc najwyraźniej jest... przyczepą! Poniżej już po oddokowaniu. Obok znany już łazik, który przyjechał z bazy głównej.
Ta część, to otwarte laboratorium. Trochę się pobawiłem w to, co kiedyś bardzo lubiłem, w interiory. To jest taka trochę namiastka. Przyczepa podłączona do łazika, jedziemy.
Po przejechaniu nawet pewnie nie kilometra przyczepka rozkłada nóżki oraz rampy.
Takie rozwiązanie okazało się być prostsze, niż zrobienie zawiasu przechylającego płytę załadunkową. Tutaj płyta załadunkowa pełni również rolę ramy, a tak to bym musiał konstruować coś znaczniej bardziej skomplikowanego, cięższego i większego.
Z przyczepki moduł dość brutalnie ściągam na grunt za pomocą wciągarki łazika.
I proszę bardzo, klamot stoi. Cała masa instrumentów badawczych, do wyboru do koloru. Wracam z przyczepką pod rakietę.
Drugi moduł bazy mobilnej jest poniżej tego, który właśnie jest rozładowywany dźwigiem. Ten tutaj, to nic innego, jak cysterna.
Trochę biegania po drabinkach i przekładania liny dźwigu.
Ten moduł, to moduł załogowy. Na wypadek, gdyby panie doktorantki zamierzały nocować poza bazą główną.
Znowu jazda pod gejzer i rozładunek, tak samo jak poprzednio.
Z kilku zasobników rozłożyłem aparaturę badawczą. Doktorantki z radością zajmą się badaniem ogromnego gejzera i jego spektakularnych wytrysków.
Wracam łazikiem z przyczepą pod rakietkę.
Załadowałem cysternę i udałem się w podróż do bazy. Teraz kilka słów o samej przyczepce. Czy to był dobry pomysł? W teorii uważam, że owszem, ale praktyka to zupełnie coś innego. Otóż niestety rura łącząca przyczepę z łazikiem ma dwie opcje, albo oba zawiasy zablokowane, albo oba luźne. Pierwsza opcja zła, bo na sztywno, a druga jeszcze gorsza, bo przez to, że przegub między łazikiem i rurą, a potem między rurą a przyczepą chodzi na luzie, to przy zjazdach laweta próbuje wyprzedzić łazik. Trzeba jechać ekstremalnie ostrożnie, bo takie wyprzedzanie może skończyć się wywrotką. Gdybym chciał wywrotkę, to bym se zbudował! Rozwiązanie jest następujące; po przełączeniu się na przyczepkę trzeba zaciągnąć hamulce, ustawić siłę hamowania na tyle małą, żeby koła się obracały, ale na tyle dużą, żeby występował wyraźny opór. Wówczas można jechać. A wszystko przez tę rurę - pochodzącą z moda KAS+KIS. Nie wiem, może da się jakoś ustawić, żeby tylko jeden przegub był sztywny, ale nigdzie tego nie znalazłem. Na tę chwilę po przejechaniu z ciężką cysterną na lawecie trzech kilometrów miałem wyraźnie dosyć. W końcu jestem pod bazą.
Pewnie łatwo się domyślić, po co mi ta cysterna tutaj. Otóż rozwiąże ona problem tankowania samolotu. Tylko pan inżynier musi zabrać się do roboty.
I co my tu mamy? Czyżby całkowicie już zbędny dok? Klucze w dłoń, odkręcamy.
I po chwili cyk, dok zamontowany na ścianie laboratorium.
Trzeba uruchomić dźwig bazy i proszę bardzo, cysterna odłączona od lawety.
Podnosimy w górę. Widać przy okazji kolejną wadę przyczepy. Gdy jest pusta lubi się wywracać na pysk.
Cysterna podłączona. Teraz można całkowicie bezpiecznie przelać do niej paliwo ze zbiorników głównych bazy. Telefon do Jebediaha, pora odpalać odrzutowiec i wracać do bazy.
Po wylądowaniu odłączyłem cysternę od bazy i cóż, teraz prawdziwy test. Czy uda się zatankować samolot z obiektu o zbliżonej wadze? Czy znowu przyjdzie kraken i rozsadzi latadło?
Nie! Tankowanie idzie sprawnie. Problem rozwiązany! Całe szczęście, że montując rakietę wpadło mi do głowy, że cysterna może się przydać. Generalnie miała ona za zadanie dostarczać awaryjnie paliwo do którejś z rakiet, które nie trafiły dokładnie w cel i trzeba nimi do niego "dokicać". A przydała się i do ominięcia buga gry.
That's all folks! Został ostatni etap - obsługa tankowania rakiety powrotnej za pomocą wahadłowca Laythe-orbita. To nie będzie bułka z masłem, więc zabiorę się za to dopiero za jakiś czas.
Komentarze oczywiście mile widziane