Eye of the Dragon przedstawia - Mamy lecieć TYM? Na drugi koniec całego kosmosu?!
- Nie przesadzaj, Sig, to przecież tylko skok na orbitę.
- Ale ta kapsuła wygląda jak staroć z XX wieku... Myślałem, że do misji tej rangi dadzą nam najnowocześniejszy sprzęt.
Załoga pierwszej misji na orbitę tajemniczej planety Calpamos, celem której było zbadanie jej środkowego księżyca, stała na płycie wyrzutni remontowanego KSC, przy dość improwizowanym zestawie startowym. Mieli odlecieć tak szybko, że nie odsunięto nawet dźwigów konstrukcyjnych. Termiczna rakieta z dodatkowymi silnikami odrzutowymi „Odys I” była prototypem nowego produktu Eye of the Dragon, mającego błyskawicznie dostarczać lekkie ładunki na orbitę. W tym przypadku, transportowana była odnowiona kapsuła dowodzenia, wydobyta zapewne z przepastnych magazynów na terenie opuszczonego do niedawna Centrum Kosmicznego.
- Nie było na to czasu. Brali, co było pod ręką, ale na pewno że nie spędzimy całej drogi w tej puszce - powiedział Thomwig Kerman, dowódca misji. Dostęp do celów misji był zablokowany do momentu osiągnięcia orbity, sam wiedział niewiele więcej od jego podwładnych.
- No ja mam na...
Kolejne narzekania Sigleya Kermana zagłuszyła syrena, sygnalizująca pełną gotowość do startu.
- Zamknijcie się i do środka. Wejdę ostatni. - Powiedział stanowczo Thomwig.
- Ale ja nic nie mówi... - zaczął Melden Kerman, ale szybko przerwał, widząc minę dowódcy, i ruszył do pojazdu.
Po kilku minutach statek delikatnie wzniósł się, mijając o centymetry dźwig na platformie i po chwili przeszedł do lotu poziomego. Zasromał się srogo dowódca, patrząc na parametry lotu.
- Jak wy to widzicie? Wygląda, jakby te silniki odrzutowe doczepili z jakiejś awionetki. Dadzą nam trochę ciągu teraz, ale nie nadają się do lotów w wysokiej atmosferze. Sama rakieta termiczna może tutaj nie wystarczyć.
- Wystarczy, że dotrzemy na odpowiednią wysokość, wtedy będzie wystarczająca.
- Miejmy nadzieję.
- Trzymaj ten drążek, Sig, znowu schodzimy z kursu.
- Ręka mi drętwieje! Powinniśmy już dawno być na orbicie! - pilot przez cały lot w atmosferze musiał walczyć z kapryśnym pojazdem. Autopilot nie zadziałał prawidłowo, przez co niemożliwym było ustawienie stałego podniesienia dziobu. Przez kilkadziesiąt minut załoga musiała ręcznie korygować lot, a ze względu na zbyt dużą masę pojazdu, nabierał on wysokości i prędkości bardzo powoli. Mimo startu w środku nocy, Odys „dogonił dzień” jeszcze w średnich partiach atmosfery.
W końcu powietrze zasilające odrzut się skończyło i uruchomiono tryb LFO i po krótkim czasie lot ustabilizował się. Sigley rozrzucił dookoła małe figurki piesków z ulgą, w kapsule po chwili zapadła cisza. Rozpoczął się powolny dryf ku apocentrum orbity. Na ekranach pojawiły się nowe dane.
- Najwyraźniej mamy dokonać rendez-vous z jakimś statkiem 800 kilometrów nad Kerbinem. Czy autopilot sobie z tym poradzi?
Melden, oficer naukowy misji potwierdził.
- Tak, naprawił się niedługo po wyjściu z atmosfery. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie trzymał kursu właściwie.
- Bo to wszystko jest robione na taśmę! W tej kapsule pewnie jeszcze wuj Jeb latał lata, lata temu! - odrzekł oburzony Sig, zbierając pieski z kapsuły. Westchnął tylko, gdy pod panelem znalazł wydrapane „TV BYŁ3M J. K.”
Niedługo później statek odpalił silnik, automatycznie kierując lot w kierunku ich głównego transportu. Jakie przygody ich tam spotkają? O tym w kolejnym odcinku Better Worlds.
Nie.
Odys orbitował po ciemnej stronie Kerbinu, zbliżając się do statku o kryptonimie „Krawiec 2”. Melden wyjrzał przez iluminator i zagwizdał z podziwem. Za oknem, w osi północ - południe wisiała podłużna konstrukcja transportowca międzyplanetarnego. Statek powoli zadokował z cichym szczękiem.
- Cóż, pierwsze wrażenie często jest mylne. - stwierdził lakonicznie Sigley. Torusy generujące sztuczną grawitację dla załogi nie przyjęły się ze względu na duże skomplikowanie urządzeń i oprogramowania potrzebnego do kontroli rozłożenia masy w jego obrębie. Spotykało się je raczej w stacjach kosmicznych i statkach najwyższej klasy. W końcu kerbalscy lekarze nigdy nie wykryli negatywnego wpływu długotrwałego przebywania w nieważkości na organizm kerbala, więc sztuczną grawitację uznawano za psującą zabawę fanaberię. Korporacji najwyraźniej zależało na tej misji. Oczywiście, nie wspominając o hiperwydajnym silniku Vista, reaktorze fuzyjnym i... napędzie WARP.
Kiedy załoga weszła do przepastnego habitatu, nagle usłyszeli dźwięk odczepianego doku, a za iluminatorem coś śmignęło. Odys odczepił się od kapsuły dowodzenia i pomknął w kierunku Kerbinu.
- Czyli jesteśmy tutaj z biletem w jedną stronę?
PDA dowódcy zaświergotał i odtworzył animację odblokowania systemu. Wszyscy spodziewali się jakiegoś bezpośredniego komunikatu od KSC, nagrania czy czegokolwiek... ciekawego, ale na ekranie pojawiły się wyłącznie suche informacje.
***
Do załogi ED Krawiec mk 2
- Dokonać transferu nad Calpamos i uzyskać stabilną orbitę nad jego księżycem LV 426.
- Wykonać radarowe skany i utworzyć mapę powierzchni księżyca, przeanalizować warunki atmosferyczne i dokonać szereg badań, wyszczególnionych w załączniku zał.1.
- Przeprowadzić skan pod kątem obecności Kethanu i surowców nadprzewodzących
- Dokonać zrzutu lądowników planetarnych na równiku księżyca. Są przystosowane do lądowań atmosferycznych. W przypadku komplikacji wdrożyć procedurę z zał. 2.
- Stale przeprowadzać stały nasłuch radio pomiar fal elektromagnetycznych w okolicy księżyca. W celach naukowych oczywiście.
- Nie grzebcie przy reaktorze, chyba że się popsuje.
- Czas trwania misji - do odwołania. Kolejne statki przylecą w wasz perymetr za około 6 miesięcy. W tym momencie wasza aktualna operacja musi być zakończona.
- Czekajcie na kolejne rozkazy
Wicenadzorca wyższy operacji Better Worlds
Kerman Kerman
***
- Tylko tyle? I podpisał się jakiś wice?
- To nie brzmi zbyt poważnie.
- Tak czy siak, zabieramy się do roboty. AI nawigacyjne już opracowuje nam optymalną sieć skoków, żebyśmy nie musieli palić ton paliwa na hamowanie. Do roboty!
Statek w ciągu kilkudziesięciu minut był sprawdzony i gotowy do drogi. Systemy kół zamachowych i napęd manewrowy starego typu został uruchomiony i „Krawiec” powoli nachylił się do płaszczyzny ekliptyki z dziobem wycelowanym gdzieś między Kerbolem i Moho. Automat z Kerbinu potwierdził trajektorię i statek zniknął ze wszystkich radarów.
Kilka minut później słoneczna Farma Mohańska odnotowała elektromagnetyczną falę pękania międzywymiarowej bańki a w Krawcze uaktywniły się zaawansowane systemy chłodzenia. Radiatory reaktora aż jaśniały od bliskości centralnej gwiazdy, ale w habitatach temperatura utrzymywała się w komfortowym poziomie. Statek dryfował w kierunku słońca kilka kerbińskich dni, by po osiągnięciu właściwego wektora prędkości ruszyć w trasę, która tradycyjnej rakiecie zajęłaby 100-150 lat.
Krawiec na miejscu był jedenaście dni od momentu zadokowania Odysa. Prędkość optymalna jest całkiem niezła, bo wynosi zaledwie 7 kilometrów na sekundę względem księżyca, z drobnym ale. Statek kosmiczny porusza się w kierunku przeciwnym do satelit Calpamos. Krótki skok na drugą stronę planety i tanim kosztem mamy spotkanie z LV 426, jak dziadek Kepler nakazał.
Krawiec wszedł w sferę oddziaływania swojego celu pod kątem bliskim 90 stopni, czyli idealnym do skanu powierzchni. Po drobnych poprawkach i jednym nie do końca udanym okrążeniu (radary nie działały na wysokości apocentrum) statek finalnie zawisł na orbicie około 750 kilometrów nad powierzchnią. Komputery, załoga i radary pracowały pełną parą, regularnie wysyłając raporty na Kerbin laserowym systemem komunikacji. Czasem nawet KSC kontaktowało się bezpośrednio z naukowcami, ale po omówieniu konkretnego problemu i kulturalnym pożegnaniu rozłączano się. Stwarzało to wśród załogi dość niespokojną atmosferę, ale rozległe strefy mieszkalne pozwalały trzem kerbalom nie wchodzić sobie w drogę w bardziej nerwowych momentach.
Mapa topograficzna LV 426
Po dokonaniu wszystkich skanów Krawiec zszedł na niską orbitę, pozwalając pracować dokładniejszym instrumentom. Nie minęło dużo czasu, a przyszła pora na kolejną ważną część planu. Rozstawienie markerów równikowych. Nie tylko zdobędą dokładne dane o warunkach panujących na powierzchni tego obiektu, ale też dzięki pasywnym i aktywnym transponderom będą w stanie pomagać późniejszym lądownikom w określaniu swojej lokalizacji pod gęstą pokrywą chmur. Krytyczną część operacji stanowiła procedura zmiany inklinacji z 90 na 0 stopni, która ze względu na masę statku musiała odbyć się w trzech etapach.
Po kolejnych nerwowych godzinach uzbrojono sondy, a komputery wyświetliły groźnie wyglądające ostrzeżenia. Według nich, wszystkie urządzenia deorbitacyjne były w stanie krytycznym. Sig z nerwów niemal nie rozbił porcelanowego mopsa o iluminator i dopiero po chwili oficer naukowy westchnął z ulgą, analizując ostrzeżenia a dowódca walnął się w czoło.
Systemy kontroli statku uznały paliwo deorbitacyjne sond za równoznacznie z systemem manewrowym. Wyjaśniło to nieco nadmiarowe ilości monopropelantu w komputerze pokładowym i po przetankowaniu go z głównego zbiornika do małych pojemników komputer zasygnalizował sprawność wszystkich automatów.
Wypuszczono pierwszą sondę i wtedy natrafiono na kolejne problemy techniczne. Pilot musiał zdalnie uruchamiać silniki, bo w przeciwnym wypadku z powodu jakiegoś spięcia odpalał się ładunek rozdzielający silnik od sondy, co oczywiście było zaplanowane już na trajektorii suborbitalnej, nie wcześniej. Później okazało się, że każdy egzemplarz ma takie wady, mimo że wg. instrukcji i komputera pokładowego kolejność faz była właściwa.
- Wiecie, to wygląda jakby wyrzucili go dla nas na orbitę bez żadnych testów, prosto z hali produkcyjnej.
- Co ty, głupoty gadasz! Zdalnie sterowana sonda zahamowała o 200 m/s ustawiając najniższy punkt orbity głęboko w atmosferze, na wysokości 30 kilometrów. Załoga z uwagą śledziła lot.
Powietrze było czyste w miejscu gdzie wylądowała sonda, teren umiarkowanie płaski, temperatura niezwykła jak na taką odległość od słońca bo w okolicach zera stopni Celsjusza, ale nie przekraczając punktu topnienia wody. Jest to z pewnością najdziwniejsza anomalia jaką można tutaj spotkać. Ponadto, na powierzchni ciągle dmie wiatr, podnosząc mnóstwo pyłu, piasku i innych odłamków skalnych przy ciśnieniu porównywalnym z kerbińskim - na 5 kilometrach nad punktem zerowym wynosi około 0.8 atmosfery. Poza tym sonda przetrwała bez żadnych uszkodzeń, mimo upadnięcia na bok po dotknięciu gruntu. Najwyraźniej ich obudowa też nie została należycie przetestowana przed odlotem. Transponder, lampki lokacyjne i źródło energii RTG aktywne.
Kolejna sonda została zrzucona dokładnie nad poprzednią, także wyhamowana do perycentrum o wysokości 30 km. Tym razem jednak, lądowała ona w nocy.
Oczywiście dla samej sondy nie ma to znaczenia, ponieważ w momencie rozdzielenia silnika deorbitacyjnego zostaje jej jedynie pasywne opadanie na spadochronie bez możliwości kontroli.
Chyba, że sonda będzie się bała.
Kolejne sondy wysyłano tak samo, opuszczając perycentrum do 30 kilometrów, lądując mniej więcej co 1/6 obwodu planety. Rozrzut jest dość spory, ale rozmieszczenie okazało wystarczająco dokładnie, biorąc pod uwagę mnóstwo problemów technicznych.
Sonda o oznaczeniu IV spadła niestety tak nieszczęśliwie, że została poważnie uszkodzona. Został w niej akumulator rezerwowy a sama przeszła w stan czuwania. Marker I - 5379m
Marker II - 6859
Marker III - 6704
Marker IV - 7132 - uszkodzona
Marker V - 5023
Marker VI - 4831m
Dodatkowe dwie sondy zrzucono po trajektoriach wysuniętych na północ i południe.
Jedna została poważnie uszkodzona i przetrwał z niej tylko pasywny transponder, który odpowie na wezwanie radaru krótkiego zasięgu. Druga z kolei wylądowała na zaskakująco płaskim, nisko położonym terenie. Obiecujące miejsce na lądowisko?
Bliski skan powierzchniowy, wyodrębniający miejsca o podobnej specyfikacji geologicznej, meteorologicznej itd. Widać drobne artefakty spowodowane aktywnością magnetyczną księżyca. Misja Krawca 2 przyniosła mnóstwo cennej wiedzy na temat księżyca tej zbłąkanej planety. Do tej pory zajęła ona około 60 dni.
Budujemy lepsze światy.