No to skoro jest gwiazdka, to mam dla coniektórych z was preezęęęt.
KADAF BACK ONLINE!
A się zarzekałem, że nie wrócę do kerbali przed 1.1. Nie udało się, kilka dni temu instalnąłem jeden kropka zero kropka pińć i po chyba ośmiu miechach przerwy znowu dłubię hangarze i przestrzeniach kosmicznych.
Wątek ten postanowiłem założyć, by publikować w nim proste misyjki, oraz urządzenia, które z takich czy innych przyczyn nie załapią się raczej na udział w żadnej poważnej fabularnej akcji. Oraz, kilka moich staroci, które się już zdezaktualizowały.
Po uruchomieniu Kerbali postanowiłem trzasnąć króciutką misyjkę na Muna w Apollo Stajl.
No to lecimy. Starych dwóch nudziarzy i Valentina. Fabuły nie będzie, bo mi się jakoś nie zachciewa jej pisać.
Mała, zgrabna rakietka z dużym klamotem pod owiewką. Załoga nie widzi nic. Wciskają guziki na czuja. Ale zdolniachy chyba, bo orbitę zrobiła. Nośna odrzucona, moduł transferowy w ruch. Lecim w kierunku Muna i kto by pomyślał, zaraz jesteśmy na orbicie szaraka.
No to w drogę, serwisówkę z kapsułą zostawiamy na orbicie. Valentina i Bill, albo może Bob odłączają się od modułu powrotnego.
Złazimy z orbity. Lubię ten silniczek. Ładny jest i w ogóle, a ciąg stonowany, ani za duży, ani za mały. Dodatkowo zwyczajnie jakiś taki ładny o.
Descent, descent, zaraz siadamy.
No i co, nie usiedliśmy? Usiedliśmy. Czas rozpakować sprzęt. Dikapler pyk, munarski Rover zjeżdża na powierzchnię. Z tyłu widać dwie kratownice. Ich funkcja to nie dopuścić do wywrotki na dach po odłączeniu. Bo łazik zsunął się na powierzchnię niemal pionowo.
A po drugiej stronie lądownika, dla równowagi i żeby coś się działo, wzięliśmy kołówkie z wiertełem. Będziem borować!
Jako mechanizm zaczepu wykorzystałem stockowy Claw. Bo czemu nie.
Jedziem z żelastwem na z góry upatrzoną pozycję, zupełnie taką samą, jak wszystkie inne w okolicy.
Borowanie! Wszystko gra i buczy. Pył lata dookoła, Kerbale gapią się jak idioci jakby nigdy drilla nie widziały.
Drill drilluje, a dzielna ekipa na niedzielnym zadaniu pojechała sobie na przejażdżkę docierając do krawędzi kratera! Ło!
Po chwili wraca do przyczepki. w której załadowało się hoho, z pół kilo magicznej substancji, z której da się zrobić monoprop, utleniacz, paliwo do silników chemicznych, atomowych, oraz zapewne frytki na dodatek. Wracamy z tym do lądownika.
Dajmy się ponieść fabule:
Valentina drżącymi dłońmi odkręciła zasobnik. Lśniąca pylista substancja okazała się być nadzwyczaj ciężka... blablabla. Udajemy, że możemy przenieść zawartość do lądownika.
No i tyle, pakujemy się do modułu startowego. Zielone ludziki chcą do domu.
Osprzęt zostanie tutaj. Łazik w pełnej krasie. Wiecie co? Gabarytowo nie jest dużo większy od tego, który zastosowałem w mojej opowiastce o budowie bazy, a prowadzi się autentycznie dobrze. I jakiś taki... roverowaty jak należy. Apollo Stajl obliguje!
Łotpalamy moduł powrotny. Dlaczego ta cała reszta rozpadła się w błysku eksplozji nie mam zielonego pojęcia. O nic nie zahaczyłem, w nic nie przytarłem a się rozleciał. Pewnie był na plasteline sklecony.
Dobra bejb, lecim na spotkanie serwisówki.
Cyk, jesteśmy na miejscu. Załoga przełazi do kapsuły nie zapominając oczywiście o bezcennych próbkach. Niechybnie się to opłaci, bo jak wiadomo Kerbińscy Naukowcy płacą w punktach nauki! Będzie z worek albo dwa.
Moduł munarski wywalamy, żeby ładnie zaśmiecał przestrzeń kosmiczną i odpalamy motor modułu silnikowego. Na Kerbin!
Orbita zamknięta, peryapsa obniżona jak należy. Dikapler pach, kapsuła odłaczona.
Lekka korekta kursowa, żebyśmy nie przestrzelili, foteczka musi być. Z tego miejsca może nie, a może z innego. Kręcę tą kamerą a monoprop ucieka. Zemściło się to na mnie za chwilę zresztą, bo przesadziłem i nie doleciałem.
Ogień dym, płomienie huczą, pot ścieka spod pach. Widać KSC!
Ale zamiast pacnąć miękko przed samymi drzwiami kompleksu, to przez to dumanie z fotkami podczas korekty zabrakło 15 kilometrów. No nic, łagodniutko siadamy z prędkością chyba 7m/s. Czyli z łupnięciem że zęby wybija. Ciekawe dlaczego kapsuła ma wytrzymałość na przywalenia z pięć razy większą prędkością. Chyba by załogę rozpłaszczyło na amen. Taa, taa, wiem, powinienem w oceanie siadać. E tam.
Zielone gamonie wylazły z kapsuły. Tadam! Jesteśmy w domu! Tylko dlaczego miny takie ponure?
I tyle!. Do tej całej wyprawy wykorzystałem li tylko jednego moda - tweakscale.