Autor Wątek: [Opowiadanie] - Zemsta Czarnego Pytona (Na motywach Elite Dangerous)  (Przeczytany 3995 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Sob, 24 Paź 2015, 23:10:29

Offline Madrian

  • Kapral
  • **
  • Wiadomości: 245
  • Reputacja: 15
    • Zobacz profil
Małe opowiadanko, jakie popełniłem jakiś czas temu. Miłego czytania.

Zemsta Czarnego Pytona


Rozdział I

Jimmy siedział w fotelu i patrzył z rozleniwioną miną na pędzące za szybą światełka. Pulpit sterowniczy jego ”siódemki” jarzył się błękitnym światłem. Sam wymieniał podświetlenie na emiterach holo. Na centralnym obrazie skanera widać było równy rządek kwadracików. To reszta konwoju podążała karnie w szyku. Trzy Lakony i trzy myśliwce eskorty, najęte przez armatora. Ostatnio okolica nie była spokojna. Piraci bywali aktywni, statki znikały. Ale duży konwój z eskortą nie miał powodu do obaw. Tym bardziej iż lecieli „ na speedzie” jak nazywano tryb podróżny FSD, w jego kompanii. Piraci mogli się tylko przyglądać mknącym światełkom, otoczonych podprzestrzennymi bąblami. Jeszcze tylko dwieście sekund świetlnych z hakiem i dolecą do celu. Potem wyładunek, zgarnięcie kasy, zakup towaru i skok do następnego systemu. Typowe życie handlarza.
Ziewną i przeciagnął się w fotelu. Delikatne drżenie przeleciało przez statek. Jakaś wibracja. Jimmy zamrugał zaskoczony i rozejrzał się. Co to było? Jakaś awaria? Wtedy statek zwariował. Jimmiego cisnęło w fotel i tylko pasy uratowały go od polecenia na ścianę kabiny. HUD rozpłysnął alarmowymi światełkami. Obraz za oknem nagle się zmienił. Światełka otoczyły statek i zaczeły wariować za oknem.
- Wyłączenie awaryjne napędu. Utrzymaj kurs ucieczkowy. Uwaga. Zagrożenie wyjścia z podprzestrzeni.
Słodki głos „Alice”, pokładowej SI, nie pasował do sytuacji. Ale komputer zapalił na wyświetlaczu kurs, jaki należało utrzymać. A to już rola dla pilota. Jimmy złapał za ster i spróbował naprowadzić statek na kurs. Ale „Lakon T-7” to nie myśliwiec.  Wyładowana, ociężała krowa. Kurs uciekał coraz bardziej za HUD i nie dawało się ustawić okrętu. I nagle wszystko się skończyło. Zapanowała cisza, a po chwili rozległ się dźwięk silników plazmowych, nabierających mocy. Lakon wyszedł ze „speeda”.
Pilot zerknął na skaner. To co go ucieszyło, to widok nieco nierównego rządku konwoju. A więc to nie awaria tylko jego statku. Przynajmniej tyle.
- Ej! Tu jedynka. Wszyscy cali? Czy ktoś potrzebuje pomocy?
Piloci pozostałych statków zgłaszali się potwierdzając obecność i brak stłuczonych tyłków. Wszyscy poza jednym.
- Eskorta? Dlaczego dwójka nie odpowiada?
Rozległ się silnie akceptowalny głos pilota Cobry.
- Dwójka się utrzymała na kursie i poleciała dalej. Niedługo powinien zawrócić.
- Jak zawrócić? Przecież widzę, że są wszyscy! Skaner nie kłamie.
- A faktycznie. Ale zaraz... To nie jest dwój....
Dalsza komunikacja utonęła w nagłym trzasku. Jeden z kwadracików na skanerze zniknął. „Alice” zaś wypowiedziała złowróżbny komunikat.
- Uwaga. Zniszczono statek sojuszniczy.
Jeden z kwadratów na skanerze stał się nagle czerwonym trójkątem.
- Piloci zaczęli krzyczeć jeden przez drugiego.
- Atakują nas!
- Zginiemy!
- Idioci! Włączcie osłony!
- Uruchomić obronę aktywną.
- Złapcie go na cel...
Jimmy zaznaczył czerwony trójkąt i oblał go zimny pot.

Statek - Python
Pilot - Unknow
Stopień - Unknow
Status - Unknow


Co za idiota porywa się w jednym stateczku na cały konwój? Przecież nie ma szans! Zaraz wezwą pomoc. Uruchomią obronę, a potem.
- Statek pod ostrzałem. – poinformowała usłużnie „Alice” – wyłączenie osłon.
- Widzę do cholery! Zamknij się!
- Polecenie niezgodne, odmowa wykonania.
Jimmy spojrzał na skaner i zdębiał. Wokół ich stateczków pojawiały się nowe światełka. Białe. Otaczały cały konwój i zbliżały się szybko. Patrzył jak ostatni Sidewinder eskorty znika z ekranu. Słyszał jak kumple krzyczą. Światełka dogoniły jego statek. Trzy potężne ciosy uderzyły w burtę. Poczuł swąd spalenizny.
- Silniki uszkodzone. Dystrybucja mocy wyłączona, napęd główny uszkodzony, osłony uszkodzone.
Jimmy nie słuchał „Alice”. Patrzył się przez popękane okno. Ogromny Python przeleciał przed nosem statku i ustawił się naprzeciwko jego Lakona. Dziobem w dziób. Patrzył na przeraźliwie czarny, matowy pancerz z wielką trupią główkę namalowaną na dziobie. Patrzył jak od kadłuba Pythona odrywają się dwie rakiety i pędzą prosto w jego stronę. Sekundę później jego świat rozjarzył ognisty błysk i trzask pękającego szkła kokpitu. Wszystko przy wtórze głosu „Alice”.
- Reaktor uszk.....

Rozdział II

Stacja z daleka wabiła światełkami. Dla wymęczonego pilota w małym myśliwcu, to coś więcej niż tylko przystanek w niegościnnym kosmosie. To obietnica odpoczynku, zabawy i okazji do podreperowania budżetu. Komandor Sanders widział taki widok już tysiące razy w życiu. I zawsze to był miły widok. Uśmiechnął się pod nosem i wypuścił kłąb wonnego dymu z mocno wypalonego już cygara w ustach. Zwolnił trochę, żeby nie budzić paniki w licznych tu przedstawicielach prawa i kontroli lotów. Sięgnął do komunikatora i ustawił go na stację.
- Halo, kontrola Portu Zanziego. „Eagle” DWZ siedem, osiem, pięć, cztery  prosi o pozwolenie na lądowanie. Podejście z sektora sto osiemdziesiąt dziewięć, zero sześćdziesiąt dwa.
- Witaj w Porcie Zanziego. Masz zezwolenie na lądowanie. Dok numer dziewiętnaście.
- Dziękuję, kontrola, bez odbioru.
Dalszy lot był już rutyną. Przelot przez śluzę i dokowanie. Dla wysłużonego myśliwca klasy „Eagle” nie był to żaden wyczyn. Wreszcie magtrapy złapały okręt i ściągnęły w dół. Koła dotknęły powierzchni doku. 
- Wyłączenie silników, dokowanie zakończone – Nudny głos Si odezwał się po raz kolejny.
Szybki kontakt z siecią stacji i automat opuścił statek do hangaru. Sanders wyłączył zasilanie i wywlókł się z kabiny i ciężko stanął na płycie lądowiska. Więcej czasu w życiu  spędził w nieważkości kosmosu, niż pod grawitacją, choćby sztuczną. Ale mimo wszystko ustał i głąboko wciągnął powietrze przesycone silną wonią chemikaliów i smarów.
- Ech... czuję się jak w domu.
Ruszył do wyjścia z hangaru. Zostawiając za sobą chmurki tytoniowego dymka z krótkiego cygara. Szybko znalazł się na pasażu lądowiska. Trzeba przyznać, że umieli tu zadbać o klienta. Nie zdążył unieść reki, a elektryczna taksówka zatrzymała mu się niemal pod nogami.
- Szanowny pan sobie życzy?
Taksówkarz wyglądał na spoko gościa. Sanders wzruszył ramionami i podszedł bliżej.
- Przyleciałem po dwóch tygodniach w kosmosie. Wiesz o czym marzy każdy pilot po dwóch tygodniach w kosmosie?
- No pewnie! Najlepszy lokal polecę. „U Jenny”. Będzie pan zadowolony.
- No to dawaj.
Wsiadł do taksówki i ruszyli.
- Szanowny pan z daleka?
- Owszem.
- Interesy czy przyjemność.
- Dla mnie interesy to przyjemność.
- Rozumiem. Czyli nie wybiera się pan na planetę? Mamy naprawdę wiele atrakcji.
- Najbardziej mnie interesuje „U Jenny”, a potem gdzie ktoś bystry może znaleźć kogoś z potrzebami i pieniędzmi.
- Eeee.... Bez obrazy, ale wy piloci wszyscy tacy sami. Nic tylko to latanie i latanie. A przy okazji tytoń jest u nas zakazany.
- Lubimy też strzelać. I jak się nie zamkniesz...
- Dobra, dobra, szefie. Jesteśmy. Osiem kredytów.
Sanders spojrzał na taksówkarza.
- Za tyle to powinieneś mi buty wylizać i jeszcze przywieźć tę Jenny do mojego hangaru.
- To za dwanaście. A Za kurs osiem. Niestety – inflacja.
Sanders z ociąganiem wyciągnął kartę i zapłacił taksówkarzowi.
Wysiadł i udał się wprost do lokalu. Zaskoczył go przyjemnie kameralny wystrój. Było właściwie pusto. Szybko dostrzegł kobietę za kontuarem. Oblizał się i zdusił cygaro w pobliskiej popielniczce. Widać iż właścicielka znała zwyczaje pilotów i ich podejście do przepisów lokalnych.
- W czym mogę służyć?
Sanders rozejrzał się po galerii holozdjęć z ofertą lokalu.
- Poproszę – Jajecznicę z naturalnych jajek, ze szczypiorkiem hydroponicznym, zupę La Revele, Stek z prażonką lukańską i na deser lody wernomalowe i lampkę likieru optimiańskiego.
Uśmiechnął się do Jenny. Nareszcie, po tygodniach żarcia tych cholernych suchych racji, zje porządny obiad.
Najedzony pilot to szczęśliwy pilot. Ale jeszcze szczęśliwszy będzie jak zarobi wreszcie kasę. W portfelu już niewiele zostało. A jeszcze trzeba statek zatankować.
Przeglądał biuletyn informacyjny, ze znudzoną miną odrzucał kolejne anonse.
- Hmmm.... Potrzebny specjalista. Zerknijmy.
- Potrzebny specjalista mykonerolog do inserekcji kostroponicznej mykłaków... Nie. To nie dla mnie. Gdzie jest robota dla uczciwego pilota z małym statkiem?
- Potrzebny statek... Zobaczmy. Potrzebny transportowiec do przewozu stu ton... nie.
- Dyskretnego, zatrudnię... Niezależny finansowo, żonaty pan, pozna młodego ... Błe, wstydu nie mają.
- Potrzebna pomoc. Znów gosposia? Zobaczmy. Konsorcjum Swan March poszukuje pilota w celu odzyskania zaginionego ładunku. Informacja.... Link... Płacą dwanaście tysięcy. Dobra, zadzwońmy. Majątek to nie jest, ale na żarcie i czynsz starczy.
Odnalezienie siedziby konsorcjum nie należało do zadań trudnych. Tym bardziej, że firma swojej siedziby nie kryła przed klientami. Właściwie, to trudno było tam nie trafić. Gorzej z dostaniem się. Jakoś nie miał ochoty wzywać taksówki. A łażenie po stacji nie jest czymś, do czego uczciwy pilot się garnie. Ale albo to, albo taksówka.
Spacer był nieco męczący, ale teraz stał tuż przed sporym biurowcem, oklejonym reklamami konsorcjum tak, że nie było widać koloru ścian.
Do tego unoszące się wszędzie drony z holoreklamami. Jakoś nie poczuł sympatii do przyszłego pracodawcy. Katem oka uchwycił jakiś ruch. Intuicja pilota podpowiedziała szybko „kłopoty”. Zerknął w bok i dojrzał dwóch gliniarzy idących w jego stronę. Nie trzeba było być detektywem, by domyślić się, o co im chodzi. Miejscowi gliniarze po prostu nie pałali miłością do przyjezdnych. Ręka z cygarem wykonała skomplikowany ruch.  Gliniarze podeszli.
- Dzień dobry. Starszy Inspektmat Horito. Poproszę kartę ID.
Jimmy sięgnął po kartę i podał z ociąganiem.
•   Hmmyy... Komandor Sanders. ID LV-IMP-143 7648 9843.
Przeczytał szybko gliniarz. Drugi szybko wbijał dane do czytnika. Spojrzał na rezultat.
- Czysty, kurcze...
Pierwszy zerknął z lekkim niesmakiem na partnera i odwrócił się do Sandersa.
- Zatrzymaliśmy pana, bo z godnie z paragrafem czterdziestym drugim ustawy o ochronie obywateli, zakazane sa wszelkie formy posiadania, używania, spożywania, handlu i hodowli wyrobów tytoniowych. Jestem zmuszony...
- Przepraszam bardzo, ale co to ma ze mną wspólnego... panie oficerze?
- Widzieliśmy jak pali pan cygaro.
- Przepraszam bardzo, ale to nie jest cygaro, tylko całkowicie legalny inhalator ekspotroniczny. Mam astmę. - Sanders uśmiechnął się rozbrajająco. Proszę, może pan sprawdzić. Mam nawet receptę...
I podał gliniarzowi elektroniczny gadżet.
Gliniarz wziął i podejrzliwie obejrzał przedmiot.
- Acha... W porządku. Przepraszamy w takim razie za kłopot. – Podał Sandersowi dokumenty i inhalator.
- Ależ nie ma sprawy. Wykonywał pan tylko swoją pracę. Miłego dnia.
Policjanci skinęli głowami i poszli. Kilka kroków dalej, odwrócili się jeszcze i popatrzyli na niego. Odmachał im z serdecznym uśmiechem. Poszli dalej.
- I po sprawie. A teraz interesy.
Skierował się do wejścia. Inhalator schował do kieszeni. W trakcie rozmowy o pracę trzeba wyglądać profesjonalnie.
Podszedł do dziewuszki w recepcji.
- Dzień dobry, ja w sprawie ogłoszenia. – Podał szybko identyfikator anonsu.
Dziewczę, pewnie stażystka albo studentka, uśmiechnęła się sztucznym, wytrenowanym uśmiechem i sięgnęła po interkom.
- Panie kierowniku, jest tu pan... eee... – Spojrzała na Sandersa.
- Komandor Sanders.
- ... Komandors Sanders w sprawie pańskiego ogłoszenia.
Interkom zaskrzeczał coś mało zrozumiale, ale dziewuszka miała widać praktykę.
- Oczywiście, panie kierowniku.
Kliknęła coś na Interkomie,
- Arni, przyjdź szybko do recepcji, zaprowadzisz pana do pokoju sto dwanaście. – Rozłączyła interkom i wskazała na fotel przy recepcji.
- Proszę zaczekać komandorze, zaraz ktoś pana zaprowadzi do szefa.
Kierownik wyglądał dokładnie tak, jak Sanders mógł sobie wyobrażać korporacyjnego urzędasa i karierowicza. Niski, nieco korpulentny. Łysy – bo włosy aż krzyczały „sztuczne”. Do tego drogi, ale wyjątkowo mało stylowy garniturek.
- Sam pan rozumie, że sprawa jest delikatna. Rynek, akcjonariusze i tak dalej.
- Rozumiem.
- Strata konwoju H1N1 jest dla nas bolesna, ale był ubezpieczony. Jednak koniecznie musimy wiedzieć co się z nim stało. Musimy zaplanować plan przeciwdziałania takim sytuacjom.
- I mam odzyskać ładunek z konwoju? Bardzo przepraszam, ale mam za mały statek.
- Och nie, Nie ładunek. Interesują nas czarne skrzynki z naszych trzech transportowców. Mile widziana także skrzynka z któregoś okrętu eskorty.
- Rozumiem. Jest to wykonalne. Na kiedy mam dostarczyć towar i gdzie.
- Nie ma wiele czasu. Najpóźniej musimy je mieć w ciągu doby. Naszej doby, czyli dwadzieścia sześć godzin. Wystarczy, że po przylocie skontaktuje się pan z nami, tu jest numer kontaktowy, a my przyślemy dyskretnie kuriera do portu.
- Oczywiście. Ostatnia sprawa. Oferujecie dwanaście tysięcy, chciałbym zaliczkę w wysokości dziesięciu procent, na konieczne koszty, jak tankowanie i opłaty portowe.
- Nie sądzę byśmy się mogli na to zgodzić. Wielu jest oszustów i musimy być ostrożni.
Sanders wyciągnął się w fotelu i spojrzał kątem oka na kierownika.
- Proszę sprawdzić moje akta w federacji pilotów. Nie bawię się w takie naciągactwo za grosze. Uczciwie wykonuję swoją pracę i wypełniam powierzone zadania.
- Przepraszam, musiałem spróbować. – Kierownik się uśmiechnął - Sprawdziliśmy już pana i dossier robi wrażenie.
- Zatem wiecie, że nie jestem jakimś amatorem. Dziesięć procent z góry. Choć za tę obrazę powinienem podnieść cenę o dwadzieścia pięć procent. Ale jestem wyrozumiały.
- Czyli mamy wszystko załatwione i omówione. Proszę zaakceptować umowę. Zaraz przeleję na pana konto te dziesięć procent.
Pierścień stacji był rozległy. Tym razem nie miał ochoty na spacer. A karta płatnicza wydawała się przyjemnie ciężka od zakodowanych na niej kredytów. Zdecydował się na transport publiczny. Bilet kosztował tylko dwa kredyty. Kolejka była prawie pusta, ale  stawała przy każdym węźle komunikacyjnym. Czas dłużył się w niej niemiłosiernie.
Kilka przystanków od hangarów, wsiadł inny pilot. Mundurowy kombinezon z logo, tylko lekko rozpięty przy szyi, zdradzał pilota korporacji. Zawsze to jednak lepiej niż wojskowy czy gliniarz. Facet się rozejrzał po wagoniku, błysnął zębami na widok Sandersa i klepnął na siedzeniu obok.
- Jedzie do portu? – Rzucił wesoło.
Sanders w duchu wyrwał mu własnie kręgosłup i palną stary i oklepany tekst o jeżdżeniu w bok. Na głos jednak powiedział co innego.
- Tak. Kolega do pracy?
- Niestety. Żona szykuje urodziny teściowej, a szef nie dał mi wolnego. Zawsze mówiłem, że z niego równy chłop. – Pilot uśmiechnął się wesoło.
- Sanders – Wyciągną rękę.
- Bayers.
- Niech zgadnę? Transport?
- Aż tak widać? Niestety. Ale przynajmniej trasa stała, blisko domu. Płacą uczciwie i da się żyć.
- A nie lepiej byłoby na swoim?
- Latam na „Dziewiątce”, masz pan pojęcie ile trzeba by lat spłacać kredyt na takiego olbrzyma?
- O! Naprawdę? Piękna maszyna. Ja mam starego „Eagle”, utrzymanie go na chodzie to koszmar. Ale z drugiej strony, nie wiem czy bym wytrzymał taką rutynę.
- He, he. Rozumiem, dziewczyna na każdej stacji?
- Tak jakby.
- I na paru już się kolega nie chce pokazywać? He he...
Sanders uśmiechnął się porozumiewawczo.
- Dojeżdżamy.


[Post scalony: [time]Sob, 24 Paź 2015, 23:11:27[/time]]
Rozdział III

Wysiedli z kolejki. Gawędzili przez chwilę. Bayers zaciągnął się cygarem ofiarowanym przez Sandersa. Na szczęście policji w okolicy nie było widać. Weszli do portu. Przy wejściu do hangarów stała grupka pilotów i się wściekała.
- Idiota!
- Co za baran!
- Kto mu dał licencję?
Okrzyki brzmiały nerwowo.
Baters dostrzegł w tłumie jakiegoś znajomego i pomachał do niego.
- Cześć Sigmunt, co jest?
- Cześć. Jakiś idiota wleciał „Anacondą” do stacji na pełnym gazie, nie wyrobił się i walną w śluzę. A potem obrócił się w poprzek i utknął. Teraz próbują go wyciągnąć.
- Nie mogła go stacja rozwalić?
- Nic by to nie dało, wrak by dalej leżał. A tak może zdoła dociągnąć do doku serwisowego. Stacja tym czasem nalbija mu co minutę karę za blokowanie wylotu.
- No tak, bogatemu wszystko wolno.
- Dobra, muszę lecieć.
Bayers spojrzał kwaśno na Sandersa.
- Widzisz pan, człowiek się stara, płaci z kolejkę, żeby wylecieć na czas, a tu takie problemy.
- Eeee... ładunek masz pan pewnie w chłodni, nie zepsuje się.
- Nie zepsuje, wieziemy trzysta ton czystego palladu z rafinerii, ale ta kutwa z księgowości płaci nam tylko za lot w kokpicie. Czekanie w hangarze to wg nich nie praca. A do tego jeszcze musimy lecieć do Flegam Post, do fabryki. Czujesz pan, trzy tysiące sekund świetlnych w jedną stronę. Tam wyładunek, znów z dwie godzinki, i dwa systemy dalej z generatorami do kopalni w Arctusie.  Same kłopoty.
- Ale nie będziesz na urodzinach teściowej.
- Co racja, to racja. Dzięki za cygaro, muszę lecieć sprawdzić statek.
Pożegnali się. Sanders wrócił do hangaru. Zatankował statek. Sprawdził systemy. W międzyczasie służbom udało się ściągnąć zawalidrogę z wylotu. Dla rozrywki przeskanował „Anacondę” i aż zagwizdał na widok kary, jaką jej pilotowi naliczyli za tę „akcję”. Ale dla faceta z takim statkiem, to pewnie tylko drobna niedogodność.
Zgłosił się do kontroli lotów i kilka minut później opuścił wylot stacji. Zauważył trzy ogromne Lakony 9, formujące konwój. Skierował się w ich stronę.  W drugim z kolej dostrzegł znajomą postać. Zwolnił i błysną światłami pozycyjnymi. Kiedy pilot Lakona spojrzał na niego, pomachał mu z kokpitu. Bayers odmachał w odpowiedzi.  Chwilę później „Eagle” wszedł w „speeda”.
FSD wył dobrze znaną muzyką. Delikatne iskierki tunelu Super Cruise przemykały za oknami kokpitu. Sanders ustawił kurs na niedużego gazowego giganta, w pobliżu którego pierścieni spodziewał się znaleźć swój cel. Dystans był spory, ale bez przesady. Cygaro pomału dopalało się. Zaciągnął się po raz ostatni i zgasił je w popielniczce. Na skanerze dalekiego zasięgu widział kilka ikonek innych statków pędzących przez przestrzeń systemu. Zapanował błogi spokój, który tak uwielbiał.
A potem wszystko się posypało. Przeciążenie pchnęło go do przodu. Alarm rozbłysną na HUD, czerwoną poświatą. Od razu się zorientował, że dostał z interdictora. SI przerobiona ze starej, wojskowej, zareagowała błyskawicznie. Obliczyła wektor ucieczki i wyświetliła go na HUD. Skaner mierzył siłę oddziaływania. Czerwona skala rosła. Sanders przejął stery. Rutyna zadziałała. Ustawił dziód na wektor ucieczkowy i zmniejszył gaz do optymalnej wartości manewrowej. Zwinny myśliwiec nie miał kłopotu z manewrem. Oddziaływanie obcego statku zaczęło słabnąć. Skupił się na skanerze. Zaczął szukać źródła kłopotu. I dość szybko je namierzył. Spojrzał na wynik skanu. A potem, uśmiechnął się i świadomie przerwał manewr obronny. Przeciążenie znów nim majtnęło. Si ogłosiła wyłączenie napędu, a już po chwili wyszedł z podprzestrzeni. O razu otworzył luki bojowe. Na skanerze pojawiła się samotna kropka. Ustawił się na nią i wziął ją na cel.
- Skanuję – SI jak zwykle zgłosiła oczywistą oczywistość.  Sanders po raz milion któryś przysiągł sobie, że kiedyś wyłączy jej moduł głosowy.
Wynik skanowania szybko się pojawił.
Statek – “Adder”
Pilot – cmdr Wiliam Kidds.
Stopień – Niebezpieczny.
Status – Poszukiwany.
Sanders aż się uśmiechnął na ten widok. Nareszcie jakaś rozrywka. Komunikator zgłosił połączenie. Ciekawe co ma gość do powiedzenia. Wdusił przycisk. Głos był ewidentnie młody. Nawet bardzo młody.
- Mam cię na muszce. Wyrzuć cały ładunek za burtę, albo przestanę być miły.  – Głos z komunikatora starał się brzmieć stanowczo. Ale marnie mu to wychodziło. Sanders odetchnął głęboko i wdusił przycisk nadawania.
- Dwie sprawy synku. Po pierwsze co z ciebie za idiota, ze atakujesz myśliwiec, który praktycznie nie przewozi ładunku? A po drugie, co z ciebie za idiota, że atakujesz mnie, będąc poszukiwanym?
- Jestem piratem! Poddaj się lub zginiesz!.
- Synku, ja jestem pilotem z trzydziestoletnim stażem. Piętnaście lat w marynarce Federacji. Naprawdę myślisz, że się ciebie boję? Jak chcesz to pokaż co umiesz.
- No to ... Sp.[trzask komunikatora].. aj dziadu!.
Sanders się tym nie przejął. System namierzył statek młokosa i automatycznie skontaktował z bazą danych. Wyskoczyły jeszcze dwa listy gończe. Oba „poszukiwany żywy lub martwy”.
„Adder” wszedł w zasięg. Strumień pocisków z jego działek uderzył w osłony. Chwilę później impuls z lasera rozpłynął się po tarczy „Eagle”. Mimo wszystko wskaźnik poziomu osłon ściemniał nieprzyjemnie.
Sanders namierzył główny reaktor mocy „Addera” i oznaczył go jako cel. A potem dodał gazu i ruszył w stronę plującego ogniem statku. Obrócił się i ustawił statek pomiędzy liniami pocisków. Następny impuls lasera trafił osłony. Wskaźnik odległości malał. Wyłączył system asysty lotu. Obrócił statek tył naprzód i czekał. Niecałe dwie sekundy później rozpędzony „Adder” minął „Eagle”. Żmija kontra orzeł. Jaki mógł być wynik? Ustawił moc silników na optimum. Włączył asystę, a myśliwiec wyhamował i ruszył w nowym kierunku. Działka na automatycznych podstawach namierzyły cel. Wcisnął spust. Trzy linie pocisków zakończyły swój lot na osłonach „Addera”. Młody pilot próbował zawrócić, ignorując pociski. Za bardzo wierzył w moc osłon. A te topniały pod celnym i skupionym ogniem starego myśliwca. W końcu taśmy się skończyły. Działka przerwały ogień, a automat zaczął zmieniać taśmy. Ale z osłon napastnika zostało tylko wspomnienie. Pilot się zorientował, że stracił osłony i spanikował. Pewnie jego SI mu to wytłumaczyła swym sztucznym i uprzejmym głosem. Próbował się wyrwać i wywinąć, ale „Eagle” był zwinniejszy. Sanders nie z takimi przeciwnikami się już mierzył. Trzymał się za rufą „Addera” całkowicie bezpieczny przez jego uzbrojeniem. Osłony myśliwca już się odnawiały. Działka zakończyły zmianę taśm. Sanders wyciągnął cygaro i przytkną do niego zapalniczkę. Jednym okiem tylko obserwując cel.  Zaciągnął się świeżym dymem i dopiero wtedy wcisnął spust. Pociski nie napotkały już bariery. Uderzyły w korpus statku przebijały cienkie ścianki. Z „Addera” zaczęły się sypać prawdziwe wióry. Ogień skupił się na niewielkim fragmencie rufy, gdzie pod warstwą pancerza tkwił reaktor. Taśmy się prawie skończyły, gdy któryś z pocisków zakończył dzieło. Nagły błysk pochłonął niewielki stateczek. Krzyku pilota nikt nie usłyszał. „Eagle” minął rozerwany wrak i zawrócił. Wyhamował przy wraku. Wypatrywał kapsuły ratunkowej, ale nie zauważył niczego. Dopiero po chwili dostrzegł w kosmosie unoszący się kształt ciała. Zapalił reflektory. Roztrzaskana szyba hełmu mówiła wszystko. Sanders ucieszył się, że z tej odległości nie widzi twarzy.
Zgłosił walkę. System zaakceptował jej wynik. Nagroda do odebrania osobiście. Z powodu cyberprzestępczości, policja  nie przesyła danych finansowych siecią publiczną. Jak zawsze. A póki się nie zgłosi, kasa leży na koncie policji, która zgarnia odsetki. Typowe. Nagroda nie taka duża, ale choć za amunicję do działek się zwróci. Na kolację też będzie.
Zawrócił statek na kurs i uruchomił FSD. Cztery sekundy później kształt statku rozmył się i zniknął w podprzestrzeni.

Rozdział IV

„Eagle” mijał w powolnym locie, kolejne lodowe bryły. Tysiące taki unosiły się w niekończącym się tańcu wokół planety. Żadnych pożytecznych surowców. Niczego ciekawego. Tylko setki milionów lodowych skał. Radar wył co chwilę ostrzeżeniami przed kolizją. Zwinny myśliwiec omijał je jednak. Ale coraz bliżej było do ściany prawdziwej ciemności. Ogromny cień planety pochłaniał wszystko. Mimo to Sanders kierował statek wprost w nieprzenikniony mrok. Radar pracował na pełnych obrotach i co chwilę system zgłaszał niebezpieczeństwo kolizji lub niebezpiecznie bliskiego przejścia. Mimo to pomału zwiększał szybkość. Skaner milczał. Nie znajdował w okolicy żadnych statków. A przynajmniej takich, które by chciały się ujawnić. Nawet patroli policji nie było widać. Choć przecież „niebiescy” chłopcy uwielbiają takie miejsca. Pewnie coś z chromosomami, że nie lubią otwartej przestrzeni i szukają miejsc, gdzie mogą mieć choć psychiczne oparcie w obecności skał i wielkiej planety za plecami.
Poczuł znajome ssanie. Oblizał usta, a potem się poddał i wyciągnął nowe cygaro. Ustawił dziób w szczelinę między dwoma, wielkimi bryłami i puścił stery. Obcinarka jak zawsze była pod ręką. Potem gazowa zapalniczka do cygar. Model z platynową dyszą. Płomień o barwie czystego błękitu, niczym Beta Orionis znana szerzej jako Rigel, pomacał końcówkę cygara, rozżarzając ją do pięknego, pomarańczowego koloru. Aromatyczny dym wypełnił stęsknione usta. Samiriańskie „Tangrisy”. Drogie, ale wspaniałe o głębokim orzechowym posmaku, zmieniające smak trzy razy w ciągu godziny. Po prostu klasa. Wonny dym wypełnił na sekundę kokpit, a potem zniknął wessany przez system wentylacyjny. O tak, stareńki „Eagle” też uwielbiał sobie zapalić.
Świat nabrał nowych barw. Sanders położył rękę na przepustnicy i pchnął ją do przodu. Silniki przybrały na mocy. Sięgnął do panelu operatorskiego, Szybkie kliknięcie i myśliwiec zapłonął niczym choinka, kolorowymi światłami pozycyjnymi. Dwa potężne reflektory rozjarzyły przestrzeń przed pojazdem. Jeszcze chwila i ostatni promień słońca błysnął na osłonie kokpitu. Myśliwiec zanurzył się w aksamitnej ciemności. Już po chwili jednak ciemność wyraźnie zbladła. Tylko z zewnątrz cień był tak aksamitnie mroczny. Światło odbite od miliardów lodowych brył oświetlonych słońcem, odbijało się w głębi mroku. Cień jednak utrudniał nieco nawigację. Myśliwiec leciał przed siebie z optymalną prędkością manewrową. Pilot cieszył się każdą minutą tego lotu. Po kilkudziesięciu kilometrach, wrócił jednak do rzeczywistości i wyprowadził maszynę nad pierścień. Tu, lecąc ponad pasem skał i brył lodu, nie groziła mu już kolizja. Ale nadal był czujny. Szukał. W pewnym momencie ustawił przepustnicę na zero. Kilka kliknięć na panelu operatorskim i „Eagle” zniknął.
Nie dosłownie. Ale jego emisja spadła prawie do zera. Stał się kolejną, ciemną masą orbitującą wokół planety. Jedną z miliardów. Sanders zaciągnął się cygarem, czując jak zmienia smak. Orzechowy posmak zmienił się w lekko cynamonowo migdałowy. Samiriańskie drzewo sandałowe. Tak dobrze mu znany smak dawno utraconego domu. Puścił kółko z dymu, które rozbiło się na szybie kokpitu.  Czekał. W końcu skaner błysnął. Raz.
- Niezidentyfikowane źródło sygnału – AI zameldowała usłużnie.
Sanders leciutko dodał gazu. Minimalnie. Przyczajony w „zimnym” trybie, skierował statek na nowy kurs. Wprowadził go pomiędzy asteroidy. Leciał kilka ładnych minut. Podlatywał tuż do skał, mijał je blisko, ryzykując uderzenie. Niemal tuląc się. Ale się zbliżał. W końcu od celu dzieliła go tylko jedna duża skała. Przerzucił cygaro w drugi kącik ust. Czuł jak ustnik zaczyna rozmiękać od śliny.
- No to jak to mówią na Facece... Let’z Rock Baby.
I dodał gazu na maks. Przyśpieszający statek wyskoczył zza asteroidy. Wyłączył kontrolę lotu i skierował dziób na cel, a potem wcisnął turbo. „Eagle” jakby dostał kopa. Niemal zatrzymał się, a potem wystrzelił w nowym kierunku jeszcze chwila i ...
- O cholera!!!
Awaryjne hamowanie nie było przyjemne. Myśliwiec zawisł w przestrzeni, a Sanders patrzył na nieprzyjemny widok na oknem. Jego centrum zajmował wielki, czarny statek klasy „Python”. I wszystkie otwarte luki uzbrojenia celowały prosto w malutki myśliwiec Sandersa.

Rozdział V

Sanders powoli wyjął z ust cygaro i rozejrzał się. Bystre, doświadczone oczy dostrzegły inne ciemne kształty w okolicy. Ewidentnie nie mające wiele wspólnego z bryłami lodu. Tamten szpiczasty kształt to mogła być tylko zamaskowana „Anaconda”. Dwa „Vipery” wiszące wyżej i po lewej. Kolejny „Python” wysunął się zza pobliskiej bryły lodu. Tamte romboidalne plamy to niezawodne i zwinne „Sidewindery”. Dostrzegł jeszcze cztery „Cobry” i ogromny kształt „Lakona T-9”. Włączył komunikator.
- Cześć chłopcy... Poddacie się? Czy mam otworzyć ogień? – Cygaro wróciło do ust i rozjarzyło się żółtoczerwonym żarem.
- Sanders! Ty skurczybyku. Jaja dalej z czystego irydu. Co tam u ciebie? Podleciałeś naprawdę cicho. Chłopaki namierzyli ten twój złom dopiero trzy kilometry stąd.
- Uważaj, Lenny. Mówisz o moim cacuszku. Jak nie chcesz sprawdzać jak długo starczy ci powietrza w skafandrze, to nie obrażaj mojej ślicznotki.
- Wiesz, że nie mówię poważnie. Choć do dziś nie pojmuję, czemu nie kupisz w końcu czegoś lepszego. Dobra, gadaj. Co cię sprowadza?
- Interesy, dzieciaku. Jak zawsze interesy.
- Kupujesz, czy sprzedajesz?
- Zabieram. Oddasz po dobroci, czy mam...
- Tak, tak... A co takiego nam zabierzesz?
- Czarne skrzynki. Trzy dni temu skasowaliście konwój trzech „lakonów T-7” i eskortę. Właściciel się martwi o zgubę. Dobrze płaci za skrzynki z transportowców i jak się da, to za eskortę.
- A co dostaniemy w zamian?
- To co zwykle. Plotki, ploteczki, informacje użyteczne. Oczywiście, jak dostanę swój udział.
- O to się nie martw. Co masz?
- Konwój kilku „Lakonów T-9”. Wypchane po brzegi czystym palladem. Mają niewielką eskortę. Lecą właśnie do Flegam Post. Możecie ich przechwycić w ciągu najbliższej godzinki.
- Niezły łup. Dam znać chłopakom.
- A właśnie, co was tak mało? Widzę tu tylko jakieś smętne resztki. Pochorowaliście się?
- Nie. U nas wszyscy jak byki. Chłopaki wzięli transportowce, zdobyczne statki i łup i polecieli to upłynnić. Powinni już wracać. Mogą się zająć nowym zleceniem.
- Fajnie. Macie te skrzynki?
- Jasne, podleć do śluzy, to Tony je zaraz wyrzuci.
- Pogrzebaliście przy nich, czy czyste jak dziewicza łza?
- Żartujesz? Mielibyśmy zepsuć taką piękną niespodziankę? Tony siedział dwie noce nad zapisami. Mówię ci, chłopak powinien pisać scenariusze do holosów. Piękna historia – tajemniczy statek, niesamowita siła ognia. Nawet władował tam jakiś akcent Thargoidzki. Nie mógł się powstrzymać. Jakieś krzyki „O boże, to kosmici” i tak dalej. Piękna robota.
- No myślę, płacą za to dwanaście tysięcy.
- No to kupią sobie bardzo drogi holos. A poza tym co słychać?
- Jak to w życiu. Jak leciałem to trafił się jakiś osioł udający pirata w zwyczajnym „Adderze”. Parę kredytów wpadnie do kieszeni jak wrócę. I bym był zapomniał. Flota Federacji ma tu wpaść za pięć dni. Jakaś akcja przeciw piractwu w sektorze. Przywleką nawet battleshipa i kupę myśliwców.
- No tak. Będzie mi brakowało tutejszych szlaków handlowych, ale chyba warto się przenieść już. Tu coraz trudniej o dobry łup. A, chcesz w końcu swój udział? Jest już tego ładnych parę milionów. Kupiłbyś sobie w końcu coś lepszego od tego złomu. Poważnie. Całe skrzydło się śmieje, że nasz najlepszy zwiadowca lata w szmelcu starszym od siebie.
- Lenny, ty tak poważnie? Taka moja robota. Nikt nie podejrzewa biednego kuriera w przestarzałym myśliwcu o... prywatną inicjatywę. Tak łatwiej się kręcić po stacjach, gadać z ludźmi. Nawet gliny mi współczują jak mnie widzą. A jakbym przyleciał w nowiutkim „Viperze”, to od razu patrzą się podejrzliwie, bo albo zabójca, albo łowca nagród. Nie wiadomo co gorsze. Na razie jeszcze polatam w tej dziecince. Poza tym lubimy się i rozumiemy.
- A twoja „dziecinka” da radę poważnej robocie?
- Da się zarobić?
- Kasa z nagród. Łącznie będzie z trzysta, może czterysta tysięcy.
- To pewnie, że da. Kogo załatwić?
- A jak myślisz? Konkurencję. System BMW 315-25D. Kręci się tam mała grupka nowicjuszy. Mieli ze cztery „Cobry” i ze dwa „Sidewindery”. Totalni amatorzy, ale psują nam interesy. Jakbyś ich załatwił, to mielibyśmy bazę pod przyszłe akcje.
- I znów „Czarny Python” pojawi się z tajemniczą Zemstą?
- Zobaczymy. Choć teraz może będzie piekielnie czerwony.
- Jak tak dalej pójdzie, zmonopolizujemy rynek. Dobra Lenny, wyrzucaj te skrzynki. Mam niewiele czasu na ich dostarczenie. I jakby Tonny mógł wpaść. Przerobiłby mojego „Black Boxa”. Ostrożności nigdy za wiele. Usuniemy nasze miłe spotkanie i nagramy jakąś ładną opowieść o poszukiwaniu szczątków i znalezieniu wraków. Już mi kiedyś klient próbował taki numer wywinać, żeby sprawdzić, czy wykonywałem misję jak trzeba. Biedaczyna dostał z blastera w jakimś zaułku hangarów. Pewnie miejscowi bandyci. Wiesz, że doki stacji to zwykle niebezpieczne miejsce.
- Sanders, to w tobie lubię. Cyniczny do bólu i wredny. Przydałbyś nam się w skrzydle szturmowym.
- A kto będzie drogę przecierał? Wiesz, że to połowa sukcesu naszej małej grupy. Postrzelać zawsze się zdąży. Dobra, dawajcie te boxy, Tonniego i przy okazji paczkę cygar.
- Małej? Mamy cholerną flotę. Battleshipa byśmy mogli wykończyć.
- Może. Ale i przestalibyśmy być flotą. Pamiętaj, że prawdziwy Pirat nie walczy, gdy nie musi. I jeszcze  a propos ostrożności. Co ze świadkami? Latają w kosmosie?
- Żartujesz? Wszystkie załogi już sprzedane jako niewolnicy. Peter wywiózł ich aż do Imperium i opylił jakimś anarchistom. Kasy wpadło nam sporo. Zanim któryś wróci do domu, to po nas już śladu nie będzie. Jesteśmy ludźmi Interesu, nie mordercami. No... pewne straty się czasem zdarzają. Ale generalnie nie będziemy psuć towaru.
Sanders uśmiechnął się wesoło i zaciągnął się cygarem. Biznes się kręci i to jest najważniejsze. A cała reszta... To po prostu życie.  Mroczny kosmos błysną w odpowiedzi światełkiem jakiegoś bolidu wpadającego w atmosferę planety. Gdyby ktoś pytał, wyglądało to prawie tak, jakby planeta nagle puściła „oczko”.

KONIEC
« Ostatnia zmiana: Sob, 24 Paź 2015, 23:20:13 wysłana przez Madrian »

Nie, 25 Paź 2015, 19:37:13
Odpowiedź #1

Offline Mithrill

  • Kapral
  • **
  • Wiadomości: 212
  • Reputacja: 3
    • Zobacz profil
Madrian, powiem jedno.

Jakiś czas temu twierdziłeś, że nie umiesz pisać dobrych opowiadań. Kłamałeś wierutnie.

37 metrów opadu szczęki.

Reklama

Odp: [Opowiadanie] - Zemsta Czarnego Pytona (Na motywach Elite Dangerous)
« Odpowiedź #1 dnia: Nie, 25 Paź 2015, 19:37:13 »

Nie, 25 Paź 2015, 21:13:52
Odpowiedź #2

Offline JackRyanPL

  • Redaktor
  • Podporucznik
  • *****
  • Wiadomości: 924
  • Reputacja: 65
    • Zobacz profil
Nie wiem jak rozwinąć tą wypowiedź, a nie chce napisać jednego słowa. Zarówno treść i forma stoją na bardzo wysokim poziomie. Zakończenia nie spodziewałem się zupełnie. Ciekawi mnie czy to nie jest przypadkiem twoja biografia, ale mniejsza. Nie wiem czy w Elitce da się współpracować na takim poziomie, nie grałem nigdy. Cóż, jakoś udało mi się rozwinąć wypowiedź. Pracuj dalej, chcę widzieć więcej takich perełek na forum

Wto, 27 Paź 2015, 19:35:09
Odpowiedź #3

Offline Shinzo

  • Kapral
  • **
  • Wiadomości: 247
  • Reputacja: 16
    • Zobacz profil
Zajebiste. Dzień jak co dzień z tego co widzę, ale spisany prozą robi wrażenie. Jedyne co mi nie podeszło to ten nieszczesny adder. Jakim cudem niebezpieczny? Rozumiem że to tłumaczenie dangerous? Dwie rangi wyżej jest Elite więc rozumiem, że to nie o to chodziło albo młokos miał jakiś hak na UI coby wyglądać groźniej? Pilot z dangerous, nawet w Adderze stanowiłby wyzwanie ;p

I owszem, da się tak współpracować w tej grze. Tylko dla niepoznaki zamiast Eagle zwiad robi jakaś T6 ze skanerami i przy stacji sprawdza dokąd latają handlarze jakby trasy szukała. Sam ostatnio poległem z ręki takiej pirackiej floty graczy i nie pomogło, że sam byłem w Pythonie (w lekkiej konfiguracji co prawda bo robiłem nim zadaia), a ze mną latały jeszcze 3 inne Pythony. Kolesie mieli oblatane wszystko do perfekcji, a my zanim wszyscy wskoczyliśmy na imprezę to jeden z naszych albo był już na wykończeniu albo już pękł... Zgrana ekipa spokojnie może zdominować system. Ale mimo, że tamtego wieczoru przegraliśmy to i tak było masę zabawy. A ile potem wymyślania co ulepszyć! Sam bym chętnie zobaczył co by z tego wyszło, jakby zdarzyła sierunda druga. Za to kocham tę grę. Pozornie jesteś tylko Ty i Twój statek i od Ciebie zależy, co z tym zrobisz, ale w praktyce to może znaczyć bardzo rózne rzeczy ;)
« Ostatnia zmiana: Wto, 27 Paź 2015, 19:36:47 wysłana przez Shinzo »
1. (M.) mianownik - Kto? Co? - Shinzo
2. (D.) dopełniacz - Kogo? Czego? (Czyj?) - Shinzo
3. (C.) celownik - Komu? Czemu? - Shinzo
4. (B.) biernik - Kogo? Co? - Shinzo
5. (N.) narzędnik - Kim? Czym? - Shinzo
6. (Ms.) miejscownik - O kim? O czym? - Shinzo
7. (W) wołacz - (O!) - Shinzo!
Proste? Proste.

Reklama

Odp: [Opowiadanie] - Zemsta Czarnego Pytona (Na motywach Elite Dangerous)
« Odpowiedź #3 dnia: Wto, 27 Paź 2015, 19:35:09 »

 

Elite : Dangerous

Zaczęty przez angorek

Odpowiedzi: 80
Wyświetleń: 41566
Ostatnia wiadomość Pią, 16 Paź 2015, 17:43:14
wysłana przez Shinzo